Rafał Zagórny, były wiceminister finansów, a obecnie poseł Platformy Obywatelskiej obawia się, że przykład Stoczni Szczecińskiej może uruchomić lawinę.
Wojciech Szeląg (Polsat): Krążą plotki, że wysypujący zboże Marian Zagórny to Pana rodzina...
Rafał Zagórny (PO): Nie, to nie rodzina. Wiele rzeczy nas różni, a najbardziej chyba poglądy na gospodarkę.
Co Pan myśli, widząc Leszka Millera na okładce poczytnego tygodnika z napisem „Jest wzrost”?
Nie odczuwam dyskomfortu z faktu, że premier Miller jest zadowolony, chciałbym tylko, aby to zadowolenie miało podstawy. Obawiam się, że fakty nie do końca pozwalają na stwierdzenie, iż jest już wzrost gospodarczy. Z faktu, że ktoś wydaje więcej pieniędzy, nie można wyciągać takiego wniosku. Wydaje się, że szanse na wzrost mają obecnie Stany Zjednoczone. Jeżeli te przypuszczenia się potwierdzą, to można mieć nadzieję, że ta najsilniejsza gospodarka pociągnie cały świat za sobą. Jest ona także najbardziej liberalna na świecie i dlatego staje się motorem wzrostu.
Przybierają kształt zapowiedzi puszczenia niektórych aferzystów z torbami, przez dołożenie podatku od nieujawnionych zysków. Dlaczego tak nie postępowała poprzednia koalicja?
Nie wiem, czy łatwo będzie komukolwiek udowodnić pochodzenie pieniędzy z szarej czy czarnej strefy. My byliśmy przez długi czas rządem mniejszościowym i ciężko było dokonać zmian prawa. Ja sam trzykrotnie podawałem się do dymisji, ale byłem w tym za mało konsekwentny.
Czy ma sens obdarowywanie państwowych firm pakietami innych firm, w których państwo ma udziały?
W naszym rządzie ministrowie finansów przeciwstawiali się temu, ale przegrywali na posiedzeniach Rady Ministrów. Sensu to nie ma, ponieważ jest ucieczką od problemu, kupieniem sobie czasu za pieniądze podatników. Jeżeli przedsięwzięcie przynosi trwałe straty, to trzeba je zlikwidować.
A może Stocznię Szczecińską też wypadałoby zlikwidować, zamiast ratować wszelkimi sposobami?
Tu się nakłada kilka spraw. Po pierwsze — była ona niewątpliwie źle zarządzana. Po drugie — utrzymuje się niekorzystny kurs złotego do dolara i euro, co przemysł stoczniowy wyjątkowo odczuwa. Po trzecie — w wielu krajach świata ta gałąź przemysłu jest mocno dotowana, na przykład w Korei. Wreszcie po czwarte — chodzi nie tylko o zatrudnionych bezpośrednio w stoczni, lecz o 40-50 tys. ludzi zagrożonych utratą pracy w zakładach kooperujących. Jest to zatem wypadek wyjątkowy, ale boję się, że on może otworzyć puszkę Pandory z innymi zakładami przeżywającymi trudności.
Czemu RPP sugeruje, aby rząd kupował waluty na wolnym rynku, a nie w NBP?
Szczerze mówiąc nie bardzo rozumiem tego pomysłu. Przede wszystkim powinno dojść do spotkania RPP z rządem. Bez tego Polska będzie bezradna wobec napływu krótkoterminowego kapitału spekulacyjnego.