O ile po stronie Republikanów nominacja Johna McCaina wydaje się rozstrzygnięta, o tyle u Demokratów być może trzeba będzie czekać aż do ostatnich stanowych prawyborów. Mimo wszelkich zawirowań logika wskazywałaby na doświadczoną Hillary Clinton, a mającego jeszcze czas Baracka Obamę sytuowałaby raczej jako wiceprezydenta — odwrotnie nigdy.
Tak na marginesie — formalne wybory prezydenta USA odbędą się wcale nie w 
głosowaniu powszechnym 4 listopada (w pierwszy wtorek po pierwszym 
poniedziałku), lecz dopiero gdy zbiorą się elektorzy i na podstawie wyników z 4 
listopada oddadzą głosy. Po drodze mamy jeszcze dwa ważne wtorki na konwencjach 
obu opartii: 26 sierpnia Demokratów w Denver i 2 września Republikanów w 
Minneapolis. 
W Polsce nie mówi się tego głośno, bo byłoby to niedyplomatyczne w 
relacjach z USA, ale Donaldowi Tuskowi zdecydowanie bliżej do Demokratów, 
wszystko jedno, Hillary Clinton czy Baracka Obamy. Lech Kaczyński czuje zaś 
konserwatywne pobratymstwo z Republikanami — czyli odchodzącym Georgem W. Bushem 
i jego ewentualnym następcą. Ale niezależnie od tego, do kogo 5 listopada trafią 
depesze gratulacyjne z Polski — tarcza antyrakietowa, która tak nas absorbuje i 
pozostaje kością niezgody w relacjach z Rosją, być może razem z Bushem odejdzie 
do historii. 
 Jacek Zalewski, [email protected]