"Puls Biznesu": Marszałek Sejmu Szymon Hołownia, komentując na gorąco wynik wyborów prezydenckich, powiedział tak: wynik wyborczy jest żółtą, łamane przez czerwoną, kartką dla tego rządu. Czy ta ocena jest sprawiedliwa? Czy dokonania Koalicji 15 października z ostatniego półtora roku, zwłaszcza w sferze gospodarczej, zasługują na żółtą lub czerwoną kartkę?
Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP: Wydaje mi się, że ta opinia jest wyrazem niezadowolenia pewnych grup. Problem polega na tym, że zadowolenie każdej grupy jest praktycznie niemożliwe. Natomiast nie da się ukryć, że pewne rzeczy w polityce gospodarczej i społecznej dało się zrobić lepiej.
To zróbmy krótkie podsumowanie. Jak spojrzymy na tę sferę werbalną, to chyba wszystko jest w porządku: premier Donald Tusk zapowiedział rok przełomu w gospodarce, z naciskiem na inwestycje, mówił o repolonizacji przemysłu. Ale z drugiej strony pod względem przyjętych konkretnych rozwiązań ten urobek nie jest jakoś szczególnie duży. Mnie przychodzą do głowy tylko wakacje składkowe dla działalności gospodarczej.
Nie kładłbym zbyt dużego akcentu na wakacje składkowe. W ogóle JDG to jest pewien ułamek naszej gospodarki, naszej przedsiębiorczości. Nasza gospodarka opiera się na dużych przedsiębiorstwach. To one przede wszystkim inwestują. A agenda rządu powinna się opierać na pobudzeniu inwestycji.
Warto zwrócić uwagę na czynnik zupełnie w Polsce niezauważany. A mianowicie na polską prezydencję w Unii Europejskiej. Przypadła ona w bardzo specyficznym czasie, kiedy trzeba nadać nowy kierunek Komisji Europejskiej, strukturom unijnym. I tutaj rząd Donalda Tuska włożył ogromny wysiłek. Najważniejszą emanacją tego politycznego wysiłku był manifest Europejskiej Partii Ludowej. To jest największa frakcja w Parlamencie Europejskim, która zrzesza m.in. Koalicję Obywatelską i PSL. W manifeście jest mowa o odejściu od wielu elementów Zielonego Ładu, np. od dyrektywy budynkowej, o odejściu w krótkim okresie od CBAM, czyli cła węglowego, które byłoby bardzo szkodliwe dla polskiego przemysłu. Manifest podkreśla potrzebę zwiększania konkurencyjności, mówi o zasadzie, że dwa przepisy prawa muszą zniknąć, aby można było wprowadzić jeden kolejny przepis prawa. Jest w nim o bardzo dużej zmianie w zakresie bezpieczeństwa i otwarta została furtka dla energii atomowej. Gdyby więcej Polaków wiedziało o tym i zwracało na to uwagę, to też ta ocena rządu mogłaby być nieco mniej krytyczna.
Czy w w środowym exposé, które premier Donald Tusk wygłosi przy okazji głosowania nad wotum zaufania dla jego rządu, główne akcenty powinny być położone na sprawy, jakie się znalazły w manifeście EPL? Czyli odchodzimy od Zielonego Ładu, bardziej się skupiamy na konkurencyjności, dalej prowadzimy deregulację?
Jedynym twardym punktem, na którym możemy się oprzeć, jeśli chodzi o przyszły wzrost gospodarczy, są inwestycje. Rząd musi zabiegać o poparcie społeczne, co pokazały ostatnie wybory prezydenckie, z drugiej strony recepty na pobudzenie inwestycji muszą być do zaakceptowania przez nowego prezydenta. A zatem one muszą się skupiać na takich elementach, co do których będzie szeroki konsensus społeczny i poparcie również po przeciwnej stronie sceny politycznej.
Co powinno się znaleźć na liście tych recept?
Na pewno istotną sprawą w Polsce jest mieszkalnictwo. To ogromny problem społeczny, z niego emanuje mnóstwo frustracji, podziałów, ekstremizmów. Z tego też się biorą inne negatywne zjawiska: gniazdownictwo, niższa aktywność zawodowa i tak dalej.
Budownictwo społeczne i komunalne jak najbardziej warto wspierać, ale też trzeba sobie uświadomić, że ono razem z budownictwem czynszowym i zakładowym odpowiadało historycznie w Polsce za około 4 proc. nowego zasobu mieszkaniowego. A zatem nawet jeśli się uda kilkakrotnie zwiększyć budownictwo społeczne i komunalne, to cały czas będziemy mówili o tym, że 5-10 proc. Polaków będzie w stanie w takich mieszkaniach zamieszkać. Pytanie, co z resztą? Myślę, że wprowadzenie dla nich z jednej strony kredytów ze stałą stopą procentową, o których mówi się od lat, a których do tej pory nie wprowadzono, a z drugiej systemu cywilizowania rynku najmu prywatnego, na który wiele osób o średnich dochodach jest skazanych, to byłby bardzo dobry sposób na pobudzenie rozwoju gospodarczego, aktywności, inwestycji. W tym przypadku inwestycji gospodarstw domowych, a jednocześnie budowanie satysfakcji społecznej i efekty tutaj mogą być wyjątkowo szybkie.
Drugim elementem są zamówienia publiczne. Czekają nas w Polsce ogromne inwestycje w sektorze energetycznym, w sektorze obronnym. Warto byłoby formułować zamówienia nie z 3-6 miesięcznym wyprzedzeniem, ale z wyprzedzeniem 2-, 3-, 4-letnim i jako strumień przyszłych dostaw. Czyli mówić danej firmie: pierwsza dostawa ma nastąpić za trzy lata, ale potem nieprzerwanie zamówienia będą płynąć przez kolejne siedem lat. I wtedy taka firma już dzisiaj, bez potrzeby otrzymania jakichkolwiek środków rządowych, wydaje duże pieniądze prywatne, własne lub z kredytu bankowego na to, aby stworzyć taki produkt i postawić pod niego linię produkcyjną. To też są właśnie te upragnione inwestycje, które można pobudzić bez złotówki wydanej z budżetu.
Dwa kolejne tematy już zapowiadał minister finansów Andrzej Domański, ale to były bardzo enigmatyczne zapowiedzi. Wiemy tylko, że toczyły się prace nad podatkiem od zysków kapitałowych, tak zwanym podatkiem Belki, i nad podatkiem bankowym. I ja bym w obu przypadkach zaproponował, aby te podatki był prorozwojowe.
W jakim sensie prorozwojowe?
Dzisiaj niezależnie od tego, jak długo trzymamy inwestycje, płacimy 19 proc. podatku od zysków z tej inwestycji. Nie dotyczy to mieszkań, w przypadku których po pięciu latach jesteśmy zwolnieni z podatku od wzrostu wartości nieruchomości. Podatek Belki mógłby być tak skonstruowany, że już po pierwszych trzech latach inwestycji stopa opodatkowania naszych zysków spada do 15 proc., po sześciu latach do 10 proc., a po dwunastu do zera. Wtedy mielibyśmy motywację, aby myśleć o sposobie, w jaki oszczędzamy nasze pieniądze długoterminowo. Ze świadomością, że jeżeli położymy je na lokatach bankowych, których nasza gospodarka ma w bród i nie wynikają z tego inwestycje, to będziemy płacili wysoki podatek związany z zyskami z tych lokat. Ale jeśli zdecydujemy się na inwestycje w akcje – samodzielnie albo przez fundusze - to wtedy długi czas utrzymywania takiej inwestycji zwolni nas z podatku dochodowego. To sprzyjałoby transformacji oszczędności z depozytów bankowych w stronę takich, które będą stymulować wzrost w gospodarki. Bo polskim firmom brakuje kapitału, który jest gotowy akceptować ryzyko.
A te zmiany w podatku bankowym? Sektor bankowy często podnosi, że podatek jest tak skonstruowany, że w zasadzie nie opłaca się dzisiaj udzielać kredytów.
To nie jest tak, że kredytów nie opłaca się udzielać. Po prostu podatek bankowy obciąża udzielone kredyty i to jest koszt rzędu 0,5 proc. wartości udzielonego kredytu w skali roku. To jest dokładnie 0,44 pkt proc. plus efekty podatkowe: podatek bankowy nie jest kosztem uzyskania przychodu i jeszcze od samej kwoty tego podatku trzeba zapłacić podatek dochodowy.
Sektor bankowy faktycznie zauważa problem i postuluje likwidację lub zmianę bazy naliczania tego podatku. Ja byłbym zwolennikiem takiego rozwiązania, które prowadziłoby do zmniejszenia marż kredytowych. Gdyby z pomocą zmian w podatku bankowym udało się stworzyć sytuację, kiedy koszt kredytu jest niższy o pół punktu procentowego, czy nawet o cały punkt procentowy, niż był wcześniej, a jednocześnie bank płaci podatek bankowy, ale według innej formuły, to powodowałoby, że warunki, na których będziemy dostawać kredyty będą dużo bardziej korzystne. Dużo więcej projektów inwestycyjnych zmieściłoby się w ograniczeniu budżetowym, w tym ograniczeniu podyktowanym wysokością raty. A to mogłoby popchnąć zarówno inwestycje przedsiębiorstw, jak i gospodarstw domowych.
Nie obawia się pan, że exposé premiera będzie jednak miało zupełnie inny wydźwięk? Koalicja stoi pod ścianą, jest targana wewnętrznymi sporami i jest ryzyko, że pójdzie w kierunku bardziej populistycznych postulatów.
Oczywiście, obawiam się populizmu. Sytuacja międzynarodowa związana z kryzysem demokracji i stylem rządów w krajach takich jak Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania, związana z rosyjską agresją na Ukrainę i imperialnymi zakusami Rosji uzasadnia coś znacznie więcej niż nieustanną kłótnię narodową między dwoma blokami politycznymi czy wewnątrz koalicji rządzącej. To musi być coś więcej niż doraźny populizm, aby połatać koalicję.
Tym bardziej że jest to sprzężone dodatkowo z wyzwaniami, przed którymi stoi polska gospodarka. Mamy wprawdzie za sobą 30 lat fenomenalnych sukcesów, ale nie jesteśmy pierwszą taką gospodarką na świecie. Przypomnę tylko przykład Hiszpanii, która w 2007 roku uchodziła za gwiazdę wzrostu w Europie, a potem straciła kolejne 15 lat , a wzrost zamienił się w stagnacje. Paliwo wzrostu w Polsce też się wyczerpuje, zjawiska demograficzne stawiają przed nami nowe wyzwania i bez inwestycji naprawdę nie pojedziemy dalej. A inwestycji nie wystarczy zapisać na papierze, trzeba wprowadzić spójną politykę gospodarczą, która do nich zachęci.
Biorąc to pod uwagę powinniśmy przynajmniej rozważyć powołanie rządu jedności narodowej. Skoro i tak czekają nas dwa lata współrządzenia głównych politycznych rywali, to dobrze byłoby poszukać elementów wspólnych, pogodzić się co do najważniejszych priorytetów w zakresie bezpieczeństwa i gospodarki. Dobrze by było poszukać takiej agendy, która będzie do zaakceptowania dla wszystkich
Populizm i jakieś ruchy, które miałyby zapewnić tylko trwałość koalicji, to byłby dla naszej gospodarki czarny scenariusz. Choćby dlatego, że ostatnie doświadczenia pokazują, jak szkodliwe mogą być takie ruchy. Przykład to renta wdowia, która będzie kosztować 11 mld zł od 2027 r., a która rozwiązuje relatywnie mało istotny problem na rynku emerytalnym. Niedobra jest też kontynuacja polityki drakońskich podwyżek płacy minimalnej, które nie mają nic wspólnego ze wzrostem wydajności pracy w gospodarce. Trwa w tej sprawie konflikt w rządzie. Silna pozycja pana premiera, która tonowałaby takie populistyczne nastroje, to jest coś, czego my po stronie gospodarczej bardzo oczekujemy. Dobry przykład to propozycja wprowadzania podatków sektorowych [od nadzwyczajnych zysków – przyp. red.]. Ich zwolennicy wykazują się brakiem zrozumienia sezonowości wielu biznesów. Pomysł dodatkowego podatku od zysków banków budzi niepokój nie tylko w sektorze bankowym, ale też w innych sektorach, bo to jasny przekaz: jeśli odniesiesz sukces w swoim biznesie i zrealizujesz ponadprzeciętne rentowności, kurs akcji twojej spółki wzrośnie, a ty będziesz zarabiał pieniądze, to spodziewaj się akcji polityków, którzy powiedzą, że twój udział w torcie gospodarczym jest za duży i należy go zmniejszyć.
Kończąc wątek populizmu: czy pańskim zdaniem kwota wolna w PIT powinna zostać podniesiona do 60 tys. zł? To jest akurat postulat czołowej partii koalicyjnej i samego premiera Donalda Tuska, który co jakiś czas wraca do tego pomysłu.
Moim zdaniem nie. Potrafię sobie wyobrazić, że wzrosnąć mogłaby kwota wolna dla osób, które mają dzieci, proporcjonalnie do ich liczby. Myślę, że można byłoby też zastanowić się nad zmianą drugiego progu podatkowego, podnieść go do poziomu dochodów, od których płaci się ZUS, tzw. trzydziestokrotności. Bo dzisiaj osoby, które zarabiają między drugim progiem podatkowym a trzydziestokrotnością, mają bardzo wysoką końcową stopę obciążeń podatkowych i masowo szukają ucieczki w kierunku innego rodzaju umów.
Generalnie jestem zwolennikiem bardziej kompleksowej zmiany podatkowej. Zmiany, w której dostrzeżemy, że kwota wolna w ogóle nie dotyczy składki zdrowotnej. W związku z tym nawet osoba, która zarabia 5 tys. zł rocznie, też płaci podatek, który nazywa się składką zdrowotną.
Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości, że na takie kompleksowe zmiany podatków przy prezydencie z przeciwnego obozu politycznego po prostu nie ma co liczyć. Ryzyko, że stworzenie takiej kompleksowej reformy skończy się brakiem podpisu prezydenta jest zbyt wysokie, żeby ktokolwiek się za to zabrał. Chyba że dojdzie do porozumienia ponad podziałami w strategicznych kwestiach.
Cała rozmowa w środowym PB Brief.