Eksprezes uprawiał huby na GetBacku

Grzegorz NawackiGrzegorz Nawacki
opublikowano: 2018-06-21 22:00
zaktualizowano: 2018-06-21 20:33

Przerzucanie kosztów prywatnych biznesów na windykatora, nieuzasadnione wielomilionowe prowizje, wysoko oprocentowane obligacje dla znajomych — takie grzechy Konrada K. bada prokuratura

Z artykułu dowiesz się:

  • jakie są główne tezy śledztw toczących się przeciwko byłem prezesowi GetBacku
  • jak pieniądze wyciekały ze spółki
  • o kontrowersyjnych działaniach Konrada K., które zostały zgłoszone do prokuratury

GetBack to najgłośniejsza afera na polskim rynku finansowym w ostatnim czasie. Ponad 9 tys. inwestorów utopiło miliardy w obligacjach, straty liczą także inwestorzy giełdowi i akcjonariusze, którzy sfinansowali rozwój biznesu. Nowy zarząd tłumaczy, że problemem było to, że pod rządami poprzedniej ekipy GetBack przekształcił się z firmy windykacyjnej w quasi-inwestycyjną, i to ta zmiana doprowadziła do jego upadku. Z naszych informacji wynika, że prokuratura analizuje, czy przyczyną problemów były nie tylko błędne decyzje biznesowe, ale także działalność byłego prezesa. Kilka dni temu na jej wniosek Konrad K., były prezes GetBacku, został aresztowany na trzy miesiące. Udało nam się poznać kluczowe tezy toczących się śledztw i zawiadomień, które trafiły do prokuratury. Z informacji przekazanych prokuraturze wynika, że były prezes wyhodował na windykatorze całkiem pokaźne pasożyty.

Sute prowizje

W GetBacku powstał pion inwestycji. Pracowało w nim około 80 osób, rozsianych w biurach w całej Polsce. Mieli się zajmować pozyskiwaniem finansowania dla GetBacku w drodze sprzedaży obligacji. Prokuratorzy badają, czy przy tej okazji nie działali na szkodę GetBacku. Już samo budowanie własnej sieci jest nietypowe jak na windykatora, bo inne firmy korzystają po prostu z dystrybutorów zewnętrznych. Okazuje się jednak, że sprzedawcy mieli pełne ręce roboty, bowiem sprzedawali także obligacje spółek niezwiązanych z GetBackiem, ale powiązanych z… byłym prezesem. Pracownicy GetBacku w biurach finansowanych przez tę spółkę pozyskiwali pieniądze także dla grupy Hussar, firmy logistycznej należącej do Konrada K. i jego rodziny, firmy Basel Olten Pharm, producenta kosmetyków, którego współwłaścicielem był Konrad K., a jego żona wiceprezesem, oraz dwóch firm powiązanych z Konradem K., o których działalności niewiele wiadomo: GB Managers i spółki zarejestrowanej w Luksemburgu.

— Gdy wybuchła afera, niektórzy pracownicy próbowali zniszczyć dokumenty, ale agentom CBA udało się je zabezpieczyć — mówi nasz informator zbliżony do śledztwa.

Z naszych ustaleń wynika, że żadna z tych spółek nie miała z GetBackiem umowy, na mocy której płaciłaby mu za pozyskiwanie finansowania, na czym śledczy budują tezę, że była to działalność na szkodę spółki. Na pewno nie narzekali sprzedawcy, którzy otrzymywali pensje i prowizje (procent od wartości sprzedaży). I to niemałe. Szefowa zespołu sprzedawców tylko w ubiegłym roku otrzymała 6,5 mln zł, a więc zarobiła więcej niż prezesi banków. Oprócz własnych sprzedawców, dział pozyskiwał także zewnętrznych dystrybutorów. Jednym z nich była firma partnera życiowego szefowej pionu inwestycji, która zarobiła 5 mln zł. Wiele z tych spółek to nic nie mówiące nazwy, często w ich lokalach znajduje się kwiaciarnia czy zwykły sklep.

Garnitury i usługi

To niejedyny prywatny biznes, który niczym huba rozwijał się na GetBacku i któremu przyglądają się śledczy. Były prezes współtworzył firmę Turbot, która miała się zajmować szyciem garniturów. Faktura na 1,5 mln zł, za świadczone jej usługi marketingowe, została wystawiona na GetBack. Giełdowa spółka wynajęła także sporą powierzchnię w prestiżowym biurowcu w Poznaniu. Problem w tym, że według wytycznych znajdowały się w niej m.in. przymierzalnie. Za 0,8 mln zł windykator zamówił także wiele raportów analitycznych o… branży kosmetycznej. Sporo pieniędzy na rekrutowaniu pracowników do pionu inwestycji zarobiła firma headhunterska powiązana z Konradem K.

Zyski dla znajomych

Wielu drobnych inwestorów przyciągnęły do obligacji GetBacku nie tylko agresywny marketing sieci sprzedaży, ale także to, że oferta była po prostu atrakcyjna. Jeśli duża, giełdowa spółka emituje obligacje oprocentowane na 6 proc., i to jeszcze z kwartalną opcją wykupu, to jej oferta jest dużo korzystniejsza niż lokata. Ale to nic w porównaniu z ofertami, które kierowane były do „znajomych”. Z akt śledztwa wynika, że pracownicy GetBacku, a także wąski krąg zaprzyjaźnionych osób, kupował obligacje o oprocentowaniu 24, 60, a w skrajnym przypadku aż 144 proc. Pikanterii temu dodaje fakt, że zdecydowana większość z tych osób — w odróżnieniu do inwestorów zewnętrznych — zdążyła skonsumować zyski.

— Gdy GetBack się chwiał, główny akcjonariusz udzielał mu ratunkowych pożyczek, a z tych pieniędzy szły wypłaty do grupy zaprzyjaźnionych inwestorów — mówi nasz informator.

Do grupy zaprzyjaźnionych inwestorów trafiały także pieniądze z pionu, który miał rozwijać „sprzedaż instytucjonalną”, czyli współpracować z zewnętrznymi dystrybutorami produktów inwestycyjnych, m.in. domami maklerskimi. Według naszych ustaleń, w ten sposób ze spółki wypłynęło blisko 70 mln zł. Zgodnie z ustaleniami „Dziennika Gazety Prawnej”, 15 mln trafiło do kieszeni Konrada K., z którym powiązana jest spółka MIA.

— Pieniądze do firm powiązanych z Konradem K. płynęły m.in. za usługi marketingowe, ale ciężko znaleźć konkretne ślady ich wykonania — mówi nasz informator.

Sprawę wycieku pieniędzy z GetBacku poprzez wątpliwe umowy analizuje specjalny zespół prokuratorów współpracujący z Centralnym Biurem Antykorupcyjnym. Według naszych ustaleń, trafiają do niego m.in. zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, kierowane przez nowe władze GetBacku. Pierwsze trafiło do prokuratorów na początku czerwca, a więc jeszcze przed doniesieniem Komisji Nadzoru Finansowego. Nowe władze GetBacku przeglądają wszystkie umowy i faktury kosztowe — gdy stwierdzą, że nie ma śladów wykonania usług, domagają się zwrotu pieniędzy i kierują doniesienia do prokuratury. Właśnie po takim zawiadomieniu został aresztowany na trzy miesiące Piotr B., współwłaściciel i prezes firmy Boson Arms.

 

Historia upadku

W dziewięć miesięcy od IPO, podczas którego walory GetBacku kosztowały 18 zł, spółka handlująca wierzytelnościami wystąpiła do sądu o ochronę przed wierzycielami. Przyczyny wzlotu i upadku badają Komisja Nadzoru Finansowego i prokuratura, gdyż wiele wskazuje na to, że nie jest to po prostu biznesowy pech. Z całą pewnością spółka przeinwestowała: na masową skalę kupowała długi, finansując się z obligacji, również emitowanych w hurtowych ilościach.

Zadłużenie z tego tytułu wyniosło 2,5 mld zł. Wiosną pojawiły się problemy z rolowaniem długu. GetBack zaczął na gwałt szukać kapitału, ale akcjonariusze nie byli skorzy sięgać po pieniądze. Gwoździem do trumny okazał się komunikat o rzekomych rozmowach o finansowaniu wartości 250 mln zł od PFR i PKO BP. Zainteresowani zdementowali informację. Kurs GetBacku runął i nadzór zawiesił notowania. Do dzisiaj nie zostały odwieszone. Wątek publikacji komunikatu z podejrzeniem, że była to próba manipulacji, bada prokuratura. Śledczy zajmują się także działaniem na szkodę spółki i PFR.

WSZYSTKO O GETBACKU SPRAWDŹ NA: www.pb.pl/tematy/getback