Fiskus upomniał się o toksyczne opcje

Magdalena GraniszewskaMagdalena Graniszewska
opublikowano: 2014-07-17 00:00

Problem opcji walutowych znów spędza firmom sen z powiek. Skarbówka bada dawne ofiary pod kątem podatkowym. Grożą im kary

Pamiętacie 2009 r.? Kryzys na świecie, kryzys w Polsce. Złoty słabnie, a firmy bankrutują lub ponoszą wielomilionowe straty. Menedżerowie lądują w szpitalach, a w najlepszym wypadku siwieją. Takie spustoszenie spowodowały opcje walutowe. Dziś, po pięciu latach, wracają, ale pod postacią zaległych podatków, których domaga się fiskus. Firmy drżą.

FOT. iStock
FOT. iStock
None
None

Ropczyce się odwołają

Rozmawia się o tym trudno, bo oficjalnie nikt nie ma na to ochoty, chyba że musi. Jak Zakłady Magnezytowe Ropczyce, które pięć lat temu straciły na opcjach walutowych prawie 20 mln zł. W komunikacie giełdowym musiały ostatnio podać, że urząd skarbowy zakwestionował sposób rozliczenia tych strat. W dużym uproszczeniu chodzi o to, że Ropczyce uznały koszt opcji za koszt uzyskania przychodu. A fiskus się z tym nie zgadza. Domaga się zaległego podatku, odsetek, a zdaniem ekspertów, w grę może wchodzić również pociągnięcie zarządu do odpowiedzialności karno-skarbowej. Józef Siwiec, prezes Ropczyc, aż kipi od emocji.

— Odwołaliśmy się od decyzji urzędu skarbowego — zapewnia prezes. W 2009 r. Ropczyce uszły z opcji z życiem, ale ciężar długu był znaczący. Teraz firma jest już na prostej, eksportuje na cały świat.

— W 2009 r. państwo nie pomogło firmom przy opcjach, zostawiło je na pastwę banków. A teraz opcjami zajęły się urzędy skarbowe, które po pierwsze — nie pamiętają, w jakich warunkach firmy podejmowały decyzje w 2008 i 2009 r., a po drugie — chyba nie do końca zgłębiły naturę struktur opcyjnych — nie kryje żalu Józef Siwiec. W grę może wchodzić konieczność uiszczenia nawet kilkunastu milionów złotych. Ale prezes ma nadzieję, że dowiedzie swoich racji.

Problem dla setek firm

Podobnymi nadziejami żyją dziś setki firm w kraju. Bo takiej liczby dotyczył problem opcji walutowych. Przypomnijmy: ten instrument banki sprzedawały wówczas niemal masowo, zwłaszcza eksporterom. Polegało to na tym, że klient obstawiał kurs złotego do euro. Kiedy w 2008 r. złoty się załamał, firmy „obudziły” się nagle z instrumentami, których ujemna wycena przekraczała wartość ich majątku.

Banki wypowiadały umowy, żądały pieniędzy. A że opcje były często niesymetryczne, nazywano je nawet „toksycznymi”, bo kwoty do spłaty były potężne. Wiele firm padło. Wśród spółek giełdowych lista zainfekowanych była bardzo długa. Znalazły się na niej firmy i prywatne, i państwowe. Najgłośniejsze ofiary to m.in. Odlewnie Polskie, Ciech, Azoty, Alchemia, Erbud, Jastrzębska Spółka Węglowa, Zelmer i PKM Duda. A poza giełdą to choćby Węglokoks, Stelmet, Feroco czy Huta Pokój.

Wysłaliśmy im pytania, ale odpowiedzi albo się nie doczekaliśmy, albo brzmiała „nie komentujemy”. W nieoficjalnych rozmowach firmy przyznają jednak, że interesują się tematem, mają już nawet przygotowane odpowiednie interpretacje prawne. I obawiają się, że sprawa przerodzi się w potężny problem dla gospodarki. Można się zastanawiać, czy firmy giełdowe nie powinny uprzedzić akcjonariuszy, że istnieje ryzyko zwrotu zaległego podatku — i to idącego w miliony.

— To zależy od indywidualnych okoliczności. Każda spółka musi sama, na własną odpowiedzialność ocenić, czy jest to informacja poufna, o której należy poinformować rynek — zauważa Łukasz Dajnowicz z Komisji Nadzoru Finansowego.

Do doradcy po ratunek

O ile z mediami firmy nie chcą rozmawiać, o tyle do doradców podatkowych poszły już po ratunek.

— Prowadzę kilka takich spraw — przyznaje Maciej Wilczkiewicz, starszy menedżer w PwC.

— Mam kilku takich klientów. W jednej sprawie jesteśmy już na etapie odwołania do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Generalnie w każdym przypadku w grę wchodzą milionowe kwoty — mówi Ireneusz Krawczyk, partner w kancelarii Ożóg i Wspólnicy. Zainteresowanie rośnie. Po komunikacie o problemie z fiskusem w Ropczycach rozdzwoniły się telefony. Dzwonią przedsiębiorcy w podobnej sytuacji. Na najbliższe dni zaplanowano nawet zbiorcze spotkanie w tej sprawie. Fiskus jest aktywny w sprawie opcji właśnie teraz, bo sprawy podatkowe przedawniają się po pięciu latach. I z tego, zdaniem doradców, wynika część kłopotów.

— Pięć lat temu kryzys był w pełni, opcje były przedmiotem debaty publicznej, podobnie jak postępowanie banków. Firmy czuły się oszukane, a pomoc deklarował rząd, z resortem gospodarki na czele. Ostatecznie nikt nie pomógł, a wiele firm nie przetrwało. Te, którym się to udało, muszą teraz tłumaczyć się fiskusowi. A fiskus, po pięciu latach, ocenia firmy z pozycji mądrzejszego, który dziś wie, czym opcje groziły. Dostrzegam więc w firmach duże poczucie krzywdy — tłumaczy Maciej Wilczkiewicz.

— Fiskus nie próbuje nawet zgłębić ówczesnych realiów ekonomicznych, ignoruje analizy. Górę bierze fiskalizm — dodaje Ireneusz Krawczyk. Stanowisko urzędów skarbowych opiera się, w uproszczeniu, na odwołaniu do spekulacji. Urzędnicy uważają, że stosowanie opcji walutowych nie było związane z podstawową działalnością firm, tylko właśnie spekulacją. Nie można więc kosztów związanych z opcjami uznać za koszt podatkowy. Na dodatek, zdaniem urzędów, zarządy firm nie znały się na zawieranych transakcjach. Tym bardziej więc nie powinny były się w nie angażować. Firmy nie kryją, że trudno jest pogodzić się z taką argumentacją urzędników, którzy nigdy nie podejmowali biznesowych decyzji i oceniają wszystko z perspektywy czasu. — To myślenie ahistoryczne — uważa Ireneusz Krawczyk.

Nie było zalecenia

Niektóre firmy zastanawiają się, czy to z Ministerstwa Finansów poszło do urzędów skarbowych zalecenie, żeby zbadać dawną sprawę opcji. „Zagadnienie stosowania przez przedsiębiorców umów na pochodne instrumenty finansowe oparte o walutę obcą, tzw. opcje walutowe, nie jest przedmiotem skoordynowanych działań organów kontroli skarbowej” — zaprzecza jednak biuro prasowe Ministerstwa Finansów.

I zauważa, że skutki podatkowe opcji walutowych nie zostały uregulowane w sposób szczególny, zatem zastosowanie mają ogólne zasady dotyczące kosztów uzyskania przychodów. „W związku z tym każdorazowo ocenie podlega to, czy dany koszt został poniesiony w celu uzyskania przychodów lub też w celu zabezpieczenia źródła przychodów. Rozstrzygnięcia organów kontroli skarbowej dokonywane są w indywidualnych sprawach” — precyzuje resort finansów.

Opcje na miliardy

Toksyczne opcje walutowe, w które przed pięcioma laty zaangażowane były setki firm, były asymetryczne, wyrafinowane i trudne do zrozumienia. Kiedy złoty się umacniał, dawały dobrze zarobić, dlatego banki masowo zachęcały klientów do inwestowania w te instrumenty. Kiedy w 2008 r. złoty się załamał, okazało się, że straty mogą być nieograniczone. I zabić firmę.

W lutym 2009 r. Komisja Nadzoru Finansowego podawała, że negatywna wycena z tytułu zaangażowania polskich firm w opcje osiągnęła 9 mld zł. Kwota była dynamiczna, bo zależała od kursu złotego. Firmy oskarżały wówczas banki o nierzetelne informowanie o ryzykownej naturze sprzedawanych instrumentów inwestycyjnych, firmom natomiast wytykano hazardowe podejście do walut. Wiele spraw trafiło do sądów, w których często nadal się toczą (patrz — obok). Przez opcje upadło m.in. Krosno, producent szkła, a także jedna ze spółek budowlanej grupy Rafako. Odlewnie Polskie ogłosiły upadłość, ale potem porozumiały się z bankami i wyszły na prostą. O upadłość otarł się też z powodu opcji mięsny PKM Duda.