Dom i mieszkanie to kiepska inwestycja

Marek WierciszewskiMarek Wierciszewski
opublikowano: 2012-04-24 00:00

Hossa na rynku mieszkaniowym, jak ta z ostatnich lat, może się długo nie powtórzyć, twierdzi amerykański ekonomista Robert Shiller. I całe szczęście

Uważasz nieruchomości za świetną inwestycję, która nigdy — a w najgorszym wypadku prawie nigdy — nie przynosi strat?

Z błędu wyprowadzi cię Robert Shiller, profesor Uniwersytetu Yale. To twórca m.in. popularnego indeksu Case-Shiller, opisującego ceny mieszkań w największych miastach USA.

Dlaczego jest aż tak krytyczny wobec tego rodzaju form lokowania kapitału? Jego zdaniem dom nie jest żadną inwestycją, ale jedynie dobrem, które — jak wiele innych — z czasem systematycznie traci na wartości. Do takiego wniosku doszedł na podstawie obserwacji zachowania rynku nieruchomości w największej gospodarce świata w ciągu ostatnich dekad.

Jak zauważa, ceny domów w Ameryce rosły w przeszłości jedynie w tempie zbliżonym do inflacji. Tymczasem posiadanie domu czy mieszkania wiąże się z ponoszeniem znacznych wydatków na jego utrzymanie. Nieruchomości wymagają regularnego przeprowadzania drobnych napraw, a raz na kilka lub przynajmniej kilkanaście lat poważniejszego remontu.

— W długim okresie mieszkania przynoszą w rzeczywistości straty. Styl, w jakim je zaprojektowano, po jakimś czasie zapewne wyjdzie z mody. Być może w przyszłości ludziom wygodniej będzie mieszkać w zupełnie innym miejscu. Dlatego inwestycje w nieruchomości wcale nie oferują gwarancji zysków przekraczających inflację — uważa Robert Shiller.

Dlaczego zatem amerykańscy inwestorzy (a w ślad za nimi inwestorzy z innych krajów) doszli do wniosku, że nieruchomości to jedna z inwestycji oferujących największe zyski? To wszystko „zasługa” inflacji, która jeszcze dwadzieścia czy trzydzieści lat temu była w wielu krajach prawdziwą plagą. Właśnie w warunkach podwyższonego tempa wzrostu cen rynek nieruchomości spisuje się najlepiej.

W tym mylnym przekonaniu inwestorów utwierdziła bańka spekulacyjna, która w poprzedniej dekadzie powstała na rynku kredytów hipotecznych w USA. Nadmuchali ją nabywcy domów, którzy spodziewali się, że zawrotne tempo zwyżek cen będzie utrzymywało się w nieskończoność.

— Ankietowani w sondzie wśród nabywców domów, jaką przeprowadziliśmy w 2004 r., oczekiwali, że ich ceny przez następne 10 lat będą rosły średnio o 12,6 proc. rocznie. Być może wielu z nich nie zdawało sobie sprawy, że w tym horyzoncie oznaczałoby to więcej niż potrojenie ich wartości — przypominał ekonomista w artykule zamieszczonym na łamach dziennika „Financial Times”.

Dopiero po ośmiu latach od przeprowadzenia sondażu widać jak na dłoni, jak bardzo nierealistyczne okazały się przesłanki, dla których ludzie decydowali się wtedy na zakup nieruchomości. W latach 2004-2012 ich ceny w Ameryce spadały średnio z roku na rok o 3,6 proc.

Mimo to obecnie ankietowani wciąż spodziewają się, że w kolejnej dekadzie domy będą dość szybko drożały. Przeciętnie oczekują 5,6 proc. rocznych stóp zwrotu. Nawet w takim tempie ceny podwoiłyby się w ciągu zaledwie 12 lat. Może jednak ceny mieszkań i domów drożały przez wiele lat ze względu na rosnącą liczbę ludności miast i bogacenie się ich mieszkańców (co zachęcałoby ich do zamiany mniejszych mieszkań na większe)? Nic z tych rzeczy, odpowiada ekonomista.

Gdyby za zakupami na rynku amerykańskim stał rzeczywisty niedobór mieszkań, rosłyby także czynsze najmu. A tak wcale nie było. Dlatego sądzi, że stał za nimi popyt inwestycyjny, napędzany niczym innym jak tylko niskimi stopami procentowymi Rezerwy Federalnej. Towarzyszyły temu coraz mniejsze wymagania banków przy udzielaniu kredytów, a to w końcu doprowadziło do załamania systemu finansowego.

— Jeżeli nową hossę na rynku nieruchomości wywołałyby takie same czynniki jak ostatnią, to oby nigdy do niej nie doszło — zauważa Robert Shiller.

Dlaczego? Jak podkreśla, zwyżki cen nieruchomości przekonały wielu ludzi do tego, że ich zamożność wzrosła. Popadnięcie w tę iluzję okazało się dla nich wyjątkowo kosztowne. Wielu z nich przez lata mogło nie dbać dostatecznie o rozwijanie kwalifikacji zawodowych i oszczędzanie na przyszłość. Oby zatem nieruchomościowa hossa omijała z daleka również i polską gospodarkę.