Formowanie menedżera

Agata Przedpełska
opublikowano: 2005-09-09 00:00

Dyplom dobrej uczelni to zaledwie pierwszy krok na drodze do... bycia liderem.

Trzy lata temu profesor Janusz Rachoń, rektor Politechniki Gdańskiej, wrócił ze spotkania z przyszłymi pracodawcami jego absolwentów niemile zaskoczony. Okazało się, że nie potrafią oni pracować w zespole... Zamiast dołożyć kolejny przedmiot do studenckiego planu, oddał im pod opiekę akademik.

Niewiele jednak szkół zarządzania stawia na doświadczenie.

— Kuźniami menedżerów są te uczelnie, które w programach swoich studiów kładą nacisk na połączenie wiedzy teoretycznej z praktyką zawodową oraz rozwój osobowy — uważa Monika Kulewicz, dyrektor działu praktyk i karier Wyższej Szkoły Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego w Warszawie.

W Szkole Głównej Handlowej oprócz profesorów praktyków, wykłady prowadzą również przedstawiciele różnych firm, np. A. T. Kearney czy McKinsey. Takich uczelni jest w Polsce wciąż niewiele. Te najlepsze już podczas rekrutacji wyławiają studencką śmietankę. Organizują praktyki, spotkania z potencjalnymi pracodawcami i zatrudniają wykładowców, którzy potrafią mówić o teorii popartej własnym doświadczeniem.

— Politechnika Gdańska od lat organizuje warsztaty z udziałem przedstawicieli firm wysokiej technologii. Wnioski z tych warsztatów są wykorzystywane przez PG w modernizowaniu programów studiów oraz tworzeniu projektów podnoszących kwalifikacje — informuje profesor Janusz Rachoń.

Szkoła szans

Dawno już minęły czasy, kiedy dyplom był przepustką na kierownicze stanowisko. Wiedzą o tym studenci, a co najważniejsze uczelnie, które prześcigają się w pomysłach, jak najlepiej sprzedać swoich absolwentów na rynku pracy.

— W ubiegłym semestrze od przedstawicieli firm studenci uczyli się, jak w praktyce stosować narzędzia analiz ekonomicznych oraz jak budować strategię marketingową — mówi Jacek Polkowski, rzecznik prasowy SGH.

Takich okazji na poznawanie firmy od kuchni jest dużo więcej.

— Właściwie nie ma dnia, żeby jakaś firma nie zorganizowała seminarium lub warsztatu na terenie uczelni. Działa tu też Klub Partnerów SGH, do którego obecnie należy 16 firm (m.in. Bank PKO BP, Grupa ING). W praktycznym edukowaniu studentów przoduje P&G, która ma na uczelni nawet swój dzień — wymienia Jacek Polkowski.

Brzmi to zachęcająco, ale... żeby studiować na SGH, należy zdać maturę z trzech przedmiotów, w tym dwóch języków obcych. I przejść test z podstaw przedsiębiorczości.

A efekty?

Wystarczy przejść obok auli, w której właśnie odbywa się spotkanie z jakąś firmą — przeważnie pęka w szwach. Trudno się dziwić. Studenci wykorzystują każdą szansę. Firmy organizujące seminaria przeprowadzają na nie rekrutację. Wyławiają najlepszych. Później proponują im np. staż.

Prywatnie to nie gorzej

Krzysztof Pawłowski, rektor powstałej w 1991 r. Wyższej Szkoły Biznesu — National Louis University (WSBNLU) w Nowym Sączu, również ma powody do dumy. O jego absolwentach mówi się „bezczelnie pewni siebie”. Dlaczego? Są świetnie wykształceni.

— Każdy nasz student musi znać dwa języki obce. Kładziemy nacisk na informatykę — to jakby trzeci język. Pozwala sprawnie poruszać się po świecie — tłumaczy rektor.

A co z tą bezczelnością?

— Nauczyłem ich odwagi i wiary w siebie przy podejmowaniu trudnych wyzwań — przyznaje.

Czy skutecznie? Studenci, którzy świeżo ukończyli szkołę, zarabiają dla swoich firm miliony i... przychodzą, żeby się tym pochwalić. Dlatego rektor doskonale zna losy swoich absolwentów.

— W październiku ubiegłego roku odwiedziłem Michała Oprządka w Szanghaju. Ma 25 lat. Zaraz po studiach wyjechał na praktykę w agencji reklamowej w Sankt Petersburgu, potem pracował w inkubatorze innowacyjnym na Malcie. Teraz jest przedstawicielem w centrali Simensa w Chinach —opowiada rektor.

Inne spektakularne przykłady... Tomasz Kobus — pracował w światowej centrali PricewaterhouseCoopers w Nowym Jorku na stanowisku global knowledge manager, a obecnie pracuje w Cadbury Schweppes w Wielkiej Brytanii. Joanna Chmura — szef sprzedaży regionalnej w Alcerol Group, największym koncernie stalowym na świecie.

Rok temu do rektora przyszedł list od Agnieszki Siemko, podpisany „Aniołek”.

— Faktycznie tak na nią mówiłem, bo była blond aniołkiem. Napisała, żeby pochwalić się swoim sukcesem zawodowym. Dostała pracę w firmie Cisco System w Dolinie Krzemowej na stanowisku international business consultant — opowiada Krzysztof Pawłowski.

Poznaj samego siebie

Sam dyplom uczelni wyższej, nawet tej najlepszej, ma dla menedżera drugorzędne znaczenie. Dlatego wielu z nich decyduje się na dokształcanie po rozpoczęciu pracy zawodowej. Idą na studia MBA. Tak zrobił Jacek Dymowski, który w Telekomunikacji Polskiej jest koordynatorem projektu CSR. Już podczas studiów na SGH miał styczność z marketingiem strategicznym, ale jak sam przyznaje, z perspektywy studenta podstawy organizacji i zarządzania były najnudniejszym przedmiotem na studiach.

— Kiedy jeszcze nie pracowałem, nie miałem na co przełożyć swojej wiedzy, wydawała mi się więc sucha i zbędna. Dopiero w szkole MBA Polish Open University połączyłem ją z praktyką — szukałem rozwiązań konkretnych problemów, na które natknąłem się w pracy — przyznaje Jacek Dymowski.

Ale studia MBA to nie tylko strategie i case study. Podczas programu MBA można porządkować również wiedzę o samym sobie.

— Menedżerowie podczas pracy w grupie sprawdzają swoją komunikację interpersonalną oraz czy mają cechy przywódcze, potrzebne na kierowniczym stanowisku — wyjaśnia dr Zbigniew Turowski, dyrektor do spraw rozwoju Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej.

Dobry przełożony

To od szefa zależy, jak dalej rozwinie się kariera menedżera. Czy zainwestuje w rozwój pracownika czy zwolni go, gdy znajdzie tańszego następcę.

— Miałem sporo szczęścia, bo to przełożony namówił mnie na studia MBA, a firma zgodnie z obowiązującymi zasadami — za dobre wyniki w nauce — częściowo zwróci mi koszty studiów — twierdzi Jacek Dymowski.

Niestety, nie wszystkie firmy są w stanie zainwestować w rozwój swoich menedżerów. Zazwyczaj robią to korporacje...