Restrukturyzacja czy reanimacja

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-07-23 20:00

Premier Donald Tusk ogłoszenie restrukturyzacji Rady Ministrów rozegrał na własnym boisku w KPRM, czyli z daleka od Sejmu.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Przed oficjalnym podaniem personaliów wygłosił oświadczenie w formule ni to skróconego exposé, ni to politycznego manifestu. Potwierdził osobiste przekonanie, że w wyborach 15 października 2023 r. dobro wygrało ze złem, które jednak wciąż podnosi głowę. Nie mógł zamieść pod dywan okoliczności, że domniemane zło przeprowadziło skuteczny kontratak i 1 czerwca 2025 r. minimalnie, ale jednak w powszechnym głosowaniu Polaków prezydenturę wygrało. Donald Tusk z determinacją stwierdził, że żadna porażka nie usprawiedliwia marudzenia i defetyzmu, zarządził zakończenie powyborczej traumy oraz skonsolidowanie rządu do wielkich zadań. W każdym razie „dobry finał jest przed nami”, przy czym premier nie zdefiniował, co będzie owym dobrem – samo dotrwanie Rady Ministrów do końca kadencji jesienią 2027 r., czy również wygranie potem wyborów przez obecną koalicję.

Ciekawym wspólnym mianownikiem wątków personalnych były pochwały i podziękowania premiera dla ministrów dymisjonowanych. Wszyscy pracowali tak pożytecznie i kreatywnie, że aż musieli zostać ze składu Rady Ministrów usunięci. Patrząc na listę pechowców, którzy z rządowych sań pospadali, oraz szczęśliwców, którzy się utrzymali – w kilku przypadkach naprawdę trudno rozgryźć, jakimi kryteriami Donald Tusk się kierował. Czytelne i oczywiste jest jedynie odchudzenie rządu o ministerki bez teki, co iluzorycznie zmniejszyło liczbę konstytucyjnych członków Rady Ministrów z 26 do ponoć 21 – zobaczymy, ile powołań wręczy w czwartek Andrzej Duda. Ale to przecież wyprowadzenie kozy, która najpierw została całkowicie bez sensu do składu rządu wprowadzona.

Jedna decyzja kadrowa na szczycie rządu wymaga odrębnego skomentowania. Minister Radosław Sikorski otrzymał dodatkowy tytuł wicepremiera, co przytrafiło się szefowi MSZ pierwszy raz w dziejach nie tylko III RP, lecz w ogóle od odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 r. Na samym początku w 1919 r. młoda II RP odnotowała epizod, gdy premier Ignacy Jan Paderewski podczas paryskiej konferencji pokojowej osobiście trzymał MSZ. Ale później nie przyszło to już nikomu do głowy ani w II RP, ani władcom PRL, ani po zmianie ustroju, nawet gdy szefem dyplomacji został były premier Włodzimierz Cimoszewicz. Dziwny chwyt został zastosowany pierwszy raz w dziejach Polski, zatem powody muszą być szczególne. Nie chodzi o osłodzenie Radosławowi Sikorskiemu goryczy po jego kolejnej porażce w prezydenckich prawyborach w PO. Nie ma także znaczenia zwiększenie kompetencji ministra, albowiem po prezydencji znika odrębny minister konstytucyjny do spraw UE i cała tematyka jednolicie podlega MSZ.

Przyczyny dowartościowania i tak wysokiego ego Radosława Sikorskiego są inne. Po pierwsze – Donald Tusk oficjalnie wskazał kandydata do hipotetycznego zastąpienia go w fotelu premiera. Teoretycznie do końca kadencji w 2027 r. się na to nie zanosi, ale przecież w 2014 r. premier także wykluczał zwolnienie fotela na kilka dni przed ewakuacją do Brukseli… Po drugie – awans wzmacnia ekipę rządową wystawianą od 6 sierpnia na front konfrontacji z Karolem Nawrockim w dwóch obszarach, w których prezydent RP konstytucyjnie ma duże kompetencje. Wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz jako szef MON wręcz musi współpracować z prezydentem od pierwszych dni, już 15 sierpnia zbliży ich defilada na Wisłostradzie. Wicepremier Radosław Sikorski jako szef MSZ musi starać się znormalizować relacje w kwestii nominacji ambasadorów, poza tym na każdą wizytę prezydenta za granicą oraz przyjmowanie jakiejś głowy państwa w kraju MSZ przygotowuje instrukcje negocjacyjne. A na szczycie NATO – przyszłoroczny odbędzie się w Turcji – prezydentowi RP z definicji towarzyszą szefowie MON i MSZ. Teraz będzie to obstawa wzmocniona…