Specjaliści oceniają, że zbudowanie infrastruktury podpisu elektronicznego nie będzie kosztowne i może pobudzić branżę IT dopiero w dłuższej perspektywie. Firmy, wydające certyfikaty, będą musiały zainwestować około 40 mln zł.
Nadzieje, że wejście w życie ustawy o podpisie elektronicznym wprowadzi ożywienie w branży teleinformatycznej, mogą okazać się płonne.
— Do złożenia podpisu wystarczy komputer i aplikacja. Zestawy złożone z czytników i kart potrzebne do bezpiecznego podpisu także nie stanowią dużego kosztu — mówi Elżbieta Andrukiewicz, członek zarządu E-Telbanku, firmy wydającej certyfikaty elektroniczne.
Administracja musi dostosować się do możliwości składania podpisu w ciągu czterech lat. Konieczne inwestycje to dostosowanie posiadanego sprzętu i oprogramowania. Na tym mogą zarobić integratorzy, ale nie mają co liczyć na rozrzutność sektora publicznego. Specjaliści spodziewają się, że znacznie szybciej z e-podpisów będzie korzystać biznes i bankowość.
— Spodziewam się, że wprowadzenie podpisu elektronicznego ożywi branżę, jednak bardziej w dłuższej niż krótszej perspektywie. Bardziej zarobią na tym operatorzy telekomunikacyjni niż firmy IT — uważa Jarosław Mojsiejuk z HP Polska.
Najważniejszym elementem zabezpieczenia dokonywanych drogą elektroniczną transakcji i kontraktów są certyfikaty poświadczające dane osób legitymujących się e-podpisem. W tej chwili kilka firm wydaje już elektroniczne poświadczenia. Jeżeli będą chciały wydawać certyfikaty kwalifikowane, czyli gwarantowane przez państwo, muszą zostać wpisanie do rejestru podmiotów świadczących takie usługi i uzyskać zaświadczenie z Ministerstwa Gospodarki.
— Na razie nie wiadomo, co w takim wniosku napisać. Jeżeli z nim wystąpimy, to będzie się to wiązało z wprowadzeniem nowej klasy certyfikatów. Trudno powiedzieć, jak to się przełoży na koszty — mówi Elżbieta Andrukiewicz.
Ocenia się też, że zbudowanie odpowiedniej infrastruktury to dla firm certyfikujacych wydatek 10 mln USD (40 mln zł).