Szedł na spotkanie jak na ścięcie. Denerwował się, bo musiał prosić szwagra o odroczenie terminu spłaty. Jacek zapożyczył się u niego na realizację jednego ze swoich obiecujących projektów. Obawiał się, że odmowa może oznaczać plajtę. Takie chwile przeżywa wielu początkujących przedsiębiorców. Do piątych urodzin udaje się dotrwać trzem na 10 firm, do dziesiątych – niespełna 6 proc.
– Statystyki, zależnie od źródła i kryteriów badawczych, nieznacznie się różnią. Wszystkie jednak potwierdzają, że większość osób nie zdaje testu na przedsiębiorczość. Oblewa się go głównie z powodu braku przygotowania – mówi Monika Reszko, psycholożka, trenerka biznesu i autorka książki „Mindf*ck szefa”.

Proszenie się o bankructwo
Jak stworzyć dochodowy i trwały biznes? Właściwa odpowiedź już padła: konieczne jest przygotowanie, ale takie – zaznacza ekspertka – które wykracza daleko poza zorganizowanie zaplecza finansowego. Dotacja czy niskooprocentowany kredyt to stanowczo za mało. A nawet pieczołowicie opracowany biznesplan nie wystarczy, podobnie jak pasja i kreatywność założyciela.
Jacek ochoczo dzielił się swoimi pomysłami z otoczeniem. Słuchacze podziwiali jego wizjonerstwo, entuzjazm. Ich zachwyty dodawały mu skrzydeł. Czuł się ceniony i ważny, ale nie szło to w parze ze skutecznością. Wiele rzeczy zaczynał, mało kończył. Nie chciał jednak rezygnować ze stanu euforii, którego doświadczał, gdy opowiadał o swoich zamiarach. Co rusz ogłaszał więc kolejny rewolucyjny projekt. Poprzednie, które nie wypaliły, pomijał milczeniem. Czasami ktoś z rodziny sugerował, że może do swoich pomysłów podchodzi zbyt optymistycznie, za mało zagrożeń bierze pod uwagę. Bardziej przyjmował to jako krytykę lub zazdrość niż pomoc ze strony bliskich.
– Temat wsparcia jest złożony. Konstruktywne uwagi to jedno, a zarażanie swoimi wątpliwościami, czarnowidztwem to coś zupełnie innego. Często gasimy zapał tych, na których szczęściu podobno nam zależy. Tak się lękamy o swoją stabilizację, że partner porzuca marzenie o własnej firmie. Zapewnijmy go raczej, że da sobie radę. Dodawanie otuchy może czynić cuda, jeśli nie polega na tolerowaniu błędów i tkwienia w iluzji – wskazuje Monika Reszko.
Rozmowa ze szwagrem nie należała do przyjemnych. Odmówił dalszego wsparcia i jednoznacznie określił termin oddania pełnej kwoty. Jacek zdecydował się szukać pomocy gdzie indziej. Dołączył do grupy przedsiębiorców, którzy spotykali się regularnie, by rozmawiać o blaskach i cieniach bycia na swoim. Na jednym ze spotkań poznał Marcina, który powiedział mu, że nie miał wyboru, przejął firmę po rodzicach, a teraz nie dzieje się w niej dobrze. Z kolei dla Sebastiana własna działalność to forma odwetu – został zwolniony i teraz chce pokazać światu, na co go stać. Choć od dwóch lat haruje jak wół, ciągle musi dokładać do interesu.
Monika Reszko tłumaczy, dlaczego takim ludziom idzie jak po grudzie: przychód to efekt klarownej wizji i konsekwentnie realizowanej strategii przy jednoczesnym obserwowaniu sytuacji i zwinnym reagowaniu na okoliczności zewnętrzne. Nie jest to możliwe, jeśli powody założenia firmy nie były jasne albo, co gorsza, były błędne.
– Dysfunkcyjne motywy w stylu „też bym tak chciał”, „nie miałem wyboru” czy „ja wam pokażę” łączy jedno: brak prawdziwego „po co”. Na takim paliwie daleko się nie pojedzie – wyjaśnia ekspertka.
Poznaj program kongresu “HR Summit 2022”, 19-20 września 2022, Warszawa >>
Gwarancja tylko na toster
Na szczęście wśród nowych znajomych Jacka niewiele było osób pokroju Marcina i Sebastiana, którzy źle zrozumieli sens prowadzenia biznesu. Zaprzyjaźnił się z Olą, właścicielką świetnie prosperującej agencji reklamowej. „Po co ci firma?” – zapytała go pewnego razu. „Żeby mieć większy dom od szwagra” – odparł bez zastanowienia. „To tak, jakbyś wóz stawiał przed koniem” – powiedziała. „Nie zaczynaj od myślenia o kasie. Najpierw stwórz i daj ludziom coś, co zaspokoi ich potrzeby, rozwiąże problemy, sprawi, że poczują się szczęśliwsi i lepsi, a oni to od ciebie kupią”.
W podobnym duchu wypowiadał się Henry Ford: „Firma, która nie robi nic poza zarabianiem, to kiepska firma”. Innymi słowy, jeśli myślisz tylko o swoich zyskach, nie osiągniesz ich. Dopiero gdy pokażesz klientom, że zależy ci na nich, możesz liczyć na ich zaufanie, przychylność i portfele.
– Nie ma gwarancji sukcesu. Tę można dostać tylko na pralkę, lodówkę lub toster. Z drugiej strony niezbędna jest zmiana perspektywy z „ja” na „oni” oraz z pieniędzy na dostarczanie wartościowych produktów lub usług. Tylko dzięki temu zwiększysz swoje szanse na udany i dochodowy biznes – przekonuje Monika Reszko.
Kolejny warunek powodzenie to – jej zdaniem – umiejętność zarządzania emocjami. Jacek był mistrzem doznawania przyjemności. Robił wszystko, by jak najczęściej odczuwać radość i ekscytację. Zaczytywał się w poradnikach o potędze optymizmu. Niepewność, lęk, bezsilność, a także gniew i frustrację – wszelkie stany wywołujące dyskomfort – nazywał złymi emocjami i unikał ich jak ognia. Im bardziej próbował być szczęśliwy, w tym większą wpędzał się rozpacz.
– Nie ma czegoś takiego jak złe emocje. Jest umiejętność korzystania z emocji. Każda emocja ma bodziec – coś, co ją wywołało. Jeśli ignorujesz swój dyskomfort, odbierasz sobie szansę na znalezienie przyczyny złego samopoczucia, a tym samym jego usunięcie. A że emocje nie są w modzie, to uruchamiamy rozum i racjonalizujemy, żeby je ukryć – wyjaśnia autorka poradnika „Mindf*ck szefa”.
Tłumienie emocji w najlepszym przypadku skutkuje wybuchem. W gorszych scenariuszach osłabia zdrowie, wzmacnia pasywną agresję, a ta może zniszczyć każdą relację, do czego właśnie przyczyniły się euforyczne stany Jacka. Korzystając ze wsparcia grupowego, z czasem nauczył się rozpoznawać i wyrażać wszystkie swoje emocje. Kiedy przestał przed sobą udawać, że niczego się nie boi, uświadomił sobie, czego nie chce stracić, o co powinien zadbać. Zrozumiał, na czym naprawdę mu zależy. W końcu emocje stały się jego sprzymierzeńcem w podejmowaniu decyzji i konsekwentnym prowadzeniu firmy.
– Przygotowanie psychiczne, mentalne i emocjonalne jest najważniejsze. Bez niego żaden kapitał nam nie pomoże – uważa Monika Reszko.
Po kilku latach Jacek wyprowadził swoją firmę na prostą. Stać go już na dom dwa razy większy od tego, który ma szwagier. Zarobione pieniądze woli jednak wkładać w rozwój swojego biznesu.
