Prezent ma przykryć ferment społeczny, wywołany obowiązkiem szkolnym dla sześciolatków. Poza tym pacyfikuje opozycję, już z pierwszych deklaracji wynika, że ideę PO poprze nawet PiS. Oczywiście z zastrzeżeniami, jako rozwiązanie będące zaledwie początkiem systemu obejmującego wszystkie roczniki.
Ekspresowy termin wdrożenia podręcznika to polityczne chciejstwo. Możliwy jest do dotrzymania na ścieżce legislacyjnej, ale nie w realiach polskiej szkoły. Nauczyciele powinni mieć podręcznik w ręku przed wakacjami, a gdzie czas na konkursowy wybór, przetarg na druk itp. Realny jest 1 września… 2015. Zatem w roku szkolnym 2014/15 pechowych pierwszaków czeka prowizorka.
Jeszcze ważniejszy jest jednak cywilizacyjny odwrót państwa polskiego. Premier od sześciu lat zapowiadał tanią tabletyzację szkoły, cyfryzację awansował nawet do nazwy ministerstwa — ale decyzja o wydawaniu budżetowych pieniędzy na nośnik w oczach dzieci już archaiczny jest krokiem wstecz.
Niezależnie od tego, projekt podcina branżę wydawców dotychczasowych podręczników papierowych. Z oczywistych powodów podnoszą oni szkodliwość likwidacji różnorodności. Abstrahując nawet od skojarzeń z totalitaryzmem, w dłuższej perspektywie treściowy monopol ma prowadzić do umysłowego wyjałowienia. Wprowadzony został w nielicznych państwach UE, gdzie jego następstwem stało się rozwarstwienie jakości edukacji między szkolnictwem państwowym a prywatnym.
Dlatego branża postuluje pozostawienie fakultatywności i możliwości wyboru nauczycielom, oczywiście z oferty podręczników zgodnych z wymaganiami programowymi i mających edukacyjne imprimatur.