50 mln zł — taką kwotę chce zdobyć od inwestorów telemedyczny Braster, produkujący urządzenie do badania piersi. W ubiegłym roku spółka zebrała 40,5 mln zł w ofercie publicznej, a wcześniej 10,5 mln zł ze sprzedaży obligacji, które zapadają w maju przyszłego roku. Teraz giełdowy kurs jest o prawie 80 proc. niższy niż podczas ubiegłorocznego IPO, a zebrane wcześniej pieniądze wystarczą na prowadzenie działalności tylko do końca II kw. 2019 r.
— Zdajemy sobie sprawę, że w Polsce oczekiwania wobec spółki były duże, a inwestorzy nie postrzegają nas teraz dobrze, bo nie zrealizowaliśmy zapowiedzi. Szukamy inwestorów zagranicznych, którzy znają branże life science i zdają sobie sprawę, że proces budowy biznesu trwa w niej lata. Podstawowym scenariuszem jest emisja prywatna akcji, rozważamy też emisję obligacji zamiennych na akcje — mówi Marcin Halicki, prezes Brastera.
W tym tygodniu dużą emisję akcji miało przegłosować walne zgromadzenie akcjonariuszy, ale ze względu na brak kworum nie mogło tego zrobić.
— Spodziewaliśmy się takiego scenariusza. Kolejne walne, na którym wymogu kworum już nie będzie, powinno odbyć się na początku stycznia — mówi Marcin Halicki.
Braster, który w ostatnich latach chciał sprzedawać urządzenie wraz z pakietami badań konsumentkom, od kilku miesięcy kompletnie zmienił model i nastawia się na gabinety lekarskie.
— W tym modelu sprzedaje się mniej urządzeń, ale za to znacznie więcej badań, które mają wyższą marżę — mówi Marcin Halicki.
Spółka od końca sierpnia sprzedała placówkom w Polsce ok. 40 urządzeń, a wraz z nimi ponad 4 tys. badań. Sprzedawać zaczęła też w Bułgarii.
— Na tamtejszym rynku, gdzie nie prowadzi się screeningowych badań mammograficznych, urządzenie spotkało się z bardzo dobrym przyjęciem. Do końca roku powinniśmy sprzedać tam kilka tysięcy badań, w najbliższych tygodniach rozpoczniemy też dystrybucję na Ukrainie — mówi Marcin Halicki.
Wcześniej w tym roku Braster informował o uruchomieniu e-sprzedaży w Holandii.
— E-sklep powstał, ale był to dla nas bardziej test niż biznes, nie wspieraliśmy go marketingowo. Prawie nic tam nie sprzedaliśmy — mówi Marcin Halicki.
W ubiegłym tygodniu spółka informowała o podpisaniu umowy z chińskim dystrybutorem. Po tym komunikacie kurs mocno odbił z poziomu bliskiego historycznemu minimum.
— Chiny to dla nas bardzo perspektywiczny rynek, ale rozpoczęcie sprzedaży to odległa perspektywa. Dystrybutor musi przeprowadzić proces rejestracji, co w najbardziej optymistycznym scenariuszu potrwa rok — mówi prezes.