Na froncie relacji polsko-czeskich najważniejszym problemem jest dziś spór o funkcjonowanie kopalni Turów, który zaczyna kosztować Polskę coraz większe pieniądze. Ale chcę zwrócić uwagę na inną dywergencję między krajami, która wynika z odmiennych filozofii polityki makroekonomicznej. Czesi zupełnie inaczej niż Polacy podchodzą do zarządzania problemem inflacji — reagują na nią dużo ostrzej, nawet za cenę bieżącej koniunktury. Czy wyjdą na tym lepiej?
Piszę o tym z dwóch powodów. W środę pojawiła się najnowsza publikacja indeksu koniunktury ESI (Economic Sentiment Indicator) dla krajów Unii Europejskiej. Wynika z niej, że ocena koniunktury w Polsce przez firmy i gospodarstwa domowe utrzymała się we wrześniu na solidnym, wysokim poziomie, tymczasem w Czechach doszło do znacznego pogorszenia nastrojów. Widać to na wykresie. Wiele wskazuje na to, że czeskie fabryki musiały zostać silnie dotknięte przez zaburzenia dostaw komponentów, bo największy spadek wystąpił w sektorze przemysłowym, a może to reakcja na mocne podwyżki stóp procentowych. Właśnie…

Drugim powodem poruszenia przeze mnie kwestii różnic między Polską a Czechami jest dzisiejsze posiedzenie Czeskiego Banku Narodowego, na którym zapadnie zapewne decyzja o podwyżce stóp procentowych o 0,25 lub 0,5 pkt proc. Czesi prą do przodu z podwyżkami kosztu pieniądza, mimo że koniunktura w kraju wcale nie jest taka dobra na tle innych gospodarek UE. Powodem jest to, że obawiają się utrwalenia wysokiej inflacji. Przypomnijmy, że inflacja w Czechach wynosi 4,1 proc., a w Polsce 5,5 proc. Nie muszę chyba przypominać, że nasz bank centralny otwarcie deklaruje niechęć do jakichkolwiek podwyżek stóp procentowych.
My więc rozgrzewamy gospodarkę, która już jest gorąca, a Czesi chłodzą swoją, która ma raczej letnią temperaturę. To jest oczywiście obrazek mocno uproszczony, ale dywergencja w filozofii polityki makroekonomicznej jest jednoznaczna. Czesi uważają, że ważniejsza od bieżącej koniunktury jest długookresowa stabilność cen. Polacy sądzą, że ryzyko długookresowej destablizacji jest wciąż zbyt małe, by już płacić cenę w postaci ograniczania popytu.
Pytanie brzmi: kto ma rację? Kto robi lepiej? Odpowiedź wcale nie jest oczywista. Na rynku finansowym słychać sporo krytyki, że Czesi za mocno naciskają pedał hamulca, a Polacy pedał gazu. Czesi ryzykują, że ograniczą inwestycje w sytuacji, gdy gospodarka nawet nie wyszła w pełni z kryzysowego dołka, a Polacy ryzykują, że pozwolą inflacji na zbyt duży wzrost i później będą musieli szybko i panicznie reagować.
Zgadzam z obiema stronami krytyki. Uważam, że w Polsce należałoby podnieść stopy procentowe, bo gospodarka odrabia kryzysowe straty znacznie szybciej od oczekiwań i najważniejsze powody do radykalnej stymulacji monetarnej minęły. Jednocześnie sądzę, że Czeski Bank Narodowy przesadza i przechyla nadmiernie wajchę w drugą stronę. Replikowanie czeskiej strategii w Polsce nie byłoby dla nas optymalne.