Dołek w trawie

Grzegorz NawackiGrzegorz Nawacki
opublikowano: 2012-07-27 00:00

Jarosław Sroka, członek zarządu Kulczyk Investments, stanął na czele związku zawodowych golfistów. Z misją uczynienia tego sportu masowym.

Sport polegający na wstrzeleniu małej piłeczki do otworu w ziemi, wykonując jak najmniej uderzeń specjalnym kijem — to najprostsza definicja golfa. Mało ekscytująca. Ale kiedy się słucha graczy, to emocje w nich aż kipią.

— Niektórzy czekają na ten moment całe życie. W połowie czerwca po raz pierwszy zaliczyłem „hole in one”, czyli jednym uderzeniem trafiłem do dołka oddalonego o ponad 140 m. Świętowali wszyscy: koledzy z turnieju, zarządzający polem w Sobieniach Królewskich. Postawienia im lampki szampana nie uniknę — mówi Jarosław Sroka, prezes PGA Polska, stowarzyszenia zawodowych golfistów.

Na co dzień jest członkiem zarządu Kulczyk Investments, w przeszłości był między innymi redaktorem naczelnym „Pulsu Biznesu”. Po co mu szefowanie stowarzyszeniu, które zrzesza 80 osób?

— Każdy próbuje zrobić w życiu coś pożytecznego, z myślą o innych. Stowarzyszenie potrzebowało kogoś z doświadczeniem w zarządzaniu, marketingu, komunikacji, z kontaktami w świecie biznesu. Złożyło się fantastycznie, bo mogę łączyć hobby z fajnymi dodatkowymi obowiązkami. A że córki nie chcą mnie już słuchać, żona od dawna nie musi, to znalazłem sobie nowe audytorium — tłumaczy z uśmiechem Jarosław Sroka.

Z elity do masy

Nie owijając w bawełnę — prezes ma też pomóc w znalezieniu sponsorów. Na horyzoncie jest również unia z Polskim Związkiem Golfa (PZG), który zrzesza amatorów, a którego szefem jest inny biznesmen: Marek Michałowski, szef rady nadzorczej Budimeksu. Wspólnie spróbują wynieść golf na inny poziom. Na jakim jest dziś?

— Na początku obiecującej, ale bardzo długiej i krętej drogi. W Europie, nie mówiąc o świecie, nasi gracze stawiają pierwsze kroki. Nie mamy jeszcze pól, które spełniają najwyższe mistrzowskie standardy. Największym problemem jest jednak brak prestiżowych, hojnych sponsorów, bez których nie ma co marzyć o zaproszeniu graczy z pierwszych stron gazet — przyznaje Jarosław Sroka.

Golf w Polsce dopiero raczkuje. Kurs na zieloną kartę, który uprawnia do wejścia na pole, skończyło ponad 10 tys. osób, ale aktywnych graczy z tzw. handicapem, regularnie płacących składki jest około 3 tys. Dla porównania w Szwecji, kraju z 8 mln mieszkańców, w golfa gra regularnie 0,5 mln ludzi. Ale włodarze golfowych organizacji mają plan, jak zmienić sytuację w Polsce.

— PZG podpisuje kolejne umowy z Akademiami Wychowania Fizycznego. Chcemy, by na lekcjach WF pojawił się też golf, obok pływania, piłki nożnej, siatkówki. To jedyny sposób na popularyzację i zbudowanie solidnej bazy zawodniczej, a w konsekwencji selekcję najlepszych, którzy z profesjonalnym wsparciem będą mogli wejść na poziom europejski czy światowy. Przed nami jednak lata systematycznej pracy, by móc zacząć myśleć o tym, że golf może być sportem masowym — mówi Jarosław Sroka. Sport masowy? To określenie nie pasuje do golfa, który uchodzi za elitarny.

— Według różnych szacunków na świecie gra w niego 250 mln ludzi. Tymczasem skoki narciarskie uprawia 300 zapaleńców. To dopiero elitarna rozrywka, prawda? — odparowuje Jarosław Sroka.

Ale golf kojarzy się z biznesem, luksusem, może nawet snobizmem.

— Na całym świecie golf jest sportem dostępnym i stosunkowo tanim. W Polsce pól było bardzo mało, granie wiązało się z dość wysokimi opłatami. Do tego eleganckie klubowe budynki, kolorowe stroje, cygara i panowie z brzuszkiem, którzy grają w golfa, bo nie mogą już grać w tenisa. To powodowało, że postrzegano go jako sport zarezerwowany dla wybranych. W rzeczywistości to potwornie wymagająca dyscyplina. Trening jest mozolny, od dobrego gracza wymaga się żelaznej kondycji, znakomitej koordynacji ruchów, myślenia strategicznego, opanowania. Golf nie wybacza dróg na skróty. Trzeba swoje wypocić na strzelnicy, a na polu nieraz solidnie wycierpieć. Runda trwa około 4 godzin, do przejścia jest 6-7 km, ale emocjami, łzami, bólem i niezasłużonym upokorzeniem można by obdzielić kilka meczów piłkarskich — opowiada z pasją Jarosław Sroka.

Wyjdzie szydło z worka

Na filmach widać, jak na polu biznesmeni załatwiają biznesy.

— Interesów na polu się nie załatwia, bo w trakcie gry trzeba być skoncentrowanym. Golf zbliża, łatwo nawiązujemy znajomości, które potem można pielęgnować. Może bardzo pomóc w ocenie przyszłego partnera biznesowego — 4 godziny w ekstremalnych sytuacjach emocjonalnych wystarczą, żeby szydło wyszło z worka. Tam nie można niczego udawać i raczej prędzej niż później odkrywamy temperament znajomego: czy gra fair, czy pomaga sobie w niedozwolony sposób, czy panuje nad emocjami, jaki ma stosunek do innych, czy potrafi przegrywać — przekonuje Jarosław Sroka.

Oszukuje? W golfie?

— Ba! I to na wiele sposobów! Przesuwaniem piłki, naciąganiem reguł, odejmowaniem sobie uderzeń. To jednak nie tylko naganne, ale przede wszystkim najzwyczajniej się nie opłaca, bo etyka jest jednym z kluczowym elementów gry. A takie wieści szybko się w środowisku rozchodzą i z oszustami po prostu nie wypada grać — tłumaczy prezes PGA.

Golf nie jest tani, bo choć koszt nauki można porównać z ceną kursu narciarskiego, dochodzą wydatki na sprzęt i podróże. Mogą być spore — najzamożniejsi są w stanie przeznaczyć kilkanaście tysięcy złotych na ręcznie kute japońskie kije. Podstawowy solidnej jakości zestaw można kupić już za kilkaset złotych. Zmieniające się mody, technologie czy charyzmatyczni gracze powodują jednak, że biznes się kręci jak szalony i amatorzy golfa na całym świecie wydają na nowe zabawki miliardy złotych rocznie. I wszystko po to, by raz w życiu zaliczyć swój „hole in one”.

Jarosław Sroka, prezes PGA Polska, związku zawodowych golfistów, przyznaje, że ten sport w Polsce dopiero raczkuje. Zmienić to ma m.in. wprowadzenie golfa do programu lekcji WF w szkołach, o co zabiega związek.