Komentarz Adama Sofuła: Test dla dyplomacji

Adam Sofuł
opublikowano: 2008-08-11 08:12

Konflikt osetyjsko-gruziński, podsycany przez Rosję, tlił się od tak wielu lat, że kiedyś musiał wybuchnąć. A że wybuchł akurat gdy parę tysięcy kilometrów dalej rozpoczynało się globalne sportowe święto, to znak naszych czasów.

Być może na ducha igrzysk liczyły trochę gruzińskie władze, podejmując w czwartek decyzję o operacji wojskowej w Osetii Południowej, która — wszak nie zapominajmy — jest częścią gruzińskiego terytorium. Być może Gruzja chciała zyskać lepszą pozycję przetargową w zapowiadanych przez niemal cały ubiegły tydzień negocjacjach z osetyjskimi separatystami. I Gruzja tupnęła nogą. A Rosja — czego można się było spodziewać — odtupnęła. Najwyraźniej duch olimpijski na Kaukaz nie dotarł.


Dla prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa to znakomita okazja, by pokazać, że będzie prowadził nie mniej twardą politykę niż jego poprzednik. Dla Rosji sprawa Osetii to także kwestia prestiżu — już wcześniej Kreml zadeklarował opiekę nad zbuntowaną gruzińską prowincją. Dla Gruzji to sprawa honoru — nie można go nie stracić, rezygnując z części terytorium. A ponieważ dyskusje o prestiżu i honorze są raczej trudne, nic nie wskazuje na to, by burza nad tym regionem miała szybko ucichnąć. Tym bardziej że oczy świata są obecnie zwrócone na Pekin, a nie na Tbilisi. Gruzińsko-rosyjski konflikt wokół Osetii to gra do jednej bramki. Osetyjczycy, czując poparcie Rosji, nie są skłonni do kompromisu. A mocarstwa nie są chyba gotowe, by stwierdzić, że Kaukaz nie jest rosyjską strefą wpływów. To dlatego rosyjskie wojska w Osetii są nazywane — jakkolwiek humorystycznie by to zabrzmiało — siłami pokojowymi.


Konflikt osetyjski mógłby nas niewiele obchodzić — ot, kolejne odległe miejsce gdzie się leje krew. Ale obchodzić nas powinien, nie tylko dlatego że ze względu na położenie powinniśmy być zainteresowani polityką Rosji. Także dlatego, że ten konflikt będzie bardzo ważnym testem dla polskich polityków. Czy rząd i prezydent potrafią wypracować w tych dramatycznych chwilach wspólne, jednolite stanowisko, biorąc pod uwagę fakt, że dla prezydenta Gruzja jest znacznie ważniejszym elementem polityki zagranicznej niż dla rządu. Być może obie strony w polsko-polskim konflikcie powinny też przemyśleć swoje dotychczasowe poczynania. Prezydent Lech Kaczyński, który wielokrotnie zapewniał Gruzję o poparciu Polski ma materiał do przemyślenia: jakie czyny mogą (i czy w ogóle jakieś mogą) iść w ślad za tymi deklaracjami. Rząd też może się zastanowić, czy nie zlekceważył Gruzji i może aktywniej należało budować w UE polityczne poparcie dla tego kraju. A obie strony muszą się zastanowić, co polska dyplomacja może zrobić, aby zahamować rozlew krwi.


Między rządem a prezydentem iskrzy, a polityka zagraniczna jest, niestety, jednym z głównych źródeł konfliktu. Rząd i prezydent potrafiły wejść w publiczne zwarcie nawet w tak ważnych sprawach jak traktat lizboński i tarcza antyrakietowa. W sprawie tej wojny powinno być inaczej.