Pogłoski o odejściu
Radę nadzorczą PKO BP poniosło. Teraz poniesie konsekwencje.
Pogłoski o odejściu
Radę nadzorczą PKO BP poniosło. Teraz poniesie konsekwencje.
Pogłoski o odejściu
prezesa Pruskiego mogą być mocno przesadzone. Ktoś posadę straci, ale niekoniecznie szef banku.
Niemal równo za tydzień zbiera się walne PKO BP, na którym — jak się powszechnie oczekuje — dojdzie do próby sił między właścicielem, czyli Ministerstwem Skarbu Państwa, a szefem zarządu banku. W zasadzie scenariusz jest już gotowy. Napisała go w minionym tygodniu rada nadzorcza, zgłaszając sprzeciw do pomysłu Jerzego Pruskiego, prezesa PKO BP, by wypłacić akcjonariuszom cały zysk z 2008 r. (2,8 mld zł, z czego dla skarbu około 1,5 mld zł), a w zamian zasilić bank kapitałami z planowanej na jesień emisji akcji za około 5 mld zł. Mało tego. Szef banku oraz jeden z członków zarządu nie zostali skwitowani przez to gremium. Rada nadzorcza przedłożyła walnemu wniosek o nieudzielanie absolutorium Jerzemu Pruskiemu i Tomaszowi Mirończukowi.
Emocjonalna rada
Pozornie dni prezesa i wiceprezesa są już policzone. Bardzo rzadko zdarza się, by walne nie poszło za głosem rady. Chyba że akcjonariat spółki jest skłócony i głosuje niejako przeciwko sobie. W przypadku PKO BP nie ma konfliktu między akcjonariuszami. Jest natomiast, co też uznać trzeba za ewenement, między właścicielem a kierownictwem spółki.
Jeszcze niedawno wydawało się, że sprawy dojrzały do tego, by minister skarbu zmienił prezesa banku PKO BP. Okazją miało być właśnie walne. Obecnie nie wydaje się to takie oczywiste.
— Jest problem z głosowaniem rady nadzorczej nad absolutorium dla prezesa Pruskiego. Wydaje się, że nieco ją poniosło i postąpiła niekoniecznie po myśli ministra skarbu — mówi nam anonimowo osoba zbliżona do rady nadzorczej.
Byłby to już drugi przypadek, gdy w banku dochodzi do poważnych decyzji bez wiedzy czy zgody Aleksandra Grada, ministra skarbu. Wcześniej podobno nie znał on planów Jerzego Pruskiego w sprawie wypłaty całej dywidendy.
Co się odwlecze…
Coś jednak jest na rzeczy, ponieważ podobną wersję usłyszeliśmy w resorcie skarbu.
— Wszystkich nieco poniosły emocje. Teraz trzeba uspokoić sytuację — mówi pracownik ministerstwa.
W jaki sposób? Jak już pisaliśmy kilka dni temu, zanosi się na wielki kompromis. Nasi rozmówcy twierdzą, że prezes Pruski może spać spokojnie, gdyż walne raczej go nie ruszy i przegłosuje wypłatę częściowej dywidendy oraz tak zmieni statut, żeby możliwa była wypłata dywidendy zaliczkowej jesienią. Pozwoli to zachować twarz ministrowi Gradowi.
Bez dymisji jednak się nie obejdzie. Ktoś będzie musiał przecież nawarzone piwo wypić. I będzie to prawdopodobnie rada nadzorcza.
— Nie do wyobrażenia jest sytuacja, że walne udziela absolutorium, prezes zostaje na stanowisku i dalej pracuje z ludźmi, którzy dali mu wotum nieufności — mówi nasz rozmówca z resortu.
Jeśli zrealizuje się ten scenariusz, sytuacja w PKO BP zostanie spacyfikowana tylko przejściowo.
— Nie wydaje się, by minister Grad, który już wcześniej zamierzał zwolnić Jerzego Pruskiego, po całej tej historii chciał go dłużej zostawić na stanowisku — przewiduje nasz rozmówca.
Czy były naciski na radę PKO BP w sprawie dywidendy? Czy ktoś naciskał na ministra?
"Wiadomo, że rząd RP jest głęboko podzielony w sprawie dywidendy i emisji akcji PKO BP. Do opinii publicznej docierają sprzeczne sygnały" — pisze na blogu Janusz Piechociński, prominentny polityk koalicyjnego PSL.
Poseł pyta, jakie zdanie w sprawie dywidendy mają członkowie rządu, co uzgadniali na posiedzeniach, w ministerstwach i na nieformalnych spotkaniach, kto i kiedy z rządu interweniował w sprawie dywidendy. I dalej: "Czy to prawda, że wywierano naciski na radę nadzorczą PKO BP, żeby zmieniła zdanie w sprawie dywidendy? Czy ktoś naciskał na ministra skarbu, żeby zmienił radę?"
Oprócz pytań związanych z dywidendą, ma też ich sporo o bank JP Morgan: kto go wybrał na agenta emisji akcji PKO BP, czy bank stał za "atakiem na złotego", czy miał coś wspólnego z opcjami.
"Zadaję te pytania z pełną świadomością, że wcześniej czy później przyjdzie mi za to zapłacić polityczną cenę" — stwierdza dramatycznie Janusz Piechociński.
Podpis: Eugeniusz Twaróg