Garść naddunajskich niespodzianek

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2007-09-28 00:00

Kuchnia węgierska zwykle ostro nam się kojarzy. I słusznie. W Budapeszcie — po paru dniach paląco paprykowych potraw — zapragnęliśmy czegoś łagodniejszego, o bardziej wyrafinowanych smakach.

Restauracja Baraka (Budapeszt)

Bóstwo w zieleni

Zamieszkaliśmy w hotelu Andrassy. Od razu ujął nas przytulną elegancją. Podobnie restauracja Baraka. Zaczęliśmy wczytywać się w menu (było nie tylko po węgiersku). Ani śladu typowo węgierskich smakołyków! Inaczej z winami — występowały głównie w barwach narodowych. Zaczęliśmy od zupy. Szpinakowo-kokosowa (12 euro) brzmiała intrygująco. Wniesiono bóstwo o intensywnym zielonym kolorze. Zanurzyliśmy łyżeczki, spodziewając się łagodnego podkładu dla naszych dalszych kulinarnych doznań. A tu szok: zupa okazała się ostra. Natychmiast poprosiliśmy kelnera, by zabrał ją na zaplecze. Z kuchni przybył spłoszony szef, nerwowo wypytując, co jest nie tak? Uspokoiliśmy: zupa bez zarzutu, ale my akurat chcemy ją konsumować tuż przed deserem. Wiedzieliśmy swoje — coś tak ostrego na początku wieczoru zniweczy wszystkie późniejsze uniesienia. Przepali nam kubki smakowe. I klops — zwłaszcza gdy dania będą delikatne i wysublimowane. A były.

Rodzynkowy chór

Pierwsza na stół wparowała gęsia wątróbka w kapelusiku z pijanej gruszki (17 euro). Gruszka zdrowo pociągnęła sobie wcześniej porto. Zalotnie obsypała się drobniutko utartymi orzeszkami. Wyglądała zdecydowanie apetycznie. Na luzie wyczekiwała winnego partnera. Wiedziała, że na Węgrzech może być tylko jeden — słynny tokaj. Ale żaden tam wytrawny, koniecznie deserowy. Pewny siebie oblubieniec bezszelestnie pojawił się w kieliszku. Tokaji Aszu, 2000 rok, 3 puttonyos, Oremus (100ml 7,5 euro). Bez zbędnych słów od razu się do siebie przytulili. Pełen smakowy odjazd! W dobrych nastrojach oczekiwaliśmy na dalszy rozwój sytuacji.

Wtedy pojawiła się kaczka, w pięciu korzennych przyprawach (23 euro), z delikatną pianką z Egri Bikaver. Zaprosiła na talerz czarny indonezyjski ryż. Także aromaty mango i papai. Wszystkiemu towarzyszył sos, w którym tokaj najwyraźniej złączył się z miodem. Wtórował im cicho chór z rodzynek. Polano czerwone Montenóvo Cuvee, Cabernet Sauvignon, 2005, Villany. Ale… Na podniebieniu była już istna awantura. Kaczka na całą restaurację krzyczała, że tylko Pinot Noir. Szybko przyniesiono schłodzony Eber Pinot Noir, 2004, Ebener Pince (45 euro). Zapadła cisza, po chwili słychać już było tylko przymilne i łagodniutkie kwakanie.

Mus z męczennicy

Daliśmy znać, że nadszedł w końcu czas na szpinakowo-kokosową piękność. Na stole ponownie się zazieleniło. Zaintrygowało nas tylko, dlaczego zupa wystąpiła w welonie (chyba nie wstydziła się pływającej nagiej krewetki). Welon był chrupki, ziemniaczany w powiewach curry. Z zupą — przepyszna kombinacja! Ku naszemu zdziwieniu do zupy podano wino. Białe, schłodzone, Gyorgykovacs Imre, Harslevelu, 2005 rok, Somlo (35 euro). Pełni obaw sięgnęliśmy po pierwszy kieliszek — zupy z winami z reguły się nie lubią. A tu niespodzianka: całkiem udany mariaż. Wino przyjemnie odświeżało nasze podniebienia po ostrych akcentach. Zdecydowaliśmy bardziej starannie przepłukać nim nasze kubki smakowe. Wszystko w trosce, by godniej przyjąć deser.

Podano męczennicę… A właściwie mus z jej owoców (passion fruit). Pojawił się na postumencie z mlecznej czekolady (6 euro). Skosztowaliśmy. Znakomity! Zwłaszcza, gdy go delikatnie polaliśmy sosem z karmelizowanych orzeszków ziemnych w oparach bananowych. Przegryzając malinami, dumaliśmy nad potencjalnym winnym akompaniamentem. Nie pytając nikogo o zdanie, męczennica zaprosiła tokaj — ale nie pierwszy z brzegu. Musiał być z późnego zbioru. Do kieliszka nalano Andante, Tokaj Furmint, 2004, Grof Degenfeld (100 ml; 9,7 euro). Finał wieczoru był wspaniały... Zapomnieliśmy (przez chwilę), że na Węgrzech króluje papryka.

Bez zbędnych słów

Oremus, Tokaji Aszu,

jako towarzysz gęsiej wątróbki? Pełen smakowy odjazd!

W malinowym

chruśniaku

mus z passion fruits,

w karmelizowanej polewie,

z czekoladą i malinami do smaku. Co do kompanii? Tokaj, oczywiście!

Reprezentacyjnie

Baraka mieści się przy najdłuższej alei miasta — Andrassy — zwanej Polami Elizejskimi Budapesztu.