Najpierw w czwartek-piątek 23-24 czerwca zbierze się w Brukseli na standardowym posiedzeniu Rada Europejska (RE), czyli prezydenci i premierzy 27 państw. Niedzielę-wtorek 26-28 czerwca zajmie coroczny szczyt G7, tym razem w luksusowym, obronnym zamczysku Elmau w Alpach Bawarskich. Bezpośrednio po nim zbierze się w Madrycie we wtorek-czwartek 28-30 czerwca Rada Północnoatlantycka, czyli najwyższy organ NATO.
Wśród wielu oczekiwanych konkretów są kroki ku rozszerzeniu obu wspólnot, do których należy Polska. Brukselska RE powinna zaakceptować, na wniosek Komisji Europejskiej, przekwalifikowanie Ukrainy z państwa jedynie stowarzyszonego na oficjalnego kandydata. Proces negocjacyjny, decyzyjny i ratyfikacyjny potrwa z 8-10 lat, wykluczone jest nadzwyczajne skrócenie, ale już samo kandydowanie byłoby dla Ukrainy zmianą gigantyczną. Madrycki szczyt NATO natomiast nie wystosuje zaproszenia do członkostwa dla Ukrainy czy Gruzji, ale powinien to zrobić w stosunku do Szwecji i Finlandii. Są to dwa państwa unijne od dawna bliskie również sojuszowi militarnemu, ale formalnie neutralne. Ich wejście do NATO, szczególnie Finlandii, byłoby dla Władimira Putina szokiem, albowiem granica sojuszu podsunęłaby się pod jego Sankt Petersburg. Obecnie styki lądowe Rosji to 198 km granicy z Norwegią na samej północy oraz granica odizolowanego obwodu kaliningradzkiego/królewieckiego – 210 km z nami i 273 km z Litwą. Odcinek fiński dodałby aż 1340 km, dlatego Kreml już rozpoczął prewencyjny ostry kontratak energetyczny w celu zniechęcenia Finlandii, ale to gospodarka silna i sobie poradzi.

Gdyby zbiorowe decyzje w Brukseli i Madrycie zostały podjęte – Putin poniósłby klęskę, której 24 lutego sobie nie wyobrażał. Problem polega jednak na tym, że zarówno w UE, jak też w NATO od samego początku kroki rozszerzeniowe wymagają jednomyślnej zgody członków dotychczasowych. Dlatego agresywny car robi wszystko, aby znaleźć hamulcowych. W kwestii unijnej kandydatury Ukrainy tradycyjnie najbardziej oporne jest tzw. twarde jądro, czyli założycielska szóstka wspólnoty – głównie Francja, Holandia, Luksemburg. Emmanuel Macron, umocniony prezydencką reelekcją na lata 2022-27, pozycjonuje się obecnie na samozwańczego kierownika UE i wymyśla jakieś pokrętne formuły, aby Ukraina była i zarazem nie była.
Nie jest na razie przesądzona także rozszerzeniowa jednomyślność 30 państw NATO. W odróżnieniu od liczącej pieniądze UE sojusz obronny generalnie akceptuje nowych chętnych członków, ponieważ poszerzanie jego granic automatycznie zwiększa bufor przyjmujący hipotetyczne pierwsze uderzenie wroga. Wyjątkiem była na szczycie w 2008 r. odmowa wystosowania zaproszenia do Ukrainy i Gruzji, z ówczesnego strachu przed Rosją. Obecnie antyrozszerzeniowym sojusznikiem Putina stał się Recep Tayyip Erdoğan, prezydent Turcji, która od 1952 r. stanowi wraz z Grecją specyficzną, wewnętrznie skonfliktowaną południowo-wschodnią flankę NATO. Kwestionuje przyjęcie Szwecji i Finlandii, ponieważ w obu państwach – zwłaszcza w Szwecji – działa silna diaspora kurdyjska, obwiniana przez wszechwładcę Turcji o terroryzm. Jego cena za zgodę może być bardzo wysoka, nie tylko finansowa – spacyfikowanie czy wręcz wyrzucenie Kurdów, na co państwa skandynawskie oczywiście nigdy nie pójdą. Generalnie zatem przed czerwcowymi szczytami zapowiada się okres bardzo skomplikowanych politycznych podchodów.
