Sprawę stawia jasno: jego największą pasją są podróże w egzotyczne zakątki. Marzy mu się wyprawa na tajemniczą górę stołową Sarisarinama w Wenezueli z potężnymi studniami skalnymi na szczycie. Brzmi romantycznie, bo i ten finansista jest romantykiem.
Pancerne płótno
W zakamarkach duszy prezesa GPW co rusz coś nowego. W wolnych chwilach, gdy nie planuje wypraw, pochłaniają go inne pasje. Takie, o których nie słyszy się często od menedżerów: sztuka i poezja. Dlatego nie powinno dziwić motto życiowe Adama Maciejewskiego: „Z oczu im nie spojrzenia płyną, a okręty, z serca lokomotywa wieczysta wylata i jak łuk są ich myśli napięte na wszystkie strony świata”, ani iPhone pełen napisanych przez niego wierszy. Motto to fragment wiersza Skamandryty Stanisława Balińskiego. I jak to w poezji bywa, nie odnosi się jedynie do podróży po globie. Dla Adama Maciejewskiego podróże duchowe są równie ważne, o czym przekonał się kilka lat temu na zakupach w Galerii Mokotów, kiedy nagle zza stosu garniturów i błyszczących mokasynów wyłoniła się… lokomotywa. Potężna, pancerna, pędząca gdzieś w nieznane.
— Obraz z lokomotywą wisiał za witryną galerii. Myślałem, że poruszył mnie tylko na chwilę. Myliłem się, lokomotywa jeździła w mojej wyobraźni, nie dawała spokoju. Wróciłem do galerii, gotowy kupić płótno, ale obrazu już nie było. Pozostało mi nazwisko autora, wtedy zupełnie anonimowe — opowiada Adam Maciejewski, a w gabinecie za jego plecami wisi obraz czerwonej zjawy o twarzy dziecka i wpatrzonego w nią białego charta. To też — jak tamta lokomotywa — dzieło Maksymiliana Novaka-Zemplińskiego, 39-letniego malarza, dziś już o dużej renomie.
Zaczyn w Londynie
— Kiedy zakochałem się w malarstwie Zemplińskiego, był dla mnie za drogi, wywindowałceny do 30 tys. zł za płótno, a w zasadzie deskę — bo maluje na drewnie. Obraz z gabinetu pożyczyłem od autora. No niech pan podejdzie bliżej, zobaczy jego technikę, tego psa. On jest jak żywy, taki kunszt — zachęca prezes Maciejewski. Jeden z profesorów sztuki powiedział o Zemplińskim, że taki talent rodzi się raz na sto lat.
— Stwierdziłem, że szkoda, by pozostał mało znany, warto dzielić się takim odkryciem — tłumaczy prezes GPW, dla którego twórczość młodego malarza była iskrą zapalającą kolejną pasję: promocję sztuki. Odurzony lokomotywą spod pędzla artysty, znalazł jego stronę w internecie i napisał e-maila. Od słowa do słowa i zaproponował spotkanie. Przypadli sobie do gustu, Zempliński był otwarty, komunikatywny, chętnie opowiadał o obrazach, pokazywał pracownię. Padła konkretna propozycja finansisty — zróbmy wystawę. Tu napotkał opór. W końcu malarz pękł pod naporem entuzjazmu Maciejewskiego.
— Napisałem scenariusz otwarcia wystawy, przerobiliśmy jeden z wierszy Stachury na dialog, zrobiliśmy grę świateł, wyszło fajnie. Mieliśmy nieużywaną salę na poziomie New Connect, tam urządziliśmy wystawę. Potem ponownie go zainspirowałem do pokazania prac w Krakowie w Pawilonie Wyspiańskiego. No i miałem istotny udział w tym, że obrazy Zemplińskiego pojawiły się w Londynie i Brukseli w ramach projektu somebody@ someplace — opowiada Adam Maciejewski.
W karciochy na Manhattanie
Fascynacja malarstwem i promotorski zapał finansisty w ostatnich 2-3 latach sprzęgły się z odkryciem kolejnej postaci, która stała się bliska jego sercu. Edwardem Stachurą zaraził go m.in. Jerzy Satanowski, wieloletni przyjaciel pisarza. — Jerzego Satanowskiego poznałem dwa lata temu, po imprezie kulturalnej, w którą byłem zaangażowany. Zamieniliśmy kilka słów, ośmieliła mnie jego pozytywna opinia o tym, co robię. Podarował mi zbiór wspomnień o Stachurze „Biała lokomotywa”, dokumentujący dekady przyjaźni Stachury i Satanowskiego. Listy, wspomnienia, teksty. Wciągnęło mnie na dobre, zacząłem myśleć, jak to przedstawić szerszej publiczności — wspomina Adam Maciejewski.
Pierwotne plany zakładały przedstawienie „Białej lokomotywy” w odrealnionej scenerii w Soho Factory na warszawskim Kamionku. Ostatecznie zrealizowano oszczędniejszą wersję w lżejszej formule w Teatrze Ateneum. Publiczność wiwatowała na stojąco.
— Mój wkład w wydarzenie? Nie mieszałem w to Giełdy. Daję energię początkową, rozpęd, rytm. Ułatwiam kontakty między ludźmi, sponsorami, artystami. I cieszę się z końcowego efektu — tłumaczy menedżer i dodaje, że choć uznawany jest za umysł ścisły, to od podstawówki pisze wiersze.
Temple of Love
Część wierszy prezes uważa za wcale dobre, dzieli się nimi z grupą znajomych. Specjalnie dla „PB Weekendu” wybrał kilka mniej znanych, np. inspirowane pobytem w Stambule i lekturą „Muzeum Niewinności” Orhana Pamuka: „Ewangelię swą odmawiam/Słowa cicho odpływają/Przez Bosfor cichą nocą” oraz wieczorną jazdą metrem do londyńskiego City: „Soon Temple Station /Ale ja wolę Temple of Love/We śnie, Twoim śnie” i wieczorami nad rzeką Hudson: „Na Manhattanie diabły/W karciochy nocą rżną/Przegrała Pani duszę/A ciało Pani ma”. Pisze głównie dla siebie.
— Ludzie lubią kategoryzować, zamykać innych w szufladkach. Ja się nie ograniczam, siłą człowieka jest przecież kreatywność. A rodzi się, gdy przestaję się zamykać na jedną dziedzinę, gdy widzę ukryte powiązania, gdy inaczej patrzę na świat, otaczające mnie zjawiska. To pomaga mi osiągać więcej i bardziej cieszyć się z życia — puentuje Adam Maciejewski.