Z podatkiem handlowym PiS miało od początku pod górkę. W kampanii wyborczej prezentowało daninę zależną od powierzchni, ale już po dojściu do władzy porzuciło tę koncepcję na rzecz kryterium obrotu. Następnie starły się dwie koncepcje: progresywna i liniowa. Paweł Szałamacha, ówczesny minister finansów, postanowił pomóc krajowemu handlowi progresywnym modelem z kwotą wolną. Zderzył się z Komisją Europejską (KE), która — podejrzewając pomoc publiczną — nakazała fiskusowi zawieszenie poboru podatku. Postępowanie jeszcze się nie zakończyło, ale przy ul. Świętokrzyskiej już dzielą skórę na niedźwiedziu. „Scenariusz prognostyczny zakłada uzyskiwanie wpływów z podatku od sprzedaży detalicznej od 2018 r.” — czytamy w programie konwergencji, który do końca miesiąca trafi do Brukseli.

Progresywna pomoc publiczna
Przypomnijmy. Ustawa o podatku przewiduje, że nie trzeba go płacić od przychodów ze sprzedaży detalicznej poniżej 17 mln zł miesięcznie. Powyżej tej kwoty obowiązuje stawka 0,8 proc., a po przekroczeniu 170 mln zł miesięcznie — 1,4 proc. Projekt wszedł w życie z półrocznym poślizgiem i zanim na konta fiskusa wpłynęła pierwsza wpłata, został zawieszony do końca 2017 r. Eksperci przewidują, że postępowanie KE może potrwać nawet rok. To oznaczałoby, że zakończy się nie wcześniej niż we wrześniu. Dlaczego więc fiskus zdecydował się już teraz wpisać do prognoz dochodów wpływy z zawieszonej daniny? — „Rząd przedstawił wyjaśnienia dotyczące niedyskryminującego charakteru podatku od sprzedaży detalicznej oraz specyfiki naszego rynku handlu detalicznego, które powinny przyczynić się do wydania ostatecznej, pozytywnej dla Polski decyzji” — informuje MF.
Przypomina, że przyszłoroczne wpływy z podatku to 1,89 mld zł brutto. KE ma zastrzeżenia podobne do tych, które doprowadziły do zablokowania planów węgierskich, chociaż nasza progresja jest znacznie mniejsza. Urzędnicy z Brukseli uznali, że polski rząd nie uzasadnił, dlaczego więksi sprzedawcy powinni zostać objęci innymi stawkami niż mniejszy biznes. Ostrzegawczym sygnałem dla komisji był też zapis w uzasadnieniu projektu, że jego celem jest wyrównanie szans w konkurencji między kapitałem rodzimym a zagranicznym. To, według unijnych standardów, sugeruje nieuzasadnioną pomoc publiczną. O tym, że szanse przeforsowania pomysłu na forum Unii są znikome, od początku ostrzegali fiskusa eksperci podatkowi,a Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz Ministerstwo Spraw Zagranicznych radziły szykować dobre argumenty w pewnym sporze z Brukselą.
Przetarcie szlaku wydatkom
Zdaniem naszych rozmówców z gmachu przy Świętokrzyskiej, wpisanie wpływów z daniny do prognozy dochodów budżetowych ma jednak dobrą stronę. Przy regule fiskalnej, która utrzymuje dyscyplinę w budżecie, blokując zbyt szybki wzrost wydatków, rząd ma problem ze zmieszczeniem w limitach kosztownych planów. Jeśli jednak pojawiają się dodatkowe dochody, w takiej samej skali można zwiększyć wydatki.
— Nawet jeśli wpływy z podatku od sprzedaży detalicznej nie pojawią się w 2018 r., korektę limitu na przyszłość musimy zrobić dopiero w 2020 r. — wyjaśnia nasz rozmówca z MF. Podkreśla, że na razie nikt z podatku nie rezygnuje. W ubiegłym roku pojawił się pomysł powrotu do kryterium powierzchni. Wzorem miał być francuski Tascom, który zasila budżet nad Sekwaną od 2010 r. Gotowy jest też projekt podatku liniowego, z wysoką kwotą wolną, wypracowany w sejmowym zespole wspierania przedsiębiorczości i patriotyzmu gospodarczego. Nie podoba się jednak polskim handlowcom, którzy uważają, że nie poprawi ich pozycji konkurencyjnej.
1,89 mld zł Taką kwotę brutto podatku od sprzedaży detalicznej powinni wpłacić handlowcy w 2018 r…
1,61 mld zł …a tyle wpłynie do kasy państwa netto, czyli po uwzględnieniu niższego CIT od sklepów.