To, co się dzieje na GPW, to kopia hossy z lat 1993/94. Pod koniec hossy znowu będą płakać ludzie „z ulicy”. Oby tylko nie doszło do tego, co działo się w Grecji, gdzie tłumy żądały, by rząd zwrócił im pieniądze.
Z Ameryki
W USA rynki podzieliły się. Indeksy na NYSE w ciągu minionego tygodnia niewiele się zmieniły, a Nasdaq spadł. Tam jest po prostu więcej zysków do realizacji. Od września zeszłego roku do szczytu Nasdaq wzrósł o blisko 60 proc., a S&P 500 „tylko” 30 proc.
Niepokój wywołały rosnące rynkowe stopy procentowe (taniały obligacje), które mogą zagrozić rodzącemu się ożywieniu gospodarki. Odpływ kapitałów z funduszy obligacji był największy od 10 lat. To jeden z głównych powodów opuszczenia przez indeks S&P 500 kanału trendu bocznego. Rynki czekały na przetargi na rządowe obligacje na rekordową sumę 60 mld USD obawiając się, czy znajdzie się kapitał, by wchłonąć tę ofertę bez obniżania ceny. Udało się. Co prawda w dłuższym okresie na rynku obligacji zapewne zaczyna się bessa, ale na razie wyższe stopy przyciągają inwestorów. Być może zresztą ruch rentowności jest ograniczony z powodów zewnętrznych. Wall Street Journal cytuje Billa Grossa (szef Pimco — największego funduszu obligacji), który twierdzi, że „znaczne siły deflacyjne” wynikające m.in. z potencjału eksportowego Chin i Indii będą hamowały zarówno wzrost gospodarki amerykańskiej, jak i inflację. Może mieć rację, ale czy wziął pod uwagę potrzeby budżetu USA i deficyt handlowy?
Jeśli mówi się o rynkowych stopach procentowych to trzeba monitorować sytuację na rynku nieruchomości. W ostatnim tygodniu znacznie wzrosła liczba wniosków o kredyt hipoteczny (o 6,9 proc.). Amerykanie postanowili szybko skorzystać z kredytu, zanim nie wzrosną rynkowe stopy procentowe. Freddie Mac poinformował, że oprocentowanie 30-letniego kredytu hipotecznego zwiększyło się w ostatnim tygodniu (to już siódmy, kolejny tydzień wzrostu) do poziomu największego od 12 miesięcy. Jednocześnie znów spadła liczba wniosków o refinansowanie (o 2,4 proc.). Taka sytuacja jest niekorzystna dla gospodarki. Zwiększa się zadłużenie Amerykanów, a jednocześnie zmniejszają się ilości gotówki wynikające z refinansowania kredytów. Chwilowo poprawi to sytuację budowniczych domów i producentów wyposażenia, ale dla innych sektorów to nie jest dobra informacja.
W danych makro doskonały był odczyt indeksu aktywności części usługowej gospodarki (to prawie 80 proc. całej gospodarki). Przypominam jednak, że ISM w usługach jest raczej miernikiem nastrojów niż prawdziwym indeksem opisującym stan sektora. Szefowie badanych spółek odpowiadają jedynie na pytanie: czy sytuacja w przyszłości poprawi się czy pogorszy? Jeśli w mediach pojawi się więcej pesymizmu to i ISM znacznie spadnie. Niepokoi to, że spada subindeks cenowy. Widać ślady deflacji. Firma Challenger, Gray & Christmas poinformowała, że zapowiedzi zwolnień w amerykańskich spółkach skoczyły w lipcu o 43 procent. Ekonomiści mieli nadzieję, ze bezrobocie już sięgnęło szczytu, a tu taki cios.
W tym tygodniu będziemy mieli trochę mocnych wrażeń. Już we wtorek dowiemy się, jakie decyzje podjął Fed. Oczywiście stopy się nie zmienią, ale ważny będzie komunikat po posiedzeniu FOMC. Inwestorzy będą szukali w nim trzech elementów: deflacja, rentowność obligacji i ożywienie gospodarcze. Istotne będą poglądy Fed na każdy z tych tematów. Dostaniemy również dużo danych makro skoncentrowanych w ostatnich trzech dniach tygodnia. Najważniejsze będą te o sprzedaży detalicznej, bezrobociu, inflacji, wykorzystaniu potencjału przemysłowego i dynamice produkcji przemysłowej oraz wstępny odczyt indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan. Zakładam, że właśnie te ostatnie dane (w piątek) będą miały największy wpływ na rynek.
Rynki są już zmęczone hossą, a mały, wakacyjny wolumen nie sprzyja wzrostom. Jak widać Goldman Sachs miał rację uparcie sprzedając kontrakty. Inwestorzy chcą teraz zrealizować przynajmniej cześć zysków. Nadzieje zostały zdyskontowane. Teraz nadejdzie okres ich weryfikacji. Dopiero, jeśli twarde fakty pokażą, że gospodarka rzeczywiście wchodzi w okres stałego ożywienia, będzie możliwa kontynuacja wzrostów. W tym tygodniu korekta powinna być kontynuowana, ale nie spodziewam się załamania. Najważniejszy dla indeksu S&P 500 jest poziom 965 pkt, a nie mocno okrzyczany 975 pkt. Powrót pod ten poziom (linia szyi 5-letniej formacji RGR) kazałby technikom sprzedawać i zwiększyłby skalę korekty. Mocne odbicie stworzyłoby nowy trend boczny pomiędzy 965 a 1012 pkt.
Z Polski
Zachowanie naszego rynku w zeszłym tygodniu było zadziwiające. Oczekiwałem trendu bocznego, ale tylko i wyłącznie dlatego, że obóz niedźwiedzi był tak liczny. Tymczasem we czwartek rynek został niespodziewanie zaatakowany i to mimo fatalnej atmosfery na rynkach światowych. Nie widzę fundamentalnego wytłumaczenia dla takiego zachowania naszej giełdy. Owszem, trwa lekkie ożywienie, a nasz kraj w przyszłym roku wejdzie do Unii Europejskiej. Ale ani to ożywienie nie musi być trwałe, ani wejście do UE nie przyniesie samych pozytywów.
Sytuacja gospodarki światowej jest bardzo skomplikowana, a nasz kraj nie jest oazą. Załóżmy, że dane makro w Europie będą się poprawiały. Bezpośrednim wynikiem lepszych danych jest wzrost rentowności europejskich obligacji i wzmocnienie euro. Wzrost rynkowych stóp procentowych utrudni wyjście gospodarki Eurolandu ze stagnacji, a mocne euro sprowadzi dezinflację (albo nawet deflację) i zmniejszy zyski eksporterów. Osłabienie dolara jest bardzo korzystne dla eksporterów amerykańskich, ale słaby dolar przenosi procesy deflacyjne poza USA wywołując odruchy obronne wraz z konkurencyjną dewaluacją waluty. Poza tym utrudni przyciągnięcie kapitału, który sfinansowałby amerykańskie deficyty. A skoro tak to musi wzrastać rentowność obligacji amerykańskich, a to podwyższa rynkowe stopy procentowe i utrudnia wzrost gospodarki amerykańskiej, co osłabia dolara i kółko się zamyka. Można cały układ rozważyć z drugiego końca. Poprawa danych w USA wywołuje wzmocnienie dolara i wzrost rentowności obligacji. To pozwala przyciągnąć kapitał do Stanów, ale rynkowe stopy nadal szkodzą gospodarce, a mocny dolar zmniejsza zyski eksporterów. Powstaje pytanie: przecież to normalne procesy rynkowe, dlaczego tym razem mają szkodzić gospodarkom, kiedy już dziesiątki lat doprowadzały po prostu do cyklicznych zmian koniunktury? Tak było, ale jeszcze nigdy ożywienia nie wywoływano w tak sztuczny sposób. Działania rządów i banków są bezprecedensowe, a skutki są mizerne. W system wpuszczono niezwykłe ilości pieniądza, a ożywienie jest bardzo słabe. A jeśli tak, to procesy opisane powyżej wygaszą je szybciej, niż dojdzie do stanu, w którym gospodarka sama sobie poradzi. Rządy i banki nie będą już wtedy miały prawie żadnych narzędzi do jej dalszego pobudzania.
Jednym z możliwych powodów hossy na naszej giełdzie jest zachowanie rynku obligacji. Na każdym wykresie widać, że cena spada (rentowność rośnie), ale nie jest jeszcze źle, bo przetarg na 2-letnie obligacje zakończył się sukcesem. Na razie nie widać zagrożenia podniesieniem rynkowych stóp procentowych. Będę jednak ciągle przypominał: niedługo zacznie się walka polityczna, możliwość przyśpieszonych wyborów i problemy z budżetem. To może inwestorów zagranicznych zniechęcać do rynku obligacji. Spadek cen obligacji, coraz niższe oprocentowanie oszczędności i malejące stopy procentowe powodują, że ludzie przenoszą pieniądze do TFI inwestujących w akcje. Dołącza się do tego zagranica — wieści o rosnącej polskiej giełdzie przyciągają kapitał spekulacyjny z różnych zakątków świata.
Nie biorą w tym udziału — na razie — fundusze emerytalne. Dane za lipiec nie potwierdziły moich podejrzeń. OFE kupowały, ale nie były to znaczące zakupy. Nie wykluczam jednak, że na ruchu korekcyjnym będą kupowały licząc na wzrosty czwartym kwartale. Teraz plan TFI i zagranicy zapewne polega na maksymalnym podniesieniu kursów i w najmniej oczekiwanym momencie rozpoczęciu tej właściwej korekty. Wygląda to na przygotowanie gruntu dla wracających z wakacji. Wrócą, zobaczą, że giełda rośnie i zaczną przerzucać pieniądze do funduszy. To jest kopia końca hossy z lat 1993/94 tyle, że wtedy ludzie inwestowali indywidualnie. W końcówce hossy płakać będą znowu ludzie „z ulicy”. Oby nie doszło do tego, co działo się w Grecji, gdzie tłumy żądały, by rząd zwrócił im pieniądze. W ogóle mam wrażenie deja vu – bezpodstawna euforia jest taka sama, jak na koniec każdej hossy. Ale nie widzę możliwości zakończenia całego cyklu przed końcem roku, o ile nie rozpocznie się w międzyczasie duża przecena w USA.
Nasz rynek czeka skrócony tydzień ze względu na piątkowe święto. Sierpień nie jest najlepszym miesiącem dla hossy i logiczne byłoby wejście rynku w trend boczny, albo rozpoczęcie korekty, ale widząc jego siłę nie mogę wykluczyć, że wzrosty będą kontynuowane. Sygnału sprzedaży nie ma. Wigometr pokazuje, że znacznie spadła liczba niedźwiedzi, których część przeszła do obozu „nie zmieni się” (plus minus 1,5 proc. od czwartkowego zamknięcia). Liczba byków była praktycznie bez zmian. W tym stanie Wigometr nie daje żadnego wskazania. Może oprócz tego, że najmniej prawdopodobne jest, by WIG20 zmienił się tylko o plus lub minus 1,5 proc. Ponieważ sam wskaźnik jest bardzo nisko, to istnieje większa szansa na to, że WIG20 wzrośnie o więcej niż 1,5 proc. Najbardziej niepokoi mnie euforia na małych spółkach. To zawsze był wstęp do większej korekty. Ale może po prostu brak mi jest braku doświadczenia.