Oko za oko, ząb za ząb. Tak w ostatnich dniach wyglądają paliwowe relacje obu naszych wschodnich sąsiadów.
Nie ma mowy o wyciszeniu energetycznego konfliktu między Rosją a Białorusią. Ledwie 31 grudnia ugaszono pożar, przybierający kształt sporu o ceny gazu, a już wybuchły kolejne konflikty. Tym razem poszło o ropę. Wczoraj wieczorem Białoruś poinformowała o wprowadzeniu opłaty celnej za rosyjską ropę transportowaną do krajów Unii Europejskiej. Jej stawka miałaby wynosić 45 USD za tonę paliwa. Nie trzeba dodawać, że odbiłoby się to na cenach w Polsce. Ropociąg z Rosji przechodzi bowiem przez Białoruś.
— Rosja dławi się petrodolarami i postanowiła się odegrać na Białorusi. W takim razie poprosimy bogatą Rosję o zapłatę za nasze usługi — grzmiał Aleksander Łukaszenko, prezydent naszego sąsiada.
Moskwa natychmiast odpowiedziała.
— Białoruś nie ma prawa nakładać żadnych cen eksportowych czy dodatkowego cła, ponieważ ropa należy do Rosji. Co zaś się tyczy opłaty za tranzyt, jest ona ustalana w międzyrządowych porozumieniach, więc nie może być zmieniana bez zgody Rosji. Toteż się nie martwimy — mówi Siergiej Girgoriew, wiceprezes Transnieftu, rosyjskiego operatora rurociagów naftowych.
Ale to Rosjanie częściowo sprowokowali ten konflikt. Przypomnijmy, że 1 stycznia nałożyli na ropę przesyłaną na Białoruś cło eksportowe wynoszące 180,7 USD na tonę. Na dodatek dzień wcześniej Gazprom wymusił podwyżkę cen gazu z 46 na 100 USD za tysiąc m. sześc.