Być może na ducha igrzysk liczyły trochę gruzińskie władze, podejmując w czwartek decyzję o operacji wojskowej w Osetii Południowej, która — wszak nie zapominajmy — jest częścią gruzińskiego terytorium. Być może Gruzja chciała zyskać lepszą pozycję przetargową w zapowiadanych przez niemal cały ubiegły tydzień negocjacjach z osetyjskimi separatystami. I Gruzja tupnęła nogą. A Rosja — czego można się było spodziewać — odtupnęła. Najwyraźniej duch olimpijski na Kaukaz nie dotarł.
Dla prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa to znakomita okazja, by
pokazać, że będzie prowadził nie mniej twardą politykę niż jego poprzednik. Dla
Rosji sprawa Osetii to także kwestia prestiżu — już wcześniej Kreml zadeklarował
opiekę nad zbuntowaną gruzińską prowincją. Dla Gruzji to sprawa honoru — nie
można go nie stracić, rezygnując z części terytorium. A ponieważ dyskusje o
prestiżu i honorze są raczej trudne, nic nie wskazuje na to, by burza nad tym
regionem miała szybko ucichnąć. Tym bardziej że oczy świata są obecnie zwrócone
na Pekin, a nie na Tbilisi. Gruzińsko-rosyjski konflikt wokół Osetii to gra do
jednej bramki. Osetyjczycy, czując poparcie Rosji, nie są skłonni do kompromisu.
A mocarstwa nie są chyba gotowe, by stwierdzić, że Kaukaz nie jest rosyjską
strefą wpływów. To dlatego rosyjskie wojska w Osetii są nazywane — jakkolwiek
humorystycznie by to zabrzmiało — siłami pokojowymi.
Konflikt osetyjski mógłby nas niewiele obchodzić — ot, kolejne odległe
miejsce gdzie się leje krew. Ale obchodzić nas powinien, nie tylko dlatego że ze
względu na położenie powinniśmy być zainteresowani polityką Rosji. Także
dlatego, że ten konflikt będzie bardzo ważnym testem dla polskich polityków. Czy
rząd i prezydent potrafią wypracować w tych dramatycznych chwilach wspólne,
jednolite stanowisko, biorąc pod uwagę fakt, że dla prezydenta Gruzja jest
znacznie ważniejszym elementem polityki zagranicznej niż dla rządu. Być może
obie strony w polsko-polskim konflikcie powinny też przemyśleć swoje
dotychczasowe poczynania. Prezydent Lech Kaczyński, który wielokrotnie zapewniał
Gruzję o poparciu Polski ma materiał do przemyślenia: jakie czyny mogą (i czy w
ogóle jakieś mogą) iść w ślad za tymi deklaracjami. Rząd też może się
zastanowić, czy nie zlekceważył Gruzji i może aktywniej należało budować w UE
polityczne poparcie dla tego kraju. A obie strony muszą się zastanowić, co
polska dyplomacja może zrobić, aby zahamować rozlew krwi.
Między rządem a prezydentem iskrzy, a polityka zagraniczna jest,
niestety, jednym z głównych źródeł konfliktu. Rząd i prezydent potrafiły wejść w
publiczne zwarcie nawet w tak ważnych sprawach jak traktat lizboński i tarcza
antyrakietowa. W sprawie tej wojny powinno być inaczej.