Pamiętacie 2009 r.? Kryzys na świecie, kryzys w Polsce. Złoty słabnie, a firmy bankrutują lub ponoszą wielomilionowe straty. Menedżerowie lądują w szpitalach, a w najlepszym wypadku siwieją. Takie spustoszenie spowodowały opcje walutowe. Dziś, po pięciu latach, wracają, ale pod postacią zaległych podatków, których domaga się fiskus. Firmy drżą.

Ropczyce się odwołają
Rozmawia się o tym trudno, bo oficjalnie nikt nie ma na to ochoty, chyba że musi. Jak Zakłady Magnezytowe Ropczyce, które pięć lat temu straciły na opcjach walutowych prawie 20 mln zł. W komunikacie giełdowym musiały ostatnio podać, że urząd skarbowy zakwestionował sposób rozliczenia tych strat. W dużym uproszczeniu chodzi o to, że Ropczyce uznały koszt opcji za koszt uzyskania przychodu. A fiskus się z tym nie zgadza. Domaga się zaległego podatku, odsetek, a zdaniem ekspertów, w grę może wchodzić również pociągnięcie zarządu do odpowiedzialności karno-skarbowej. Józef Siwiec, prezes Ropczyc, aż kipi od emocji.
— Odwołaliśmy się od decyzji urzędu skarbowego — zapewnia prezes. W 2009 r. Ropczyce uszły z opcji z życiem, ale ciężar długu był znaczący. Teraz firma jest już na prostej, eksportuje na cały świat.
— W 2009 r. państwo nie pomogło firmom przy opcjach, zostawiło je na pastwę banków. A teraz opcjami zajęły się urzędy skarbowe, które po pierwsze — nie pamiętają, w jakich warunkach firmy podejmowały decyzje w 2008 i 2009 r., a po drugie — chyba nie do końca zgłębiły naturę struktur opcyjnych — nie kryje żalu Józef Siwiec. W grę może wchodzić konieczność uiszczenia nawet kilkunastu milionów złotych. Ale prezes ma nadzieję, że dowiedzie swoich racji.
Problem dla setek firm
Podobnymi nadziejami żyją dziś setki firm w kraju. Bo takiej liczby dotyczył problem opcji walutowych. Przypomnijmy: ten instrument banki sprzedawały wówczas niemal masowo, zwłaszcza eksporterom. Polegało to na tym, że klient obstawiał kurs złotego do euro. Kiedy w 2008 r. złoty się załamał, firmy „obudziły” się nagle z instrumentami, których ujemna wycena przekraczała wartość ich majątku.
Banki wypowiadały umowy, żądały pieniędzy. A że opcje były często niesymetryczne, nazywano je nawet „toksycznymi”, bo kwoty do spłaty były potężne. Wiele firm padło. Wśród spółek giełdowych lista zainfekowanych była bardzo długa. Znalazły się na niej firmy i prywatne, i państwowe. Najgłośniejsze ofiary to m.in. Odlewnie Polskie, Ciech, Azoty, Alchemia, Erbud, Jastrzębska Spółka Węglowa, Zelmer i PKM Duda. A poza giełdą to choćby Węglokoks, Stelmet, Feroco czy Huta Pokój.
Wysłaliśmy im pytania, ale odpowiedzi albo się nie doczekaliśmy, albo brzmiała „nie komentujemy”. W nieoficjalnych rozmowach firmy przyznają jednak, że interesują się tematem, mają już nawet przygotowane odpowiednie interpretacje prawne. I obawiają się, że sprawa przerodzi się w potężny problem dla gospodarki. Można się zastanawiać, czy firmy giełdowe nie powinny uprzedzić akcjonariuszy, że istnieje ryzyko zwrotu zaległego podatku — i to idącego w miliony.
— To zależy od indywidualnych okoliczności. Każda spółka musi sama, na własną odpowiedzialność ocenić, czy jest to informacja poufna, o której należy poinformować rynek — zauważa Łukasz Dajnowicz z Komisji Nadzoru Finansowego.
Do doradcy po ratunek
O ile z mediami firmy nie chcą rozmawiać, o tyle do doradców podatkowych poszły już po ratunek.
— Prowadzę kilka takich spraw — przyznaje Maciej Wilczkiewicz, starszy menedżer w PwC.
— Mam kilku takich klientów. W jednej sprawie jesteśmy już na etapie odwołania do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Generalnie w każdym przypadku w grę wchodzą milionowe kwoty — mówi Ireneusz Krawczyk, partner w kancelarii Ożóg i Wspólnicy. Zainteresowanie rośnie. Po komunikacie o problemie z fiskusem w Ropczycach rozdzwoniły się telefony. Dzwonią przedsiębiorcy w podobnej sytuacji. Na najbliższe dni zaplanowano nawet zbiorcze spotkanie w tej sprawie. Fiskus jest aktywny w sprawie opcji właśnie teraz, bo sprawy podatkowe przedawniają się po pięciu latach. I z tego, zdaniem doradców, wynika część kłopotów.
— Pięć lat temu kryzys był w pełni, opcje były przedmiotem debaty publicznej, podobnie jak postępowanie banków. Firmy czuły się oszukane, a pomoc deklarował rząd, z resortem gospodarki na czele. Ostatecznie nikt nie pomógł, a wiele firm nie przetrwało. Te, którym się to udało, muszą teraz tłumaczyć się fiskusowi. A fiskus, po pięciu latach, ocenia firmy z pozycji mądrzejszego, który dziś wie, czym opcje groziły. Dostrzegam więc w firmach duże poczucie krzywdy — tłumaczy Maciej Wilczkiewicz.
— Fiskus nie próbuje nawet zgłębić ówczesnych realiów ekonomicznych, ignoruje analizy. Górę bierze fiskalizm — dodaje Ireneusz Krawczyk. Stanowisko urzędów skarbowych opiera się, w uproszczeniu, na odwołaniu do spekulacji. Urzędnicy uważają, że stosowanie opcji walutowych nie było związane z podstawową działalnością firm, tylko właśnie spekulacją. Nie można więc kosztów związanych z opcjami uznać za koszt podatkowy. Na dodatek, zdaniem urzędów, zarządy firm nie znały się na zawieranych transakcjach. Tym bardziej więc nie powinny były się w nie angażować. Firmy nie kryją, że trudno jest pogodzić się z taką argumentacją urzędników, którzy nigdy nie podejmowali biznesowych decyzji i oceniają wszystko z perspektywy czasu. — To myślenie ahistoryczne — uważa Ireneusz Krawczyk.
Nie było zalecenia
Niektóre firmy zastanawiają się, czy to z Ministerstwa Finansów poszło do urzędów skarbowych zalecenie, żeby zbadać dawną sprawę opcji. „Zagadnienie stosowania przez przedsiębiorców umów na pochodne instrumenty finansowe oparte o walutę obcą, tzw. opcje walutowe, nie jest przedmiotem skoordynowanych działań organów kontroli skarbowej” — zaprzecza jednak biuro prasowe Ministerstwa Finansów.
I zauważa, że skutki podatkowe opcji walutowych nie zostały uregulowane w sposób szczególny, zatem zastosowanie mają ogólne zasady dotyczące kosztów uzyskania przychodów. „W związku z tym każdorazowo ocenie podlega to, czy dany koszt został poniesiony w celu uzyskania przychodów lub też w celu zabezpieczenia źródła przychodów. Rozstrzygnięcia organów kontroli skarbowej dokonywane są w indywidualnych sprawach” — precyzuje resort finansów.
Opcje na miliardy
Toksyczne opcje walutowe, w które przed pięcioma laty zaangażowane były setki firm, były asymetryczne, wyrafinowane i trudne do zrozumienia. Kiedy złoty się umacniał, dawały dobrze zarobić, dlatego banki masowo zachęcały klientów do inwestowania w te instrumenty. Kiedy w 2008 r. złoty się załamał, okazało się, że straty mogą być nieograniczone. I zabić firmę.
W lutym 2009 r. Komisja Nadzoru Finansowego podawała, że negatywna wycena z tytułu zaangażowania polskich firm w opcje osiągnęła 9 mld zł. Kwota była dynamiczna, bo zależała od kursu złotego. Firmy oskarżały wówczas banki o nierzetelne informowanie o ryzykownej naturze sprzedawanych instrumentów inwestycyjnych, firmom natomiast wytykano hazardowe podejście do walut. Wiele spraw trafiło do sądów, w których często nadal się toczą (patrz — obok). Przez opcje upadło m.in. Krosno, producent szkła, a także jedna ze spółek budowlanej grupy Rafako. Odlewnie Polskie ogłosiły upadłość, ale potem porozumiały się z bankami i wyszły na prostą. O upadłość otarł się też z powodu opcji mięsny PKM Duda.