
Studia czasem się wybiera, a czasem są naturalną drogą rozwoju. Dla Katarzyny Wąs, córki antykwariusza z Bielska-Białej i organizatorki wystaw tkanin w bielskich zakładach wełnianych, wybór historii sztuki był naturalny. Wciąż darzy też miłością tkaniny – również jako artystyczny wyraz i formę ekspresji. Mniej oczywista była obrona pracy magisterskiej z duchowości kobiet w XIII w.
– Chciałam poszerzyć wiedzę o aspekt feministyczny. Skończyłam więc także podyplomowe gender studies. Zrobiłam jeszcze inne kursy, ale już w większym stopniu związane ze sztuką – w warszawskim Collegium Civitas z dyplomacji kulturalnej, a w Wajda School z kreatywnej produkcji. Umiejętności na nich zdobyte pomagają mi dzisiaj w pracy – mówi Katarzyna Wąs.
Wykorzystywała je też przy wideoklipach. Była producentką wykonawczą artystki wizualnej Marty Deskur, kiedy pracowała w MOCAK-u Muzeum Sztuki Współczesnej. Teraz wykorzystuje je w zarządzaniu projektami, ale film i forma wizualnego obrazu ruchomego nadal są jej bliskie.
– Możliwe, że w przyszłości będę rozwijała projekt związany z artystami, którzy poruszają się w medium nowych technologii i filmu – zapowiada.
Długa droga do samodzielności

MOCAK nie był pierwszym pracodawcą Katarzyny Wąs. Miała nietypowy start zawodowy.
– Po odebraniu dyplomu prosto z uczelni pojechałam do urzędu pracy zarejestrować się jako osoba bezrobotna, co było dla mnie dość traumatyczne – mówi.
Nie miała jednak wyjścia, ponieważ tego dnia upływał termin składania wniosków o stypendium dofinansowane z pieniędzy unijnych. Dzięki niemu dostała się na płatny staż w Galerii Zderzak, który później przerodził się w dłuższą współpracę.
– To był fantastyczny start, bo zdobyłam tam wiele umiejętności. Miałam też szansę zrobić – we współpracy z Martą Tarabułą – swoją pierwszą wystawę: Jurrego Zielińskiego w Muzeum Narodowym w Krakowie. Prowadziłam całe archiwum Zderzaka, opisywałam całą kolekcję. To był duży przeskok od sztuki średniowiecznej do współczesnej, przy której zostałam. Rynek sztuki był mi bliski jeszcze z czasów, kiedy pomagałam tacie w antykwariacie – wspomina Katarzyna Wąs.
Dopiero później współtworzyła powstający MOCAK i redagowała w nim pismo o sztuce.
– Kolejną dużą zmianą była samodzielna praca dla prywatnej kolekcji sztuki Jankilevitsch Collection. Znowu musiałam przecierać nowe ścieżki. Przygotowało mnie to do obecnej funkcji niezależnej art advisorki, w której trzeba mieć rozeznanie w wielu tematach: od wytrzymałych gwoździ po wygodne szpilki – opowiada o swojej drodze do całkiem nowego zawodu.

Prywatną kolekcją Grzegorza Jankilewicza opiekowała się osiem lat.
– Musiałam wtedy bardzo dobrze poznać rynek sztuki, metodą prób i błędów nauczyć się, jak prowadzić kolekcję, na co zwracać uwagę. Nikt na studiach tego nie uczy, trzeba samemu to wyczuć – podkreśla.
W Jankilevitsch Collection było już około 300 dzieł i szybko przybywało. Katarzyna Wąs śmieje się, że prowadząc kolekcję, musiała działać jak mała instytucją kultury. Pracowała więc jako kuratorka, menedżerka i magazynierka z podstawową wiedzą konserwatorską, a na pytanie, jak należy kolekcję prowadzić, bez wahania odpowiada – przede wszystkim świadomie.
– Pracę magisterską pisałam o funkcji dzieła sztuki w XIII w., teraz staram się zgłębić, jaką funkcję pełni sztuka we współczesnym świecie – śmieje się Katarzyna Wąs.
Art advisor na kilku etatach

Zdobyte doświadczenia dzisiaj procentują. Katarzyna Wąs jako art advisorka klientów nie musi szukać, przychodzą sami. Dzieli się też wiedzą z innymi. Prowadzi wykłady na studiach podyplomowych z historii kolekcji i jej prowadzenia w Collegium Civitas oraz na Akademii im. Frycza Modrzewskiego w Krakowie.
– Uniwersytety przygotowują przede wszystkim akademików i muzealników. Nie wspomina się nawet o tym, jakie inne zawody poza tymi dwoma można wykonywać – podkreśla art advisorka.
Od roku współpracuje też z Impactem, który organizuje konferencje poświęcone nowym technologiom i rozwojowi biznesu.
– Impact dostrzega olbrzymi potencjał w sztuce, która może być narzędziem biznesowym poszerzającym horyzonty i pobudzającym kreatywnie. Rozumie rolę sztuki w gospodarce i życiu, dlatego tworzymy ścieżkę Art. i kolekcję sztuki – podkreśla.

W firmach zachodnich często do zespołów kreatywnych zapraszani są artyści. Impact, idąc tym śladem, postanowił jedną ze ścieżek tematycznych konferencji poświęcić sztuce. Tworzy też Kolekcję Sztuki Impact poświęconą artystkom młodego pokolenia. Dotychczas współpracowali z Karoliną Bielawską i Małgorzatą Szymankiewicz.
– Na każdą konferencję zmawiamy pracę u innej artystki. Na kolejną edycję, która odbędzie się już 11-12 maja w Poznaniu, zaprosiliśmy Emilię Kinę. Przygotowujemy też materiał promocyjny o niej. Między konferencjami tworzymy natomiast Towarzystwo Przyjaciół Sztuki Impact, aby łączyć dwa światy – biznesu i sztuki, które dużo mogą sobie dać – przede wszystkim na płaszczyźnie intelektualnej – tłumaczy Katarzyna Wąs.
Art advisorka doradza też klientom indywidualnym zarówno przy tworzeniu kolekcji, jak i jednorazowych zakupach prac do mieszkania lub do biura. Stara się też promować współpracę prywatno-publiczną. To, jak mówi, główny cel jej działania.
– Bardzo lubię współpracę przy wystroju wnętrz hoteli, bo widać, jak sztuka może wpływać na wnętrze. Tradycyjny wystrój jest w warszawskim Nobu, w którym dobierałam prace do pokoi hotelowych. Wiszą w nich grafiki Anny Bimer – mówi Katarzyna Wąs.

Inaczej jest w wypadku projektu dla The Bridge we Wrocławiu, hotelu otwartego kilka lat temu na placu Katedralnym nad Odrą, w którym art advisorka wprowadziła model współpracy prywatno-publicznej z wrocławskim Muzeum Narodowym.
– Na ściany w przestrzeniach wspólnych i pokojach hotelowych zostały naniesione wielkoformatowe grafiki. W pokojach są to przedstawienia mieszczan wrocławskich znajdujące się w kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu, w przestrzeniach wspólnych – dawne widoki miasta z kolekcji prywatnych – opowiada Katarzyna Wąs.
Dodaje, że współpraca z podmiotem komercyjnym i instytucją publiczną jest jej osobistym sukcesem. Pokazuje, że w Polsce jest to możliwe.
Między sztuką, biznesem i psychologią

Art advisor to zawód niezwykle wymagający. Potrzeba nie tylko wiedzy o sztuce, znajomości rynku i ciągłej jego obserwacji, lecz także umiejętności negocjacyjnych, handlowych, dyplomatycznych i biznesowych.
– Art advisorów w Polsce jest niewielu, zwłaszcza z wiedzą, odpowiednim przygotowaniem i pewnym kodeksem pracy. Może sześciu, a na pewno nie więcej niż dziesięciu. Są to przede wszystkim kobiety. Nie wiem, z czego to wynika. Działają indywidualnie albo są zatrudniane przez organizacje lub firmy – mówi Katarzyna Wąs.
Art advisorami często nazywają siebie doradcy klienta w domach aukcyjnych, choć to raczej asystenci lub konsultanci związani z konkretną instytucją. Trudno więc mówić o niezależności koniecznej do rzetelnego wykonywania tego zawodu. Katarzyna Wąs podkreśla, że nie współpracuje na stałe z żadną galerią ani grupą artystów.
– Staram się mieć jak najszerszy obraz całego rynku sztuki i móc każdemu klientowi indywidualnemu pokazać jak najwięcej możliwości zakupu dzieła czy współpracy z artystami – tłumaczy.

Jej zdaniem zawód art advisora polega na skupieniu się na relacjach miedzy człowiekiem i dziełem sztuki na podstawie wcześniejszego wywiadu i rozpoznania oczekiwań kolekcjonera. Niezbędne jest więc wyczucie.
– Doradztwo tego typu jest potrzebne także przy produkcjach filmowych i reklamowych. Prowadziłam konsultacje np. do teledysku, którego akcja rozgrywała się w Arkadii nieborowskiej – mówi art advisorka.
Ten zawód wciąż jest mało popularny w Polsce, a jednocześnie coraz bardziej potrzebny w związku z bardzo szybkim rozwojem rynku sztuki i coraz większym zainteresowaniem sztuką jako inwestycją alternatywną.
– Tak jak w wypadku doradców, np. kredytowych, nie musi to być współpraca długofalowa, czasem wystarczy kilka spotkań. Instytucje również nie mają jeszcze wypracowanego modelu współpracy z kolekcjonerami prywatnymi, a czasem potrzebna jest osoba, która przełamie lody. Taką osobą jest właśnie art advisor. Zawód ma więc przyszłość – podsumowuje Katarzyna Wąs.
Sesja zdjęciowa Katarzyny Wąs została wykonana w BWA Warszawa na wystawie Martyny Czech „Rodem ze wsi, krwią z miasta".
