Chwalenie się przez największe sieci handlowe podwyżkami płac rozzłościło związkowców, którzy poprawy sytuacji nie widzą.
Solidarność zapowiedziała, że 2 maja kilkanaście tysięcy pracowników sieci marketów, hurtowni spożywczych i centrów dystrybucyjnych największych firm handlowych przeprowadzi akcję protestacyjną, polegającą na przesadnie skrupulatnym i powolnym wykonywaniu obowiązków.
— Zainteresowanie pracowników akcją przerosło nasze oczekiwania, tym bardziej że inicjatywa powstała oddolnie zaledwie kilka tygodni temu. To świadczy o tym, jak złe nastroje panują w branży handlowej i jak bardzo zdeterminowani są pracownicy. Najwięcej jest z Biedronek, bo to w tej sieci zrodził się pomysł zorganizowania protestu. W akcji wezmą też udział m.in. pracownicy sieci Auchan, Tesco, Decathlon, Dino, Makro, Arel oraz centrum dystrybucyjnego sieci Amazon we Wrocławiu. Lista nie jest jeszcze zamknięta — mówi Alfred Bujara, przewodniczący sekcji krajowej pracowników handlu w Solidarności.
Alfred Bujara z "Solidarności" tłumaczy na czym polegać będzie protest...
Związkowcy w Biedronce zaczęli głośno protestować w reakcji na komunikaty prasowe sieci, która informowała o podwyżkach płac. Według Piotra Adamczaka, szefa Solidarności w sklepach portugalskiej sieci, to „działania PR-owe”, a podnoszenie wynagrodzenia zasadniczego połączone jest z pozbawianiem dodatków i śrubowaniem celów sprzedażowych.
Związkowcy zwracają też uwagę na zbyt niski poziom zatrudnienia, zwiększający liczbę obowiązków. List nawołujący do dialogu z pracownikami skierowano niedawno do Renaty Juszkiewicz, prezes zrzeszającej największe sieci Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji (patrz wywiad obok). Walka o wyższe płace to drugi front walki o poprawę sytuacji pracowników handlu, otworzony w ostatnim czasie przez Solidarność. Związkowcy są też bardzo mocno zaangażowani w prace nad ustawą o ograniczeniu handlu w niedzielę, która z ich inicjatywy w ubiegłym roku trafiła do Sejmu. W marcu rząd — z uwagami — zarekomendował prowadzenie dalszych prac nad projektem, ale toczą się one powoli.
Przygotowany przez Solidarność projekt ustawy ograniczającej handel w niedzielę wywołał już burzliwe dyskusje, a na kolejnych etapach prac sejmowych może być jeszcze goręcej. Powód? Zdania w sprawie zakazu są w społeczeństwie niemal idealnie podzielone. Dokładnie połowa Polaków jest za jakąś formą ograniczenia handlu w niedzielę, a 45 proc. zdecydowanie się temu sprzeciwia. Takie są wyniki badania, przeprowadzonego przez agencję badawczą MANDS.
Za handlem w niedzielę na dotychczasowych zasadach częściej opowiadają się mężczyźni niż kobiety, odsetek zwolenników utrzymania status quo rośnie też wraz z wielkością miejscowości. Najwięcej zwolenników całkowitego zakazu jest na wsi, ale nawet tam to tylko 21 proc., czyli prawie dwa razy mniej niż zdeklarowanych zwolenników niedzielnego handlu.
O ile jednak za całkowitym zakazem jest niespełna jedna piąta Polaków, to drugie tyle uważa, że handel w niedzielę powinien być dozwolony tylko kilka razy w roku — właśnie taka propozycja jest zawarta w ustawie (handlowe miałyby być m.in. niedziele przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem, a także przed rozpoczęciem roku szkolnego). Co ósmy ankietowany jest natomiast w stanie zaakceptować zakaz w co drugą niedzielę w roku — taką propozycję przedstawiał resort pracy.