W słoneczne letnie dni warszawski Mariensztat wygląda jak małe miasteczko na południu Francji. Tak przynajmniej widzi to Jacek Mulczyk-Skarżyński. Dlatego postanowił otworzyć tam Oranżerię, w której uczy języka przy filiżance kawy jako „Pan od francuskiego”.

Lokal wygrany w konkursie
Przez wiele lat pracował jako lektor w szkołach językowych i firmach, a myśl o prowadzeniu własnej szkoły i związanych z tym formalnościami go przerażała. Zdawał sobie jednak sprawę, że w zawodzie lektora nie ma wielu szczebli kariery. Albo już zawsze będzie nauczycielem w czyjejś szkole, albo zostanie metodykiem i będzie szkolił lektorów, albo kiedyś się przekwalifikuje. Albo… otworzy Oranżerię — autorską szkołę językową, w której będzie gościł kucharzy, blogerów modowych i wszystkich, którzy francuskiego uczą się, bo chcą — a nie dlatego, że muszą.
Do przejścia na swoje zachęcił go entuzjastyczny odzew na to, co proponował uczniom w sieci. Prowadzony przez niego od kilku lat blog Panodfrancuskiego.pl, kanał na YouTube i powiązane z nimi social media odwiedzało coraz więcej osób. Gdy pewnego dnia podczas spaceru po Mariensztacie zobaczył w jednej z witryn ogłoszenie, że lokal jest do wynajęcia w ramach konkursu organizowanego przez władze Warszawy, wiedział, że to będzie jego miejsce.
Wymagania konkursowe nie były skomplikowane — jedynym kryterium było oferowanie najwyższej kwoty miesięcznego najmu.
— Czułem się, jakbym grał w pokera. Nie wiedziałem, jakie propozycje złożą inni, bo koperty były tajne i komisyjnie otwierane na oficjalnym spotkaniu z oferentami, bez możliwości negocjacji — wspomina Jacek Mulczyk-Skarżyński.
Postawił wszystko na jedną kartę, pożyczył pieniądze od przyjaciół i zaproponował najwyższy czynsz, na jaki mógł sobie pozwolić. Jak się okazało — wystarczająco wysoki, żeby wygrać konkurs.
Od początku wiedział, że nie chce tworzyć typowej szkoły z recepcją i sekretariatem. Marzyła mu się przestrzeń na wzór kawiarni.
— Kupiłem kanapę, stoły i lodówkę. Z domu przyniosłem ekspres do kawy. Od przyjaciół dostałem pomarańczowe krzesła.Moim 18-letnim smartem przewiozłem palmy i inne rośliny z drugiego końca miasta, żeby Oranżeria zaczęła oddychać — wspomina Pan od francuskiego.
Pierwsze warsztaty poprowadził już kilka dni po otrzymaniu kluczy. W sercu Warszawy stworzył kawałek Francji, którą kocha — i miłością do niej każdego dnia dzieli się z uczniami. Pracuje siedem dni w tygodniu — od poniedziałku do czwartku prowadzi kursy regularne, w weekendy zaprasza na warsztaty otwarte. Jego propozycje są nietuzinkowe, dlatego odbiorcy przyjeżdżają do Oranżerii z całej Polski — a nierzadko muszą zapisywać się na listy oczekujących.
— Uczę w taki sposób, w jaki sam chciałbym być uczony. Wychodzę z założenia, że uczniów trzeba traktować jak przyjaciół. Bywa, że niektórzy nimi zostają — stwierdza Pan od francuskiego.
Nie przygotowuje zatem do egzaminów, nie uczy języka pracy, nie pracuje na gotowych zestawach podręczników. Sam tworzy autorskie materiały i kursy, wypełniając nimi lukę w standardowym nauczaniu. W ofercie Oranżerii znajdziemy m.in. takie pozycje, jak „Francuskie minimum” (bezstresowy kurs dla zapracowanych), „Projekt Jacquard” (dla stylistów, projektantów i blogerów modowych), „Francuski na talerzu” (dla kucharzy, restauratorów i blogerów kulinarnych) czy „Francuski dla niegrzecznych” (warsztaty języka potocznego i tzw. brzydkich słów).
Nie ogląda się na to, co robi konkurencja, bo — jak twierdzi — zatrzymywałoby go to w rozwoju. Włożony wysiłek zauważają nie tylko uczniowie, ale też spacerujący po Mariensztacie turyści i blogerzy podróżniczy. Na jednym z blogów Oranżeria Pana od francuskiego była polecana jako jedno z ośmiu francuskich miejsc w Warszawie.
Lekcje na YouTube
Języka uczy nie tylko w Oranżerii, ale też w sieci. Na blogu publikuje m.in. e-booki z autorskimi zadaniami do bezpłatnego pobrania oraz artykuły, np. „Francuskie seriale na Netflixie”. Nagrywa filmy na YouTube, a jego lekcja podstaw wymowy została obejrzana ponad 110 tys. razy. Realizuje projekty edukacyjne na Facebooku i Instagramie. Przez dwa lata każdego dnia umieszczał na Snapchacie krótkie filmiki, w których odgrywał scenki sytuacyjne z praktycznym zastosowaniem francuskich sformułowań. W ten sposób codziennie uczyło się z nim ponad 2 tys. osób.
— Mojego życia starczyłoby, żeby obdzielić kilku nauczycieli. A gdybym miał zmieścić wszystkich swoich uczniów w jednym miejscu, musiałbym chyba wynająć Stadion Narodowy — podsumowuje Pan od francuskiego.
Zanim jednak tam trafi, marzy mu się lekcja francuskiego dla kilkuset osób, które wypełnią cały Rynek Mariensztacki… © Ⓟ