Włosi mają do samochodów wyjątkowy stosunek, jakiego trudno szukać gdzie indziej. Auto nie jest dla nich narzędziem – jest obietnicą. Obietnicą stylu, wolności, pewnej bezczelnej elegancji, którą potrafią wlać w metal tak samo naturalnie, jak tworzą kremowe risotto. Włoska motoryzacja, szczególnie luksusowa i sportowa, zawsze balansowała między sztuką a inżynierią. Maserati jest tego książkowym przykładem: samochód ma nie tylko jeździć… ma sprawić, że dusza kierowcy zacznie śpiewać, dosłownie i w przenośni.
Chi vive d’arte, vive d’amore – kto żyje sztuką, żyje miłością. Włosi mogliby spokojnie dopisać tu jeszcze jedno słowo: motoryzacją. Bo samochód, zwłaszcza spod znaku trójzębu, to forma ekspresji. Czasem nielogiczna, czasem droga, czasem wymagająca, ale zawsze piękna. I w tej słodkiej sprzeczności tkwi sekret włoskiej motoryzacji i sekret Maserati.
Włoska filozofia piękna ponad perfekcyjność
Non tutto il male viene per nuocere – nie każde zło przychodzi, by szkodzić. To przysłowie doskonale oddaje charakter włoskiej motoryzacji. Włosi nigdy nie udawali, że tworzą auta bezawaryjne. Dlatego trudno o lepszy komentarz do włoskich marek: tak, potrafią słono kosztować, również w serwisie, potrafią kaprysić. Ale każdy ich dźwięk, każda linia karoserii, każdy detal są jak przypomnienie, że życie ma smak, tylko gdy pozwalamy sobie na odrobinę irracjonalnej pasji.
Może dlatego, mimo elektryfikacji, regulacji i globalizacji, włoskie podejście do motoryzacji pozostaje niezmienne. To podejście mówi: samochód jest po to, by budzić emocje, nie po to, by… spełniać normy.
Włosi mówią o swoich autach z wyjątkową troską – jak o członkach rodziny. Z dumą – jak o narodowych bohaterach. I z czułością – jak o ulubionym tenorze. Gdy Enzo Ferrari stwierdził: „Samochód jest jak człowiek, ma duszę”, nikt nie traktował tego jak metafory. Włosi nie budują więc aut, oni tworzą historię.
Jednym z jej najważniejszych rozdziałów jest niedawna decyzja Maserati o przeniesieniu produkcji GranTurismo i GranCabrio z Turynu z powrotem do Modeny. Choć w tym wypadku lepiej powiedzieć – do domu. To znacznie więcej niż ruch produkcyjny. To powrót do źródła. Do miejsca, w którym marka narodziła się duchowo, do ulic, na których echo pracujących silników miesza się z dźwiękiem otwierających się drzwi Teatro Comunale Pavarotti-Freni.
– Ta ziemia jest sercem i duszą naszej marki – powiedział Santo Ficili, szef Maserati.
I w tym zdaniu pobrzmiewa nie marketing, lecz prosty fakt. Bez Modeny Maserati staje się tylko kolejną luksusową marką samochodową. Z Modeną pozostaje zjawiskiem kulturowym.
Modena dla Maserati nie jest punktem na mapie. Jest punktem w świadomości. Miejscem, w którym metal pierwszy raz rozżarzył się od ambicji, a dźwięk silnika stał się częścią miejskiego pejzażu tak samo ważną jak dzwony katedry czy głos Pavarottiego. Powrót do Modeny to powrót do własnego alfabetu, tego unikalnego włoskiego sposobu myślenia, w którym inżynieria łączy się ze sztuką, a rzemiosło z obsesją na punkcie detalu.
Modena jest przecież epicentrum Motor Valley, miejscem, gdzie przez dekady powstawały maszyny, które nie tyle jeżdżą, ile śpiewają. Tu rodziły się pierwsze Maserati GT, tu powstawały prototypy zmieniające historię marki. Stąd pochodzi Ferrari i Lamborghini. To miejsce, gdzie auta nie powstają na taśmach, lecz w wyniku dialogu między rzemieślnikiem i materiałem.
Dlatego powrót do Modeny jest też powrotem do ludzi. Do rąk, które od pokoleń pracują przy samochodach. Do rodzin, w których dziadek montował gaźniki, ojciec projektował zawieszenia, a wnuk kalibruje nowoczesne układy napędowe. Ta wiedza, pamięć i tradycja są zasobami, których nie przeniesie żadna nowa fabryka, choćby była najbardziej innowacyjna.
Maserati pod presją wyników
Jakkolwiek by było, Maserati pozostaje pod presją liczb i regulacji. Nie żyje w oderwaniu od rzeczywistości. Właśnie dlatego jak kania dżdżu łaknie nowego początku.
Warto przypomnieć, że ma za sobą wyjątkowo trudny rok. W 2024 marka dostarczyła zaledwie około 11,3 tys. aut, o 57 proc. mniej niż rok wcześniej. Przychód spadł do około miliarda euro wobec 2,3 mld w 2023 r. W pierwszej połowie 2025 sytuacja znów się pogorszyła – globalna sprzedaż spadła do około 4,3 tys. aut (-32 proc. r/r), a strata operacyjna wyniosła około 139 mln euro.
W niecałe dwa lata Maserati utraciło połowę klientów i znaczną część wartości rynkowej. Sprzedaż spadła do poziomu, który jeszcze niedawno uznawano za absolutne minimum dla producenta premium. Rentowność pikowała, a straty zaczęto liczyć w setkach milionów euro.
Stellantis, właściciel marki, deklaruje jednak dalsze wsparcie i chęć dania Maserati szansy na odbudowę pozycji. Maserati doszło do w wniosku, że przez ostatnie lata zbyt rozmyło swój wizerunek, a w powrocie do niego upatruje szansy. Dlatego wraca do Modeny. Chce zachować własną tożsamość, bo to jest największy kapitał tej marki. W świecie, w którym samochody zaczynają przypominać komputery na kołach, ich brzmienie lub jego brak odbiera motoryzacji to, co Włosi uważają za najważniejsze – emocje.
Modena ma być antidotum na tę nowoczesną bezduszność. Przypomnieniem, że marka premium nie rośnie dzięki algorytmom, lecz dzięki dumie i pasji.
Ten powrót to też wyraźny komunikat: Maserati nie zamierza być jedną z wielu marek w portfolio Stellantisa. Chce być marką, której nie produkuje się byle gdzie i której nie rozwadnia się globalnymi kompromisami. Chce pozostać marką, która ma centrum grawitacji tam, gdzie wszystko się zaczęło. Modena jest dla Maserati jak tlen. Jak dom, do którego wraca się po latach podróży i nagle wszystko znów ma sens.
Celebracja Modeny i dwa modele, które mówią więcej niż słowa
W historii każdej wielkiej marki przychodzi moment, w którym trzeba zapytać: skąd właściwie płynie nasza siła. Dla Maserati ten moment nadszedł teraz. To doprawdy nie jest PR ani marketing. To filozofia.
A skoro jest powrót do Modeny, musi być celebracja. I to w stylu włoskim: z rozmachem, kurtyną, operą, światłem reflektorów i akcentami w kolorze białego złota. Maserati zrobiło to, co robi najlepiej: stworzyło dwa modele One-Off tak przesadnie piękne, że trudno oderwać od nich wzrok. GranTurismo One-Off Rosso Velluto i GranCabrio One-Off Oro Lirico, oba oparte na wersji Trofeo, oba celebrujące Modenę, oba nasycone estetyką opery i mechaniki.
Złote trójzęby, czarne felgi Crio z diamentowym szlifem, burgundowa skóra o teatralnej głębi, nowe wydechy skalibrowane jak aria tenorowa – trudno się oprzeć wrażeniu, że to nie samochody, lecz instrumenty. Włosi nie potrafią inaczej.
Tożsamość ponad wszystko
Gdy Luciano Pavarotti mówił: „Aby być artystą, trzeba wierzyć w to, co się robi”, mówił również o samochodach. Bo we Włoszech motoryzacja i opera mają wspólną cechę: obie są sztuką, jeśli robione są z pasją. I może właśnie dlatego ten powrót jest ważny. Nie po to, by zwiększyć produkcję. Nie po to, by uspokoić inwestorów. Ale po to, by przypomnieć światu, że prawdziwy luksus istnieje tylko wtedy, gdy nie trzeba udawać kogoś innego.
Maserati nie chce być kolejną marką produkującą szybkie elektryki. Chce pozostać Maserati. Nawet jeśli w przyszłości elektryki produkować trzeba będzie, mają to być elektryki godne Pavarottiego, godne dziedzictwa Maserati i całej włoskiej sztuki budowania aut. A to, jeśli w ogóle ma być możliwe, może wydarzyć się tylko sercu Motor Valley – w Modenie.

