Aparat śledczy, zupełnie bezradny w sprawie uprowadzonego i zamordowanego Krzysztofa Olewnika, całkiem inaczej — nadzwyczaj zaradnie — poczynał sobie w owym czasie z menedżerami przemysłu stoczniowego. Robota była łatwa i bezpieczna. Oskarżeni nie ukrywali się, nie uciekali za granicę, niczym nie grozili. Nie była to jedyna próba rozjechania ludzi gospodarki w majestacie prawa, zakończona miażdżącą oceną sądu.
Opinia publiczna, nieźle poinformowana o prześladowaniach Romana Kluski, nie jest świadoma niebywałej skali szykan i osobistego dramatu, jakiego doświadczyli zarządcy Stoczni Szczecińskiej. W Szczecinie, Gdańsku, a nawet w Sejmie dochodziło do seansów nienawiści, z polityką — usiłującą znaleźć kozła ofiarnego — w tle. Media podgrzewały atmosferę, w której roztapiały się ekonomiczne racje, niektóre rozprawy zaś zamieniały się w ludowe trybunały — aż do czasu werdyktu, nokautującego oskarżycieli w sprawie syndyka Stoczni Gdańskiej czy zarządu Stoczni Szczecińskiej.
Nadużycia wymiaru sprawiedliwości oddaliły nas od trzeźwej analizy przyczyn, dla których stocznie produkcyjne, kierowane przez menedżerów uznawanych w całej Europie, nie sprostały dekoniunkturze przełomu XX i XXI wieku. Ta lekcja pozostaje ważna dla innych kapitałochłonnych gałęzi, zależnych od koniunktury międzynarodowej. Potrzebują one menedżerów z prawdziwego zdarzenia, gotowych podejmować ryzyko — ale potrzebują też mądrej polityki gospodarczej, która będzie asekurowała ryzyko, zamiast potęgować problemy.
Janusz Lewandowski
europoseł Platformy Obywatelskiej