Wczoraj pisałem o tym, że realne stopy procentowe w Polsce są wysokie i to powoduje utrzymanie gospodarki poniżej jej potencjału wytwórczego. Dzisiejszy tekst ma charakter kontrapunktu dla tej tezy i pokazuje, że nawet w warunkach wysokich realnych stóp akcja kredytowa może ruszyć z miejsca. To nie oznacza, że wysokość realnych stóp nie ma żadnego znaczenia, ale sugeruje, że one nie muszą spadać już dużo niżej, by gospodarka mogła normalnie funkcjonować.
W czwartek Biuro Informacji Kredytowej podało, że wartość nowych wniosków o kredyty mieszkaniowe w czerwcu wzrosła o 47,1 proc. rok do roku. Miesiąc wcześniej było to 46 proc. Nie ma jeszcze danych o faktycznie udzielonych pożyczkach, ale w maju zaciągnęliśmy kredyty mieszkaniowe o wartości aż o 30 proc. większej niż rok wcześniej, więc w czerwcu sytuacja może wyglądać jeszcze lepiej. W kwietniu dynamika wynosiła 18 proc., a w marcu minus 1 proc. Mamy zatem do czynienia z istotną zmianą.
Jednocześnie dane NBP wskazują, że w maju doszło do wyraźnego przyspieszenia akcji kredytowej na inwestycje przedsiębiorstw. Dynamika zadłużenia z tego tytułu (uwaga: nie chodzi o nowo udzielone kredyty, tylko stan zadłużenia) wyniosła 7,8 proc. – najwięcej od 37 miesięcy.
Obie informacje pokazują wzmożone kredytowanie inwestycji – w pierwszym przypadku gospodarstw domowych, w drugim firm.
Z czego to się bierze? I czy to jest trwała zmiana?
Elementem łączącym oba zjawiska może być narastające oczekiwanie na istotne redukcje stóp procentowych. Do tej pory NBP ściął koszt kredytu o 0,75 pkt proc., ale rynek kontraktów terminowych wycenia, że w ciągu niecałego roku dojdzie jeszcze do 0,75-1 pkt dalszych redukcji. Tym samym realne stopy, które dziś są wysokie, znacznie się obniżą. Część projektów zaczyna być zyskownych z tego punktu widzenia.
W przypadku kredytów mieszkaniowych ważną rolę może odgrywać upadek szans na dotacje do kredytów ze strony rządu. Wiele osób czekało na program dopłat, który był obiecywany przez premiera, ale tego typu działanie coraz częściej jest postrzegane przez społeczeństwo jako wsparcie dla deweloperów, a nie kredytobiorców i stąd zapał polityczny zmalał. Ludzie zorientowali się, że nie ma co czekać na dopłaty i zaczęli brać kredyty. Dlatego dzisiejsza akcja kredytowa może być częściowo elementem odłożonego popytu.
W przypadku firm ożywienie widać już od kilku miesięcy, a maj przyniósł tylko wzmocnienie tego trendu. Fundamentalnym powodem może być stopniowe rozkręcanie się inwestycji finansowanych z funduszy europejskich. Nie widać jeszcze tego w danych o inwestycjach firm oraz w danych o produkcji budowlanej i zamówieniach w budownictwie, ale trzeba pamiętać, że kredyt ma w Polsce mały udział w finansowaniu nakładów rozwojowych. Żeby ukazać różnice w skali: roczne inwestycje firm w Polsce to ok. 300 mld zł, a przyrost kredytu inwestycyjnego to ok. 10 mld zł. Możliwa jest więc sytuacja, w której ogólne inwestycje rosną wolno, ale kredyt szybko. Niestety ten sygnał ze strony rynku kredytowego nie musi wcale oznaczać jakiegoś rozbudzenia nakładów rozwojowych.
Wniosek? Ożywienie kredytowe pokazuje, że gospodarka wchodzi w okres ożywienia inwestycji, nawet jeżeli nie są to wysokie dynamiki. Daje to nadzieję, że jesteśmy wciąż w fazie wznoszącej cyklu koniunktury.