Pośpiech jest złym doradcą. To powiedzenie idealnie pasuje do trybu, w jakim rząd w 2009 r., po wybuchu afery hazardowej, uchwalał ustawę o grach hazardowych, która wprowadziła zakaz urządzania gier na automatach poza kasynami. Odpowiedzialny za projekt resort finansów nie powiadomił o swoich planach Komisji Europejskiej (KE) i to przeoczenie odbija się mu czkawką do dziś.
W 2012 r. ustawę zakwestionował Europejski Trybunał Sprawiedliwości (ETS), uznając, że jej zapisy takie jak zakaz gier na automatach poza kasynami są przepisami technicznymi i powinny być notyfikowane KE. Ostateczne rozstrzygnięcia pozostawił polskim sądom, a te zaczęły orzekać różnie.
Zdaniem jednych, niepowiadomienie KE oznacza, że zakaz gier poza kasynami nie obowiązuje, zdaniem innych — wprost przeciwnie. Jedno jest pewne — to właśnie po wyroku ETS rynek zalała fala automatów z naklejkami, informującymi, że gry na nich nie są objęte regulacjami ustawy hazardowej. Ich właściciele, podpierając się opiniami autorytetów prawnych, twierdzą, że ustawa hazardowa nie działa, więc mogą korzystać ze swobody działalności gospodarczej.
— Mówienie o jakichkolwiek nielegalnych automatach po wyroku ETS to nadużycie. A ich masowe zajmowanie jest bezprawne i naraża skarb państwa na gigantyczne odszkodowania — ocenia Stanisław Matuszewski, prezes Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych. Celnicy twierdzą jednak, że rekwirowanie maszyn jest zgodne z prawem.
— Sąd Najwyższy uznał, że do czasu wydania wyroku przez Trybunał Konstytucyjny funkcjonariusze celni mają obowiązek stosować przepisy ustawy o grach hazardowych w jej obecnym brzmieniu. I to właśnie robimy — mówi Artur Janiszewski, Dyrektor Departamentu Kontroli Celnej, podatkowej i Kontroli gier w Ministerstwie Finansów.
Chodzi o decyzje Sądu Najwyższego z przełomu 2013 i 2014 r. Uznał on, że wątpliwości wokół ustawy hazardowej może ostatecznie rozstrzygnąć tylko Trybunał Konstytucyjny. A ten wciąż nie wydał wyroku w sprawie.