Biesiada podczas deszczu

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2007-03-30 00:00

Nieprzyjemnie dżdżysty wieczór.

Nic nie wskazywało, że może zdarzyć się coś, co odmieni ponurą atmosferę. A jednak!

La Rotisserie (hotel Le Regina)

Wizyta w restauracji La Rotisserie w hotelu Le Regina: lokal objawił się nam elegancko, a zarazem przytulnie. Poprosiliśmy

o menu. Oto propozycja wieczoru: 6-daniowa kolacja „gourmet” (224 zł). Krótki rzut oka, co może się zdarzyć, rokował jakże obiecująco.

Poprosiliśmy o kartę win. Sugerowano, aby się nie trudzić: fachowcy doradzą, co pić do każdego dania. No i wina mogą być na kieliszki. Zaryzykowaliśmy i zaufaliśmy gustowi obsługi.

Rozbieg, czyli coś, co morską miało przeszłość

Na pierwsze danie – carpaccio z tuńczyka na poduszeczce z chrupiącej sałatki z włoskiego kopru, „okraszonej” odrobiną selera. I niespodzianka: sosem z marakui. Spróbowaliśmy – harmonia smaków.

W kieliszkach dyskretnie znalazło się wino. Niemieckie i przyjemnie schłodzone: Riesling (trocken), 2005 Dr. Von Basserman-Jordan z Palatynatu. Baliśmy się trochę, by Doktor nie zdominował potrawy. Ale Niemiec giętko dostosował się do smaków i aromatów. Miało się wręcz wrażenie, że starał się wydłużyć nasze doznania smakowe.

Muszle św. Jakuba – smażone na maśle – zaproponowano na kalafiorowym postumencie z posmakiem rodzynek. Otulał je sos w orzechowo-kaparowych oparach. Przepyszna kompozycja, ale trudny temat dla wina. Przybyły dwa.

Austriacki Gruener Veltliner, oraz włoskie Pinot Grigio Sant Antimo 2005, Tenuta Col D'ORICA, Montalcino. Austriak miał z muszelkami niejakie kłopoty, poszedł więc na ławkę rezerwowych. Za to Pinot Grigio muszlom się przypodobało. Pozwoliło im nawet rozwinąć skrzydła i długo, długo czarować smak.

Zupa na raty, czyli niespodzianka z galaretką

Zupę dano w dwóch odsłonach. Na wstępie podano talerz, na dnie którego uśmiechała się do nas tylko galaretka ze świeżych pomarańczy, w kolendrowym szalu. Gdy chwyciliśmy za łyżki, dyskretnie nas przyhamowano. Nic nie ruszać. Czekać! Na nadejście kremu – z kopru włoskiego. Gdy spłynął do talerza i galaretka zaczęła się rozpuszczać, skinięto głową, że już można. Popróbowaliśmy. Coś niebywałego… Jednogłośnie odmówiliśmy wina do tego cuda. Obsługa była zdziwiona. A my, przyjemnie uśmiechnięci, czekaliśmy na następną kulinarną odsłonę. Wniesiono zatem halibuta: żadnego tam giganta z rozwartą paszczą. Na talerzu uśmiechał się subtelny filet, otoczony ziemniaczaną łuską. Ułożony w puszystym kocu z duszonej soczewicy i świeżego szpinaku. Powąchaliśmy. Powiało Puszczą Białowieską.

Z win ponownie zaproponowano białe. Z Burgundii – Meursault, Louis Jadot, Beaune, France 2001. Nie mogliśmy sobie odmówić. Świetne. Z samym halibutem było bardzo dobre, ale ze szpinakiem… doszło do zgrzytów. Padła propozycja, by dalej kontynuować „Włocha”. Czekał w kieliszku, jakby się domyślał, że będzie później potrzebny. Z halibutem od razu nawiązał konwersację. Lecz tylko do momentu, gdy zapowiedziane zostało danie główne.

Finisz co się zowie, czyli północna zwierzyna

Pieczony comber z renifera wjechał na musie z zielonego groszku. Był zjawiskowo soczysty. Do kieliszków nalano czerwone wino (włoskie — Barbera d’Asti, Bricco de Uccellone, Braida, di Giacomo Bologna, Rochetta Tana). A, to była miłość od pierwszego wejrzenia! Może ze względu na sos z nutami rozmarynu i suszonej śliwki? Albo na delikatnie zaznaczoną obecność smardzy? Na pewno istotną rolę odegrały mocno stonowane w winie taniny. Barbera troszeczkę już sobie poleżała — rocznik 1999.

Przyszła pora na sery. Był jeden (Brillat-Savarin), ale nie sam. Z winogronową marmoladą, powiewami laskowego orzecha, cynamonu, nawet kminku. Świetnie się z nim skomponował Rivesaltes, 1975. Nadszedł czas deseru. Pierwsze skrzypce grała passiflora, w towarzyszącym sorbecie. Na dodatek: płatki ze świeżej truskawki. W kieliszki wlano Argentynę: gewuerztraminer, Luigi Bosca z Maipu (Mendoza). Rześkość, aromat róż i tropikalnych owoców… Bezdyskusyjnie wspaniały duet.

Gdy wychodziliśmy z hotelu, deszcz nadal zacinał. Ale po wydarzeniach tego wieczoru — nic nam to nie przeszkadzało.