Dylemat armaty kontra masło to mit

Gabriel ChrostowskiGabriel Chrostowski
opublikowano: 2025-12-19 13:29

Z danych historycznych wynika, że dylemat armaty kontra masło nie istnieje. Rządy podnoszą jednocześnie wydatki zbrojeniowe i socjalne. Kończy się to jednak gwałtownym przyrostem długu publicznego i podwyższoną inflacją. W Polsce inflacja na razie pozostaje niska i to jest pozytywne.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Czy i w jakim stopniu era intensywnych zbrojeń podniesie dług, inflację i jak wpłynie na gospodarkę oraz społeczeństwo? To pytania, które nurtują ekonomistów, biznes, polityków i obywateli. Jeżeli historia jest tu drogowskazem, a do pewnego stopnia jest, to w najbliższych latach powinniśmy spodziewać się konkretnych konsekwencji: mocnego przyrostu długu publicznego (co w Polsce już obserwujemy), istotnego wzrostu inflacji, wyższych podatków i… wyższych wydatków na cele socjalne. Dane historyczne sugerują bowiem, że dylemat armaty albo masło to mit.

Do takich wniosków doszli Johannes Marzian i Christoph Trebesch. W badaniu „Guns and Butter: The Fiscal Consequences of Rearmament and War” przeanalizowali 150 lat historii finansów publicznych w 20 krajach ze szczególnym uwzględnieniem okresów militaryzacji. Autorzy podzielili wyniki na dwa scenariusze: wydatki zbrojeniowe w czasie wojny oraz w czasie pokoju (np. okres zimnej wojny). Nas najbardziej interesuje ten drugi — nie mamy obecnie wojny światowej, ale konflikt za wschodnią granicą wymusza skokowe zwiększanie zdolności obronnych. Funkcjonujemy więc w warunkach pokoju, ale przy wysokim napięciu geopolitycznym.

Przypomnijmy, że kraje NATO dążą do podniesienia wydatków militarnych (nowy cel to 5 proc. PKB w ciągu dziesięciu lat), co ma pokryć koszty infrastruktury, sprzętu i personelu oraz sfinansować cele okołoobronne, takie jak infrastruktura cywilna.

Wróćmy do wyników badania. Najbardziej zaskakujące jest to, że wbrew intuicji zbrojenia w czasie pokoju nie wiążą się z cięciami w sferze socjalnej. Rządy zwiększają nakłady na obronność, ale jednocześnie wciąż zaspokajają potrzeby społeczne. Wydatki na te cele zazwyczaj rosną w tempie inflacji lub szybciej. Średnio rzecz biorąc, nakłady na zbrojenia rosną o blisko 4 proc. PKB, natomiast na cele społeczne o 0,6 proc. PKB. Zwiększają się też, choć wolniej, nakłady na inne sektory, takie jak edukacja czy administracja.

Ten przyrost wydatków jest w dużej mierze finansowany przez emisję długu, który pokrywa około 48 proc. nowych kosztów, natomiast 31 proc. finansowane jest z podwyżek podatków, głównie dochodowych i konsumpcyjnych (w Polsce: PIT, CIT i VAT). Rządy rzadko decydują się na wprowadzanie specjalnych podatków obronnych.

A jak wydatki zbrojeniowe wpływają na inflację i dług? Tu dochodzimy do sedna. Wyniki sugerują, że rządowy szok popytowy w krótkim okresie przekracza możliwości wytwórcze gospodarki, prowadząc do jej przegrzania i presji cenowej. Z badania wynika, że zbrojenia w czasach pokoju podnoszą inflację o około 5 pkt proc. po dwóch–trzech latach. Efekt ten jednak szybko wygasa i staje się statystycznie nieistotny po pięciu latach, gdy ceny zaczynają się stabilizować. Mamy więc nagły boom cenowy, a potem uspokojenie. Dług publiczny w relacji do PKB natomiast rośnie średnio o 6 pkt proc. w ciągu sześciu lat.

Teoretycznie więc poza szybko przyrastającym zadłużeniem powinniśmy w Polsce spodziewać się wysokiej inflacji. Tymczasem mimo że od trzech lat funkcjonujemy w warunkach gwałtownie rosnących nakładów na armię, inflacja spada, ceny się ustabilizowały, a gospodarka pozostaje zrównoważona — ani nie jest schłodzona, ani przegrzana, z bezpiecznym saldem obrotów bieżących. Dlaczego tak się dzieje?

Istnieją dwie hipotezy.

Pierwsza — polska gospodarka funkcjonuje obecnie poniżej swoich maksymalnych mocy wytwórczych. Dlatego skok popytu wynikający z wydatków wojskowych podnosi produkcję, ale bez jednoczesnego podbijania cen. Co więcej, w przemyśle notujemy wręcz deflację. Dane pokazują, że wykorzystanie mocy produkcyjnych jest powyżej długookresowej średniej, ale wciąż poniżej poziomów z lat 2016–19 i 2021–22, gdy presja inflacyjna była najwyższa.

Druga — firmy zareagowały podniesieniem efektywności, co zwiększyło potencjał podażowy. Przedsiębiorstwa mogą reagować na wzrost popytu nie tylko zwiększaniem wolumenu produkcji, ale także produktywności. Rosnące zamówienia skłaniają do eksperymentów, modernizacji procesów i lepszego wykorzystania zasobów. Wówczas popyt tworzy podaż. To hipoteza mocno teoretyczna, ale w obecnych warunkach może być prawdziwa.

Pozytywne jest więc to, że na razie Polska wymyka się historycznym zależnościom. Wydatki państwa mocno rosną, a inflacja i saldo bieżące pozostają w ryzach. Martwi jedynie dynamicznie przyrastający dług.