Dzisiaj Rada Ministrów ter-minowo wnosi do Sejmu projekt ustawy budżetowej na rok 2003. W związku z tym opozycji odpadnie przyjemność zbierania kolejnych podpisów w sprawie odwołania lub nawet postawienia kogoś z rządu przed Trybunałem Stanu. Premier Leszek Miller reklamuje budżet „nadziei, stabilizacji i rozwoju“. Chłodna analiza każe nazywać ten dokument trochę inaczej — budżetem chciejstwa.
Wyjątkowo dużo energii rząd poświęca dezinformowaniu, że skonsultował projekt budżetu zgodnie z ustawą o Trójstronnej Komisji do Spraw Społeczno-Gospodarczych. PR-owskie wysiłki nie zmienią jednak faktu, że ustawowy 20- -dniowy termin (art. 3 ust. 9) nie został dotrzymany. Ale w tym wypadku nawet ważniejsze od złamania procedury jest zlekceważenie krytycznych uwag strony pracodawców. Zamiast odpowiedzi na niewygodne pytania, otrzymali oni w sobotę komunikat: „Uwzględnienie innych postulatów partnerów społecznych Rada Ministrów uznała za niemożliwe, ponieważ albo wzajemnie się wykluczały, albo nie mogły znaleźć źródła finansowania w ramach możliwości finansów publicznych i przyjętych wcześniej makroproporcji tworzących konstrukcję budżetu”.
Tymczasem to właśnie abstrakcyjność założeń makroekonomicznych powszechnie jest uznawana za największy błąd rządowego projektu. Jego fundamentem stała się mrzonka wicepremiera Grzegorza W. Kołodki o osiągnięciu w 2003 r. aż 3,5-proc. wzrostu gospodarczego. Ba, w IV kwartale ma to być nawet 4 proc.! Projekt zakłada wpływy na poziomie 154,762 mld zł, wydatki nie większe niż 193,496 mld zł i deficyt nie większy niż 38,734 mld zł. Dzięki sztuczkom księgowym deficyt ten został ZANIŻONY o mniej więcej 7-8 mld złotych!
Dochody ustalono bez jakiegokolwiek marginesu bezpieczeństwa. Jak można było np. wpisać ponad 1,9 mld zł wpływów z abolicji podatkowej oraz opłat restrukturyzacyjnych?! Bezpieczna prognoza dochodów nie powinna przekraczać 152-153 mld zł. Ale prawdziwie kreatywną budżetowość odkrywamy dopiero po stronie wydatków. M. in. zaniżono dotacje dla jednostek samorządu terytorialnego, całkowicie zaś pominięta została kwota dotacji dla kilku funduszy i agencji, wynosząca w sumie około 7,2 mld zł. A zatem realny poziom wydatków zaplanowanych na rok 2003 przekracza 200 mld zł, deficyt zaś — 47 mld zł, co stanowi ponad 6 proc. PKB, a nie żadne tam 4,94 proc.!
Projekt budżetu ma wiele słabych punktów. Ot, weźmy rezerwy celowe — zostały rozbudowane do gigantycznej kwoty ponad 8 mld zł. Na szczęście w sobotę rząd się trochę zreflektował i ponad 1 mld zł zdjął z rezerw, przenosząc te pieniądze do zwykłych części budżetu. Sami przedstawiciele MF przyznają, iż projekt jest jedną wielką prowizorką (nie mylić z prowizorium) i liczą na dopracowanie go w parlamencie. Notabene koalicja SLD-UP-PSL za punkt honoru postawiła sobie uchwalenie budżetu państwa na rok 2003 do 31 grudnia. Rozumiemy, że chodzi nie o pierwsze głosowanie Sejmu, lecz o drugie, rozpatrujące poprawki Senatu. Gdyby budżet rzeczywiście ukazał się w Dzienniku Ustaw do 31 grudnia, byłby to ewenement w dziejach III RP .
Jeśli zobowiązanie terminowe okaże się jednak pustym hasłem i budżetowe prace parlamentu zwyczajowo rozciągną się na I kwartał 2003 r., to od 1 stycznia podstawą finansów państwa będzie projekt wnoszony właśnie dzisiaj do Sejmu. A taka perspektywa niepokoi nawet jego autorów. Powodem jest niesłychany wzrost wydatków uprzywilejowanych instytucji, które jedynie informują rząd o swoich planach. Rozmach wszystkich tych kancelarii (prezydenta, Sejmu i Senatu), rzeczników praw, rad, sądów, etc. w wydawaniu publicznych pieniędzy przekracza normy przyzwoitości łącznie o ponad 1 mld zł. Kaganiec może nałożyć im dopiero ustawa.
Osobiście za największą budżetową hucpę — oprócz PODWYŻKI stawki CIT w roku 2003 z 24 na 27 proc., bezprawnie nazywanej OBNIŻKĄ z 28 do 27 proc. — uważam nowelizację ustawy o finansowaniu dróg publicznych. Oto rząd chce odłożyć o kolejny rok, do 1 stycznia 2004 r., zwiększenie z 30 do 35 proc. udziału wydatków na drogi publiczne we wpływach z akcyzy na paliwa silnikowe. W powszechnej opinii kierowców ów wskaźnik powinien wynosić 100 proc. Ta zaskakująca nowelizacja dowodzi, iż ekipa SLD-UP-PSL po prostu NIE CHCE zwiększać budżetowych środków na drogi. Jak w związku z tym ma czelność forsować winiety?!!