Najwięcej pracy miał w latach dziewięćdziesiątych. A były to czasy, gdy operowano głównie gotówką. W Polsce banki wyrastały jak grzyby po deszczu – każdy musiał mieć skarbiec i system bezpieczeństwa.
Piękno skarbca
Karierę zawodową zaczął w latach sześćdziesiątych. Kasy przy ul. Roosevelta 15 zna doskonale, gdyż pracował tu, kiedy pod tym adresem swoje siedziby miały Narodowy Bank Polski i Powszechny Bank Gospodarczy. Od 2007 r. budynek należy do Sejmiku Wojewódzkiego. Pod koniec 2024 jego administratorzy poprosili Piotra Wawrzusiaka o pomoc przy otwieraniu nieużywanych od lat kas i sejfów bankowych, wiedząc, że doskonale zna budynek i tajemnice zabytkowych kas, skarbców i kas pancernych. Pracownicy Sejmiku nie liczą na spektakularne znaleziska, ale nie chcą, by wiekowe kasy i sejfy stały nieużywane. Jeszcze nie zdradzają planów na ich zagospodarowanie.
Z największym sentymentem Piotr Wawrzusiak wspomina jednak budynek łódzkiego PKO przy alei Kościuszki.
– Mój ojciec pracował w PKO w Warszawie jeszcze przed wojną, był mechanikiem maszyn biurowych, specjalizował się w maszynach księgujących – można je nazwać przedwojennymi komputerami. Gdy uruchamiano oddział w Łodzi, przeniósł się tutaj, pracował w nim również po wojnie, a rodzina mieszkała w lokalu służbowym na terenie banku. W dzieciństwie biegaliśmy z braćmi po całym budynku, nosiliśmy pranie do rozwieszenia na strychu. Były tam dwa skarbce, w tym przepiękny, potężny skarbiec sejfowy. Miał dwa poziomy, na górnym było kilka tysięcy skrytek w ścianach, na dolnym większe boksy na obrazy, futra i inne cenne przedmioty. Po wojnie ten wielki skarbiec przejął Narodowy Bank Polski i utworzył tam tzw. skarbiec zbiorczy, do którego trafiała gotówka ze skarbca emisyjnego i stąd była rozwożona do poszczególnych oddziałów. Kiedy przywozili bilon, skarbnicy żartowali, że guziki przywieźli. Do dziś pamiętam kryształowe szybki w drzwiach, potężne, robiące wrażenie rygle… – wspomina Piotr Wawrzusiak, mechanik zamknięć skarbcowych.
Po skończeniu szkoły zaczął pracować z ojcem.
– W Narodowym Banku Polskim w każdym województwie pracował mechanik. W Łodzi był to pan Nitecki, który potrzebował wyszkolić następcę. Padło na mnie, wszystkiego nauczyłem się od niego. Za gotówkę w banku odpowiadał dyrektor, my odpowiadaliśmy za bezpieczeństwo tej gotówki – mówi fachowiec.
Autobusem po wypłatę
Obowiązywały wówczas bardzo ścisłe przepisy bezpieczeństwa.
– Raz w roku każde urządzenie do przechowywania gotówki musiało być przejrzane, konserwowane, sprawdzone. Kiedy skarbnik wyczuł, że coś się dzieje z zamkiem, drzwiami czy z mechanizmem, który obsługiwał, miał obowiązek kontaktowania się z nami i zgłaszania tego. To były czasy, gdy wypłaty były tylko w gotówce i każda firma, kiedy wypłaciła pieniądze z banku, musiała je gdzieś schować, stąd powszechność różnej klasy kas. Pamiętam, że kopalnia Bełchatów przyjeżdżała po pieniądze na wypłaty konwojowanym autobusem, do którego ładowali paczki pieniędzy. Potem wybudowali skarbiec, który też ja uruchamiałem – opowiada Piotr Wawrzusiak.
Pracy przybyło po przemianach ustrojowych.
– Gdy Powszechny Bank Gospodarczy budował oddziały, jeździłem po całej Polsce – od Suwałk po Kraków. Kiedy bank dawał zlecenie biuru projektowemu, ono zwykle nie wiedziało, jakie warunki bezpieczeństwa były konieczne. Trzeba było pilnować, żeby zamontowano kraty zgodne z przepisami, zrobiono odpowiednie przejścia. Już po 90. roku pracowałem przy zamknięciach, a koledzy przy systemie alarmowym. Teraz czasy się zmieniły, banki nie trzymają pieniędzy w swoich siedzibach, tylko w specjalistycznych firmach – mówi fachowiec.
Grunt to mechanika
Liderami w produkcji kas i skarbców byli Niemcy i Szwajcarzy, a każda firma, która produkowała kasy, robiła też swoje zamki i klucze. Dlatego kluczem do sukcesu w tej pracy jest techniczna znajomość budowy starych kas.
– Każdy producent stosował autorskie rozwiązania. Ważne w zdobywaniu wiedzy i umiejętności było wymienianie się doświadczeniem i narzędziami z kolegami po fachu. Cały dowcip polega na tym, żeby poznać mechanizm i jego działanie, bez tego człowiek porusza się po omacku. Kiedy ma się już jakieś doświadczenie, wie, jak to działa, wiadomo, gdzie dotknąć, gdzie popchnąć, co zrobić. To znajomość mechaniki i fizyki. Muszę przyznać, że do zamków elektronicznych nie mam serca – wiele z nich jest bardzo złej jakości – uważa Piotr Wawrzusiak.
Fachowiec ma świadomość, że w czasach elektroniki i przelewów bankowych uprawia niszowy zawód – teraz głównie pomaga koledze, który sprowadza z zagranicy i odnawia stare kasy. Wiele z nich wymaga doświadczonej i cierpliwej ręki mechanika.
Podczas kręcenia „Vabanku” od Piotra Wawrzusiaka i jego szefa pożyczono gałki szyfrowe do sejfów pokazanych w filmie. Specjalista przyznaje, że można ocenić, czy na planie kryminału pojawia się fachowiec od zamków, jednak stetoskop i podobne narzędzia można w tej pracy między bajki włożyć.
– Oglądając niektóre filmy, widzę, że dobrze się zabierają do rzeczy. Film pokazujący prawdziwe, klasyczne otwieranie kasy musiałby jednak być bardzo długi – czasami trwa to kilka dni – podsumowuje współczesny kasiarz.