Na Maderę, portugalską wyspkę na Atlantyku, co roku ruszają miłośnicy szalonej zabawy.
Nie wszyscy Europejczycy obchodzą sylwestra tak dynamicznie jak Polacy. W londyńskich pubach rozbawione towarzystwo ledwo zauważa, że chyba zmienił się rok. Ale nie wszędzie w Unii musi być kiepsko. Są miejsca, które nawet nam mogą zaimponować. Do ścisłej czołówki na pewno należy Madera — ukochana przez marszałka Piłsudskiego maleńka portugalska wyspa, rzucony tysiąc kilometrów w głąb Atlantyku ostatni skrawek Europy.
Pierwsi Europejczycy, osiedlający się na Maderze w XV w., masowo wypalali lasy. W dużej mierze zniszczyli dziewiczy ekosystem, uzyskując jednakże niewiarygodnie żyzną glebę. Kto kocha kwiaty, na pewno nie będzie rozczarowany. Cudowne, wielobarwne rośliny kwitną nawet w przydrożnych rowach.
Podczas sylwestrowej wycieczki nie nastawiajmy się na upał, ale pogoda powinna być wprost wymarzona. Brak opadów i temperatura w okolicach 20 stopni Celsjusza.
Do świąt oraz sylwestra mieszkańcy wyspy i jej stolicy — Funchal — przygotowują się z dużym wyprzedzeniem. Świąteczne iluminacje pojawiają się już na początku grudnia, są dosłownie wszędzie. Wszystkie drzewa rosnące wśród ulic pokrywają się tysiącami lampek i lampionów. Im bliżej sylwestra, tym atmosfera staje się bardziej gorąca. Jeżeli ma ktoś obawy, że z braku znajomości portugalskiego umknie mu moment nadejścia nowego roku — myli się. Wystarczy obserwować ocean. Już kilka dni przed sylwestrem na horyzoncie pojawiają się sylwetki potężnych transatlantyków, które jak ćmy do światła suną leniwie do portu w Funchal. Mają tam do odegrania ważną rolę. Wieloletnia tradycja mówi, że to właśnie syreny transatlantyków ogłaszają na Maderze nadejście Nowego Roku.
Z nastaniem wieczoru sylwestrowego restauracje po brzegi wypełniają się gośćmi. Do akcji ruszają orkiestry, towarzystwo zaczyna swingować. Nadejście Nowego Roku sygnalizowane jest w lokalach na różne niekonwencjonalne sposoby — zmiana daty jest blisko, gdy na salę w rytmach kankana wkroczy wąż kelnerów, dźwigających na głowach figurki z lodów — jedna na każdy z rozbawionych stolików.
Ale dopiero gdy wybije dwunasta, rozpoczyna się prawdziwe szaleństwo. Strzelają szampany, rusza nieprawdopodobna kanonada ogni sztucznych. Wystrzeliwane są z wielu pozornie przypadkowych punktów, tworząc widowisko jedyne w swoim rodzaju. Nad całą wyspą tworzy się wielki, świetlisty parasol. Karnie buczą transatlantyki, od czasu do czasu któryś z nich wypuszcza race. Wszyscy z kieliszkami w ręku wylegają na tarasy i dachy, by obserwować niepowtarzalny, nocny spektakl. Dopiero po kanonadzie rozkręca się prawdziwa zabawa. Pary rusząją na parkiet w latynoamerykańskich rytmach. Mają w nich dużą wprawę — trenują co roku podczas trwającego tu minikarnawału, urządzanego na wzór słynnej zabawy w Rio. Samby i rumby często przeplatane są tanecznymi przebojami z innych części świata. Zabawa trwa do białego rana.
Następnego dnia większość imprezowiczów „odparowuje” sylwestra wygrzewając się na słoneczku lub kąpiąc się w hotelowych basenach. Gdy wolimy morze i plaże, których na Maderze brakuje, warto wybrać się na wycieczkę na pobliską wysepkę Porto Santo. Wiedział o tym już Krzysztof Kolumb, wypoczywając tam przed wyprawą do Ameryki. Zasiedział się dość długo, ponoć nawet ożenił. Ale to już zupełnie inna bajka.