Ebury urósł o 100 proc.

Małgorzata GrzegorczykMałgorzata Grzegorczyk
opublikowano: 2022-12-13 20:00

Choć przez brexit fintech stracił połowę klientów, to podwoił przychody. Klientów ma dziś tylu, że nie nadąża z obsługą. Dlatego rekrutuje.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • gdzie Ebury zatrudnia
  • gdzie otworzy kolejny oddział
  • jakie firmy są klientami spółki
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Dla niektórych firm brexit był niemałym wyzwaniem. Brytyjski fintech Ebury, w którym od 2019 r. większościowe udziały ma Banco Santander, musiał na przełomie lat 2020/21 przerejestrować klientów z jurysdykcji brytyjskiej na belgijską. Oznaczało to konieczność wypełnienia nowych obowiązków i dostarczenia przez nich dodatkowych dokumentów.

— Połowa się na to nie zdecydowała i obecnie mamy około 1000 klientów, czyli mniej niż przed pandemią i brexitem. Mimo to nasze przychody się podwoiły. Klienci są więksi i korzystają ze znacznie szerszego zakresu usług. Kiedyś byliśmy głównie quasi-kantorem dla firm, teraz oferujemy eksporterom i importerom bankowość transakcyjną — mówi Jakub Makurat, szef Ebury w Polsce, Czechach, Słowacji i krajach bałtyckich.

What borders?:
What borders?:
Ebury jest w stanie otworzyć konta walutowe w kilkunastu walutach na pięciu kontynentach, a wśród banków z siedzibą w Polsce jedynie PKO BP może otworzyć rachunek w Niemczech i Czechach. Jeśli ktoś działa w co najmniej 4-6 krajach i operuje w sześciu walutach, potrzebuje kogoś takiego jak my. Klienci cenią też indywidualną obsługę i serwis w języku polskim — mówi Jakub Makurat, szef Ebury w Polsce, Czechach, Słowacji i krajach bałtyckich.

W tym roku polski oddział Ebury przeprowadził się do nowego biura w Warszawie i otworzył biuro w Katowicach. W Czechach, gdzie zaczął od małego biura w Ostrawie, uruchomił kolejne — w Pradze. Siedem lat temu fintech zaczynał od dziewięciu pracowników, a obecnie ma ponad 100 w regionie, w tym niemal 70 w Polsce.

— Wkrótce otworzymy biuro na Słowacji, a później w jednym z krajów bałtyckich — mówi Jakub Makurat.

Brakuje mocy, potrzeba pracowników, ale innych niż dawniej

Napływ klientów jest tak duży, że firmie brakuje mocy.

— Niekiedy musimy przepraszać, że proces rejestracji trwa dłużej niż zwykle. Dlatego właśnie zwiększamy zatrudnienie w obszarze operacyjnym. W ostatnich tygodniach zatrudniliśmy w Warszawie pięć osób, jest otwarta rekrutacja na 10 stanowisk, w Ostrawie, Pradze i Katowicach szukamy kilku pracowników. Po kilkunastu latach zachłyśnięcia się fintechami dziś już wiadomo, że człowiek jest niezbędny, nie wystarczy aplikacja i platforma, zwłaszcza w przypadku klientów wśród małych i średnich firm. Nie potrzeba natomiast tak dużo pracowników do zdobywania klientów, bo ponad połowa spotkań odbywa się online — mówi szef warszawskiego biura.

Zmienia się natomiast struktura zatrudnienia. Kiedyś przeważali sprzedawcy, teraz więcej jest analityków i osób odpowiadających za zgodność z przepisami (compliance), których rola szczególnie wzrosła w związku z wprowadzeniem sankcji na Rosję i Białoruś.

— Nasi właściciele przekonali się, że Polacy mają duże kompetencje analityczne i procesowe. Polska stała się hubem kompetencyjnym Ebury ds. analityki danych. Koledzy stworzyli podwaliny pod nowoczesne zastosowanie technologii analitycznych, m.in. do zarządzania relacji z klientami. W fintechach głównym wyzwaniem jest wzrost, który musi wynosić kilkadziesiąt procent. Dlatego musimy dokładnie wiedzieć, gdzie szukać klientów — twierdzi Jakub Makurat.

Dziś firmy same zgłaszają się do Ebury.

— Mamy coraz więcej zapytań o zarządzanie finansami w międzynarodowym e-handlu, którym zajmuje się już 30 proc. naszych klientów. Pomagamy im m.in. wtedy, gdy trzeba odbierać pieniądze od partnerów czy z marketplace’ów w innych krajach. Polskie firmy coraz bardziej stawiają na kierunki oczywiste pod kątem demograficznym — Indonezję, Malezję, Indie, Chiny czy Nigerię — i potrzebują kompetencji w rozliczaniu lokalnych walut. Dla polskiej firmy otwarcie lokalnego firmowego konta w Europie trwa nawet trzy miesiące, a w Kanadzie czy Australii graniczy z cudem. My oferujemy możliwości rozliczeniowe oraz bezpieczny transfer pieniędzy, który nie zawsze musi odbywać się w tradycyjnym systemie bankowym. Holendrzy czy Brytyjczycy od lat działają w Azji i Afryce, mają przetarte ścieżki, polskim spółkom jest dużo trudniej, dopiero zbierają doświadczenia — mówi szef Ebury.

Firmy się boją

Przyznaje jednak, że przedsiębiorcy obawiają się przyszłości.

— Trzeba się przygotować na inne czasy. Słyszę od przedsiębiorców, że mają dużo poważniejsze obawy niż w trakcie lockdownów. Wysokie stopy procentowe utrudniają obsługę kredytu, a koszty pracy rosną odczuwalnie. Co kwartał monitorujemy sytuację naszych klientów. W II kw. dane finansowe siłą rozpędu były bardzo dobre, w III już było widać problemy, obawiam się, że w IV kw. będzie słabo. Mocno dotknięci są np. producenci mebli oraz branża transportowa, która coraz częściej nie ma czego wozić — mówi szef Ebury w Polsce.

Jest jednak optymistą.

— Kiedy rozmawiam z kolegami z ponad 20 krajów z 32 oddziałów Ebury na świecie o pracownikach, firmach, które obsługujemy, i ryzyku kredytowym, dochodzę do wniosku, że chociaż Polska nie jest zieloną wyspą, to relatywnie nie jest źle — uważa Jakub Makurat.