Na wniosek PKO BP prokuratura sprawdza, czy doszło do ujawnienia tajemnicy przedsiębiorstwa
Bank chciał, by "PB" nie pisał o gaży Szymona Majewskiego i wydatkach na kampanię z jego udziałem.
Naszym marcowym tekstem, w którym ujawniliśmy, ile za reklamowanie PKO BP zainkasuje Szymon Majewski, zajęła się prokuratura.
— Pod koniec kwietnia po przesłuchaniach uprawnionego pracownika banku wszczęliśmy śledztwo, dotyczące podejrzenia ujawnienia osobom trzecim informacji stanowiących tajemnicę przedsiębiorstwa. To przestępstwo zagrożone karą do 2 lat więzienia — informuje Monika Lewandowska, rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej.
Poszukiwanie wycieku
Zawiadomienie w tej sprawie szef departamentu bezpieczeństwa PKO BP złożył 23 marca 2011 r., czyli zaledwie dwa dni po artykule w "PB". Z naszych informacji wynika, że zdaniem banku tajemnicą, która została bezprawnie ujawniona, jest zarówno wysokość gaży showmana TVN (1,66 mln zł brutto w 2011 r. i warunkowo tyle samo w 2012 r.), jak i całkowity budżet prowadzonej z jego udziałem kampanii nowych kont (sięga 61, 9 mln zł).
Już w artykule z marca Elżbieta Anders, rzecznik PKO BP, mówiła, że przekazanie tych informacji "PB" jest działaniem na szkodę spółki. Potem odmawiała jednak precyzyjnej odpowiedzi na pytanie, czy bank zawiadomił już prokuraturę. Konsekwentnie słyszeliśmy jedynie, że podejmowane są "wszystkie kroki przewidziane prawem, mające na celu zabezpieczenie interesów banku". Jak się okazuje — doniesienie zostało jednak złożone.
Tęsknota za cenzurą
Nie moglibyśmy nic o nim napisać, gdyby redakcja "PB" przystała na wezwanie, jakie tuż po artykule z marca skierował do nas w imieniu Zbigniewa Jagiełły, prezesa PKO BP adwokat Maciej Ślusarek. Polemizował on m.in. z wątpliwościami specjalistów, uznających gażę gwiazdy TVN za zaskakująco wysoką, sugerując, że była uzasadniona wielkością kampanii i niestandardową rolą, jaką pełni w niej Majewski.
Pełnomocnik PKO BP koncentrował się głównie na tym, że publikacja tekstu była "niedopuszczalna", bo zawierała opublikowane "w nieuprawniony sposób" informacje poufne, które "nigdy nie były udostępniane publicznie czy też rozpowszechniane w jakikolwiek inny sposób przez osoby do tego upoważnione". W konsekwencji Ślusarek w imieniu PKO BP żądał usunięcia, w terminie jednego dnia, tekstu "Ącki rozbija skarbonkę PKO BP" ze stron internetowych i archiwów "PB", a także "zaniechania jakiegokolwiek wykorzystywania, w tym udostępniania, publikowania, rozpowszechniania informacji dotyczących mojego Mocodawcy w zakresie wydatków na działalność marketingową oraz wynagrodzenia Pana Szymona Majewskiego".
Krytyczni eksperci
Co ciekawe — z naszych niepotwierdzonych informacji wynika, że wezwanie podobnej treści trafiło też do Polskiej Agencji Prasowej, która (podobnie jak inne media) powoływała się na artykuł "PB".
— Nie sądziłem, że "Rok 1984" Orwella może zmienić się w rzeczywistość. Działanie PKO BP to nieudana próba zamazywania faktów i dowód na to, że bank nie zna specyfiki dzisiejszych mediów. Jak można stawiać takie żądania w sytuacji, gdy informacje, których dotyczą, są już w posiadaniu milionów internautów? Czy w następnym kroku PKO BP wezwie ich wszystkich do skasowania tych danych z komputerów? — ironizuje prof. Wiesław Godzic, medioznawca.
Jego zdaniem, bank działa na swoją niekorzyść.
— Ludzie żyją tyloma sprawami, że o gaży Szymona Majewskiego dawno by zapomnieli. Tyle że swoją aktywnością sam bank nie pozwala im o tym zapomnieć — tłumaczy profesor Godzic.
Dorota Głowacka z Obserwatorium Wolności Mediów w Polsce, funkcjonującego przy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, uznaje, że działania banku to rozpaczliwa próba wpływania na media w sytuacji, kiedy dana informacja już funkcjonuje w przestrzeni publicznej.
— Samo wzywanie do swego rodzaju autocenzury nie jest specjalnie niepokojące, bo "PB" przecież na to nie przystał. Sytuacja zmieniłaby się, gdyby bank pozwał redakcję do sądu albo próbował zrzucić odpowiedzialność za ujawnienie tajemnicy firmy na dziennikarza — mówi Dorota Głowacka.