Polska pozostaje dziś jedynym krajem w Unii Europejskiej, który utrzymuje pełny monopol państwowy na kasyna online. Jak pan ocenia skuteczność tego modelu po ośmiu latach jego obowiązywania?
Adam Lamentowicz: Trudno mówić o skuteczności w sytuacji, w której szara strefa odpowiada już za 40–50 proc. całego rynku. To oznacza, że połowa obrotu odbywa się poza jakąkolwiek kontrolą państwa, a miliony Polaków grają w kasynach zarejestrowanych w rajach podatkowych.
Monopol miał chronić graczy i budżet, tymczasem nie realizuje żadnego z tych celów. Państwo nie tylko nie ma nad tym realnej kontroli, ale też traci miliardy złotych rocznie z tytułu niepobranych podatków. To klasyczny przykład systemu, który działa jedynie w teorii.
Zwolennicy monopolu twierdzą, że jego celem jest ochrona obywateli przed uzależnieniem od hazardu. Czy wprowadzenie systemu licencyjnego nie groziłoby zwiększeniem skali zjawiska?
To bardzo często powtarzany, ale błędny argument. Doświadczenia krajów, które odeszły od monopolu – takich jak Szwecja, Dania czy Holandia – pokazują, że otwarcie rynku z odpowiednim nadzorem nie zwiększa liczby graczy, tylko przenosi ich z nielegalnych platform do legalnych, regulowanych operatorów.
Mówimy tu o tzw. kanalizacji rynku – czyli skutecznym przenoszeniu aktywności graczy z szarej strefy do legalnych kanałów. W Polsce ten wskaźnik wynosi zaledwie około 45 proc. W krajach z modelem licencyjnym przekracza 90 proc. To jest realna ochrona – bo w szarej strefie nie ma żadnych zasad: ani limitów stawek, ani weryfikacji wieku, ani odpowiedzialnej gry.
W Polsce często podkreśla się, że monopol Totalizatora Sportowego jest gwarancją bezpieczeństwa i stabilności rynku. Pan się z tym nie zgadza?
Nie, bo to iluzja bezpieczeństwa. Totalizator Sportowy wykonuje swoje zadania w ramach prawa, ale nie może skutecznie konkurować z międzynarodowymi operatorami, którzy inwestują ogromne środki w technologię, user experience i marketing.
Polski monopolista jest ograniczony ustawowo, nie ma narzędzi, które pozwalają przyciągnąć graczy z szarej strefy. W efekcie ci gracze zostają tam, gdzie grają od lat – u podmiotów zarejestrowanych poza UE, często o nieznanym kapitale. To sytuacja, w której przegrywamy wszyscy: budżet, gospodarka i sami użytkownicy.
Czyli kluczem jest modernizacja przepisów hazardowych?
Zdecydowanie tak. Ustawa hazardowa, w której tkwi polski system, ma korzenie 20 lat temu i nie odpowiada realiom XXI wieku. Internetowy rynek gier jest globalny, a my próbujemy go regulować krajowymi narzędziami sprzed epoki cyfrowej.
Dziś blokowanie domen czy kont bankowych to rozwiązania archaiczne – wystarczy kilka kliknięć, żeby je obejść. Dlatego potrzebny jest nowoczesny system licencyjny, który pozwoli państwu realnie kontrolować i opodatkowywać operatorów działających w Polsce.
Jakie korzyści przyniosłoby wprowadzenie modelu licencyjnego w Polsce?
Przede wszystkim skuteczną walkę z szarą strefą, bo gracze mieliby realny wybór wśród bezpiecznych, legalnych operatorów. To oznacza więcej pieniędzy w budżecie, lepszą ochronę użytkowników i większą przejrzystość rynku.
Po drugie, licencjonowani operatorzy – tak jak w innych krajach – płaciliby podatki w Polsce, tworzyli miejsca pracy i finansowali sport czy kulturę.
To nie jest deregulacja. To ucywilizowanie systemu, w którym państwo odzyskuje kontrolę i wpływy, a nie oddaje je w ręce podmiotów z rajów podatkowych.
Wielu ekspertów podkreśla, że Polska może być ostatnim krajem w Europie utrzymującym monopol w tej formie. Czy to może być impuls do zmiany?
Mam taką nadzieję. Kiedy Finlandia i Austria – państwa o bardzo konserwatywnym podejściu do hazardu – otwarcie przyznają, że monopol nie działa, a sam monopolista w Finlandii popiera liberalizację rynku, to znaczy, że w Europie następuje konsensus.
Polska powinna zrozumieć, że to nie ideologia, tylko ekonomia i zdrowy rozsądek. Rynek się zmienił, a my musimy się zmienić razem z nim, jeśli nie chcemy pozostać w roli państwa, które walczy z problemem, zamiast go rozwiązywać.
Partnerem publikacji jest Stowarzyszenie Bukmacherzy Razem
