Podróżowanie w business class dla menedżera oznacza komfort, a dla firmy — prestiż.
Ingvar Kamprad, założyciel szwedzkiego koncernu IKEA, należy do najbogatszych ludzi świata. Mimo to pieniędzmi nie szasta. Przeciwnie, na temat jego skąpstwa krążą dziesiątki anegdot. Na przykład — jak się męczy na międzykontynentalnych przelotach w klasie ekonomicznej. Albo o starym, zdezelowanym volvo prezesa, którego nie zamierza wymienić na nowszy model.
Oszczędzania Ingvar Kamprad wymaga także od swojej kadry zarządzającej. Radzi kierownikom, by w podróże służbowe wybierali się tylko drugą klasą. No i zatrzymywali się w trzygwiazdkowych hotelach, gdzie w cenę pokoju wliczone jest śniadanie.
Z szacunku do klienta
Nie wszyscy polscy menedżerowie są zwolennikami tak daleko posuniętej skromności. Twierdzą, że podróżowanie w business class to uzasadniony element wydatków przedsiębiorstwa.
Andrzej Wójcik, szef zespołu agentów w Allianz Polska, uważa, że podróże "o podwyższonym standardzie" zwiększają prestiż firmy. Świadczą o jej dobrej kondycji. Dowodzą, że pomimo kryzysu świetnie sobie radzi, a nawet ma nadwyżki finansowe.
— Tu nie chodzi o epatowanie zamożnością. Ale o wysłanie w stronę rynku czytelnego sygnału, że jesteśmy partnerem godnym zaufania i opłaca się robić z nami interesy — zaznacza Andrzej Wójcik.
Z kolei Patrycja Steciuk, specjalistka od marketingu, przekonuje, że warto się wykosztować, by móc podkreślić, że wyjazd traktujemy priorytetowo. Ekspertka zna pracodawców, którzy żałują pieniędzy na bilet w pierwszej klasie czy hotel. I nie pomyślą o tym, jakie wrażenia u klientów może wywołać menedżer po wielogodzinnej podróży w gwarze, ścisku i zaduchu.
— Nigdy nie odważyłaby się pójść na ważne negocjacje prosto z zatłoczonego pociągu, zmęczona, przepocona i brudna. Potrzebuję minimum wygody i higieny. Jest to też wyraz mojego szacunku dla klienta — podkreśla Patrycja Steciuk.
Podobnie myśli Mirosław Słowikowski, psycholog biznesu i trener. Ostrzega jednak przed rozrzutnością. Bo co innego ponieść niezbędne koszty, a co innego postępować według zasady "zastaw się, a postaw się". Najlepszy jest według niego umiar, zwłaszcza w obecnej sytuacji ekonomicznej.
— Co można powiedzieć firmie, która zwalnia szeregowych pracowników, a managementowi zapewnia zbytki i luksusy? Na pewno nie to, że jest odpowiedzialna i przyjazna — argumentuje Mirosław Słowikowski.
W elitarnym gronie
Dla Grzegorza Turniaka, prezesa BNI Polska, komfort związany z business class jest sprawą drugorzędną. Zwraca za to uwagę na możliwość nawiązywania kontaktów.
— W ekskluzywnych warunkach nie podróżują osoby przypadkowe, tylko elita biznesowa, menedżerska i finansowa. Część tych ludzi mogłaby nam pomóc w karierze — zauważa szef BNI Polska.
Żałuje tylko, że Polacy — bez względu na status społeczny i zawodowy — raczej nie wchodzą w interakcje ze współpasażerami. Wolą czytać gazety, przeglądać dokumenty na swoich laptopach, słuchać muzyki przez słuchawki albo po prostu ucinają sobie drzemkę.
— Tym różnimy się od Amerykanów, którzy wykorzystują każdą sytuację, by kogoś poznać, porozmawiać, wymienić się wizytówkami — mówi Grzegorz Turniak.
A takie luźne pogawędki kończą się czasem propozycją lepszej pracy bądź wspólnym biznesem.
— Brakuje nam śmiałości, spontaniczności i naturalności. A każdą próbę zagajenia rozmowy traktujemy jako brak taktu i naruszenie czyjejś przestrzeni prywatnej — kontynuuje menedżer.
Jak to zmienić? Grzegorz Turniak proponuje, by menedżerów po prostu uczyć nawiązywania kontaktów, np. w windzie, hotelu, na lotnisku czy w pociągu. Może to być element rozwijania ich inteligencji społecznej i emocjonalnej.