Pandemia Covid-19 rozsiewa strach nie tylko na rynkach finansowych.
Władze kolejnych państw praktycznie zamykają gospodarki, zakazując pracy
kolejnym branżom i każąc ludziom siedzieć w domach. To właśnie te
rządowe rozporządzenia, a nie sam koronawirus, gwarantują Polsce i
światu głęboką recesję, porównywalną do tej z roku 2009. Albo nawet do
depresji z lat 30. XX w. Stąd też potężna przecena akcji nie budzi
zdziwienia. Od lutowego szczytu wszech czasów S&P500 i Dow Jones spadły
po 30 proc.
Najsilniejszym od 33 lat jednodniowym spadkom na Wall Street (DJIA
potrafił spadać po 10 proc. dziennie) towarzyszyły niezapowiedziane i
„awaryjne” cięcia stóp procentowych w Rezerwie Federalnej, która w
niespełna dwa tygodnie wyzerowała stopy procentowe i już oficjalnie
powróciła do procederu „drukowania pieniędzy” (QE), czyli skupu
obligacji skarbowych za świeżo wykreowane dolary.
Raj, który zmienił się w piekło
Są to wręcz podręcznikowe warunki zachęcające do inwestowania w złoto.
Mamy krach na giełdach, coraz bardziej ujemne realne stopy procentowe na
świecie, coraz większą niepewność dotyczącą przyszłości gospodarki,
wypłacalności przedsiębiorstw i podważenie zaufania do fiducjarnego
pieniądza. W takim otoczeniu złoto powinno mocno drożeć. Ale od tygodnia
mocno tanieje. Dolarowy szczyt notowań królewskiego metalu przypadł na
poniedziałek 9 marca. Od tego czasu kurs złota obniżył się z 1703 USD za
uncję do 1471 USD we wtorek 17 marca w południe. Poprzedniego dnia
kontraktami na złoto obracano nawet po kursie 1451,50 USD, co oznaczało
spadek o niemal 15 proc. w zaledwie tydzień.
Co takiego się wydarzyło, że pomimo nasilenia się wyprzedaży akcji i
obligacji korporacyjnych bezpieczna lokata w złocie straciła 250 USD na
uncji? Odpowiedź natury fundamentalnej brzmi: nic. Lokata w złocie była
tak samo pożądana — a może i nawet bardziej — niż tydzień wcześniej. Z
zastrzeżeniem, że mówimy tu o złocie fizycznym w postaci sztabeklub
monet bulionowych. Natomiast to, co obserwowaliśmy przez ostatnie dni,
było paniczną i nierzadko wymuszoną likwidacją długich pozycji w
kontraktach terminowych na złoto.
— To trwające polowanie na płynność. Wszystko jest sprzedawane.
Uczestnicy rynku rzucają ręcznik na ring i biegną do wyjścia. A gdy
wszyscy idą do wyjścia, to mamy do czynienia z potężną wyprzedażą,
zwłaszcza na niezbyt płynnych rynkach, jak rynki metali szlachetnych —
powiedział w poniedziałek Carsten Fritsch, analityk Commerzbanku,
cytowany przez agencję Reuters.
Wymuszona likwidacja
Zakup kontraktu terminowego na złoto to zupełnie coś innego niż zakup
samego złota. W tym drugim przypadku transakcja zwykle odbywa się
natychmiastowo i za gotówkę (lub przelew bankowy). Natomiast długa
pozycja na rynku terminowym wymaga jedynie wpłacenia depozytu
zabezpieczającego, zwykle stanowiącego kilka lub kilkanaście procent
nominału całego kontraktu.
Kontraktu, który na nowojorskiej giełdzie towarowej (Comex) opiewa na
sto uncji złota. Jeżeli rośnie zmienność instrumentu bazowego (w tym
przypadku złota) lub jeśli jego cena znacząco spadnie, to broker może
wymagać uzupełnienia depozytu (tzw. margin call). Wtedy inwestor musi
dopłacić gotówkę do rachunku, albo zamknąć pozycję (albo zrobi to
broker).
Są też przypadki, gdy duży inwestor (np. fundusz hedgingowy)
opłaca depozyt zabezpieczający z pożyczonych pieniędzy. Gdy kredyt na
rynku staje się trudno dostępny i nie da się go zrolować (tj. pożyczyć
pieniądze na spłatę zobowiązania), to tak sfinansowaną pozycję trzeba
zamknąć bez względu na okoliczności i na ceny. Co więcej, część
krótkoterminowych spekulantów prawdopodobnie była zmuszona sprzedać
kontrakty na złoto, aby pokryć straty lub uzupełnić depozyty
zabezpieczające na rynkach akcji.
Zwłaszcza w sytuacji gdy handel kontraktami terminowymi na giełdowe
indeksy był automatycznie zawieszany po spadku o ponad 7 proc. Papiery
na złoto czy srebro były często jedynymi rzeczami, jakie taki inwestor
mógł jeszcze upłynnić. Już raz, jesienią 2008 r., mimo nasilania się
kryzysu finansowego i upadków kolejnych instytucji finansowych (Fannie
Mae, AIG , Lehman Brothers) od lipca do listopada kurs kontraktów
terminowych na złoto obniżył się z 988 USD do 680 USD za uncję.
Apogeum tej wymuszonej likwidacji długich pozycji w kontraktach na złoto
nastąpiło dopiero miesiąc po plajcie Lehman Brothers i przypadło w
październiku 2008 r. Podczas gdy „kurs złota” spadł aż o 26 proc.,
fizyczny metal był nie do kupienia po żadnej cenie. Po prostu mennice
nie były w stanie nadążyć z dostawami dla dilerów metali szlachetnych,
gdzie półki świeciły pustkami.
Będzie jak w 2008?
Deflacyjne tsunami, jakie w marcu 2020 r. przelewa się przez rynki
finansowe, jest podobne do wydarzeń z jesieni 2008, września 2001 czy
października 1987 r. Rzecz jasna katalizator spadku cen jest teraz
zupełnie inny: to lęk przed recesją wywołaną działaniami rządów, które w
Europie praktycznie „zamknęły gospodarkę”. Ale sam „skurcz kredytowy” i
odpowiedź banków centralnych do złudzenia przypomina wydarzenia z
jesieni 2008 r. Ta zmasowana likwidacja długich spekulacyjnych pozycji w
kontraktach na złoto może jeszcze trochę potrwać.
Jeszcze przed wybuchem koronawirusowej paniki na rynkach zaangażowanie
spekulacyjnie nastawionych inwestorów w kontraktach na złoto sięgnęło
rekordowo wysokiego poziomu. W połowie lutego długa spekulacyjna pozycja
netto (PSN) opiewała na 353,6 tys. kontraktów — wynika z danych
amerykańskiego nadzoru nad rynkami towarowymi (CFTC). Ostatnie dostępne
dane pochodzą sprzed tygodnia — z 10 marca. Do tego czasu SPN została
zredukowana do niespełna 300 tys. kontraktów. To wciąż bardzo dużo jak
na historyczne standardy. Nie znamy skali zamykania tych pozycji w
ostatnich dniach, ale można domniemywać, że szła ona w dziesiątki
tysięcy kontraktów. Można więc przypuszczać, że proces „czyszczenia”
rynku nie dobiegł jeszcze końca. A to by oznaczało kolejne spadki
notowań złota w krótkim terminie.
Jesienią 2008 r. proces ten trwał aż cztery miesiące. W tym czasie kurs
złota najpierw spadł o 25 proc., potem podskoczył o 24 proc., by
następnie w trzy tygodnie runąć o 26 proc. Zmienność była więc potężna i
nieprzewidywalna. Ale już trzy miesiące później, w lutym 2009 r. uncja
złota kosztowała 1 tys. USD (wzrost o 48 proc.), by do grudnia tego roku
osiągnąć 1200 USD/oz. Reasumując, zakup fizycznego złota w ramach
długoterminowego i zdywersyfikowanego portfela inwestycyjnego przy
obecnych cenach z dużym prawdopodobieństwem nie okaże się złą
inwestycją. A już zwłaszcza w otoczeniu zerowych stóp procentowych,
jakie w ostatnich dniach zafundowały nam największe banki centralne
świata. Jednakże na krótką metę zmienność cen „papierowego” złota może
być bardzo wysoka i dalsza przecena nie jest wykluczona. Lewarowane
zakupy kontraktów terminowych są obecnie sportem ekstremalnym dla
świadomych ryzyka profesjonalistów.