Marcin Goralewski, Puls Biznesu: Do tej pory najwyższe szczyty udawało się zdobywać dzięki pomocy fanów, którzy je współfinansowali. Po co to zmieniać?




Adam Bielecki: Początek mojej przygody z górami wysokimi był możliwy dzięki programowi Polski Himalaizm Zimowy (PHZ) i współpracy z Arturem Hajzerem, który poza tym, że był świetnym himalaistą, był także sprawnym menedżerem. Potrafił zdobyć pieniądze na program PHZ. Cztery z pięciu moich wypraw na ośmiotysięczniki były organizowane w ramach tego programu. Mogłem skupić się na wspinaniu, a ktoś poza mną zajmował się finansową stroną przedsięwzięcia. Po śmierci Artura musiałem zająć się tym sam.
- Okazało się, że wejście na górę jest najłatwiejszą częścią przedsięwzięcia?
AB: Dużo trudniejsze jest – pewnie dlatego, że się na tym nie znam – znalezienie pieniędzy i przygotowanie wyprawy. Tym bardziej że moje plany nabierają rozmachu i wymagają wielu działań, rozmów, działań na rzecz sponsorów, fanów. Dlatego szukałem osoby, która by mi pomogła. I taką osobą, do której mogę mieć zaufanie i która postępuje profesjonalnie, znalazłem. Staram się wspinać jak najbardziej profesjonalnie, więc także na poziomie menedżerskim chciałbym być profesjonalny. Stąd moja współpraca z Januszem Bergerem.
- Kto do kogo się zgłosił?
Ja do Janusza. Myślałem, że nasza rozmowa będzie krótka, ale z 15 minut zrobiło się 1,5 godziny, choć na początku byliśmy nieufni wobec siebie.
Janusz Berger: W głowie miałem nieprawdziwy obraz Adama. Myślałem, żeby chodzi o to, aby znaleźć kilku sponsorów i na tym współpracę zakończyć. Okazało się jednak, że myślimy w podobny sposób, z rozmachem, a punktów stycznych jest bardzo dużo. Nasza rozmowa szybko przerodziła się w projekt biznesowy. Właśnie rejestrujemy spółkę – Adam Bielecki Team, w której będziemy partnerami.
- Himalaista zakłada spółkę?
JB: Podstawowy cel to finansowanie planów sportowych Adama.
- Dlaczego nie fundacja?
AB: To jest projekt biznesowy, który ma finansować moje wyprawy. Jestem profesjonalnym wspinaczem. To nowość w Polsce. Żeby jednak uprawiać sport na wysokim poziomie, nie mogę pójść do pracy. Muszę trenować, wyjeżdżać na wyprawy. Muszę także z czegoś żyć, mam rodzinę, zostanę niedługo ojcem. Czuję się zobowiązany, poza tym że podziwiam moją żonę za to, że pozwala mi realizować moje pasje, zapewnić rodzinie byt. Dlatego spółka, a nie fundacja.
JB: Przeanalizowaliśmy wszystkie formy. Spółka jawna wydała się nam najlepsza. Jesteśmy partnerami na równych prawach, uzupełniamy się, i to najlepsza forma do wykorzystania synergii. Podstawową wartością jest oczywiście Adam.
- Czyli kto?
JB: Archetyp romantycznego bohatera. Człowiek, dla którego najważniejsze są wartości niematerialne – odwaga, siła, wytrwałość w dążeniu do celu, spełnianie marzeń. To osoba, która za cel stawia sobie wywieranie pozytywnego wpływu na innych ludzi. W tym, co robi jest prawdziwy. Nie udaje. W epidemii osób, które są znane głównie dlatego, że są znane, to bezcenne cechy. Adama nie trzeba wymyślać, kreować. Widziałem w życiu setki prezentacji. Adama podczas niedawnego Explorers Festival w Łodzi była zdecydowanie najlepsza. Patrzyłem też dyskretnie na ludzi na sali – od dzieci, przez nastolatków, po osoby starsze. Ciekawy byłem ich reakcji. Opowieść Adama o wspinaczce prowadziła ich przez łzy, grobowe milczenie, zwykłe zainteresowanie aż do wybuchów śmiechu. To są emocje, których nie da się oszukać i wykreować. Mówię to dlatego, że dla nas najważniejszą grupą osób są sympatycy, którzy dają mu siłę i których on także wspiera, w ich zdobywaniu szczytów, czyli często rozwiązywaniu problemów codziennego życia. To nie są puste deklaracje, wiemy to od nich, z komentarzy, z rozmów, e-maili.
AB: Chodzi o wsparcie czysto symboliczne, o którym mówi Janusz, oraz także realne, w postaci finansowania dwóch wypraw, poprzedniej i obecnej. Kiedyś wspinanie było moją prywatną sprawą, realizacją moich marzeń. W miarę kolejnych wypraw zaczęła się tworzyć wokół mnie grupa sympatyków. Uświadomiłem sobie, że poza wymiarem osobistym moje wspinanie ma szerszy wymiar społeczny. Gdy wycofał się sponsor strategiczny przed wyprawą na Kanczendzongę, ogłosiłem zbiórkę pieniędzy na platformie polakpotrafi.pl. W godzinę zebrałem 100 proc. potrzebnej sumy, w dwie godziny 200 proc., w kilka dni 400 proc. Zrozumiałem wtedy, że moje działanie w górach jest ważne też dla innych ludzi. Chcą mi pomóc nie tylko dlatego, że w ten sposób ułatwiają realizację moich planów. Pomagają w ten sposób także sobie. Nie tylko ja inspiruję innych, ale także inni mnie. Wsparcie społeczne w wymiarze zarówno symbolicznym, jak też realnym stało się ważną częścią mojego wspinania. Himalaiści nie występują na stadionach, nie stają na podium, nie mają publiczności. Na Kanczendzondze czułem za sobą ponad 700 osób, które przekazały mi część swoich pieniędzy. Czuję się zobowiązany wobec tych osób i chciałbym dać im coś w zamian. Chciałbym móc ich w jakiejś formie zabrać w góry – za pomocą zdjęć, prelekcji, filmów. Zastanawiam się, co więcej mógłbym zrobić dla tej społeczności. Chcemy stworzyć przestrzeń – wirtualną, w której mógłbym z tymi osobami się spotykać.
JB: Właśnie powstaje platforma internetowa abteam.pl, budowana przez agencję Frogriot, która współpracowała m.in. w Agnieszką Radwańską. To będzie centrum pełnej, najbardziej aktualnej, informacji na temat Adama. Na początku przyszłego roku dodamy moduł umożliwiający rejestrację użytkowników. Dzięki temu sympatycy uzyskają dostęp do między innymi wielu zniżek, dodatkowych treści oraz udziału w górskim evencie, który raz w roku chcemy organizować. Ma być to forma podziękowania.
- Relacje z fanami pewnie odegrają ważną rolę w rozmowach ze sponsorami, ale w samym biznesie – jakim ma być ABT – to za mało.
JB: Kolejną działalność, którą chcemy podjąć, to zaoferowanie sportowcom outdoorowym, nie tylko wspinaczom, profesjonalnego menedżmentu. Chcemy na zasadach komercyjnych otoczyć ich kompleksową opieką – począwszy od projektowania identyfikacji wizualnej, pomocy w negocjacjach ze sponsorami, w relacjach z mediami aż po doradztwo prawne. Dzięki temu młodzi sportowcy dostaną w jednym miejscu usługę o wiele lepszą, konkurencyjną cenowo, niż gdyby jej szukali samodzielnie i oddzielnie na rynku.
AB: Chciałbym, żeby osoby, które przyjdą po mnie, miały łatwiej. Zawsze przerastał mnie aspekt organizacyjny mojej działalności. Inspirował mnie Artur Hajzer także dlatego, że potrafił dzielić się umiejętnościami z młodym pokoleniem. Mam poczucie, że skoro osiągnąłem pewną pozycję, mogę pomóc innym, żeby mieli łatwiej ode mnie. Chcę im dać know-how, aby mogli realizować swoje cele.
- Niekoniecznie w górach…
AB: Nie, sam jestem bardzo aktywnym człowiekiem. Poza wspinaniem latam na paralotniach, jeżdżę na desce, nurkuję, mam patent żeglarski. Chodzi także o promocję zdrowego trybu życia. Głęboko wierzę w to, że aktywność fizyczna jest elementem naszego zdrowia i dobrostanu psychicznego. Chcę takie postawy promować i wspierać.
JB: Kolejnym źródłem przychodów ma być działalność wydawnicza. Chcemy opublikować dziennik z najbliższej wyprawy na K2 - zapis wydarzeń, komentarzy i refleksji Adama, tweetów i postów facebookowych oraz film. Ten zestaw będzie dostępy tylko przez platformę abteam.pl. Dzięki temu cena będzie niższa. Kolejny projekt – nazwijmy go odzieżowym - chcemy zrealizować z firmą HiMountain, producentem odzieży sportowo-turystycznej i dotychczasowym wieloletnim partnerem biznesowym Adama. Mamy nadzieję, że w przyszłym sezonie zimowym będzie można założyć kurtkę, którą firma zaprojektuje wspólnie z Adamem. Ostatnim, na dziś, źródłem przychodów będą interaktywne eventy dla klientów biznesowych. Poza wystąpieniem Adama i elementami scenerii górskiej szykujemy niespodziankę. Chcemy, żeby uczestnicy takich wydarzeń mogli poczuć, jak jest na tych kilku tysiącach metrów zimą w Himalajach.
AB: To pomysł Janusza. Bardzo chciałbym to zobaczyć. Chłodnia z wiatrakiem?
JB: Chcemy zbudować kapsułę, do której będzie można wejść, zakładając wcześniej profesjonalną odzież wspinaczkową, i odczuć warunki, jakie panują zimą na szczycie ośmiotysięcznika.
- Ale bez odcinania tlenu i obniżania ciśnienia?
AB: Wtedy musielibyśmy zamówić kilka karetek. Wystarczy wiatr i temperatura.
JB: Ludzie nie wiedzą, w jakich warunkach Adam się wspina. Nie wiedzą, jak się idzie 10 godzin...
AB: … albo 20...
JB: ...w temperaturze minus 40 stopni i przy wietrze wiejącym z prędkością 40 km na godzinę. Chcemy namiastkę tego pokazać.
AB: Chciałbym moich sympatyków zabrać ze sobą na wyprawę. Oczywiście jest to technicznie niemożliwe, ale jeśli możemy się do tego przybliżyć, jestem na tak. Taka wyprawa to trochę jak eksploracja obcej planety. Wiemy, jakie warunki panują przy minus 20 stopniach, potrafimy sobie wyobrazić, jak jest przy temperaturze dwa razy niższej. Ale minus 60 stopni? Kto tego nie przeżyje, nawet przez parę minut, nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak jest na górze.
- Jak jest?
AB: Skoro trudno to sobie wyobrazić ,to tym bardziej trudno to opisać. Wspinaczka zimowa w Karakorum jest jak podróż na inną, bardzo niegościnną, planetę. Mamy 1/3 tlenu, niebezpieczny teren i zimno, które przestaje być źródłem dyskomfortu, lecz staje się kolejnym czynnikiem, który chce nas zabić.
- Nie boi się pan, że komercjalizacja zniechęci i odstraszy fanów, wywoła negatywne komentarze?
AB: Wierzę, że grupa moich sympatyków to inteligentni ludzie, który znają realia, moją historię wspinania i rozumieją, że działamy w innych czasach niż lata osiemdziesiąte. Jestem profesjonalnym wspinaczem i chcę profesjonalnie zajmować się także sprawami finansowymi. Liczę, że moi sympatycy zrozumieją, że himalaizm bez wsparcia zewnętrznego nie jest w stanie funkcjonować. Muszę mieć pieniądze na działalność wspinaczkową. To priorytet. Fani mogą nawet się ucieszyć, że nie będę już ich prosił o pieniądze.
- A z wyprawy wróci Pan z książką.
AB: Dokładnie.
JB Wszystko zależy, jak taka komercjalizacja będzie przebiegała. Jeśli Adam ubrałby garnitur i zaczął bywać wszędzie, w prasie kolorowej, mediach, gdyby nie było elementu dzielenia się swoimi przeżyciami, to rzeczywiście mogłoby to zostać źle odebrane. Podstawową wartością są prawdziwe emocje.
AB: Współpracuję z Januszem między innymi dlatego, że wiem, że nie będzie mnie do niczego zmuszał.
- Na co się pan nie zgodził do tej pory.
AB: Jeszcze nie było takiej okazji. Określiliśmy branże, produkty, które mi odpowiadają i takie, które z góry wykluczam.
- Jak się rozmawia ze sponsorami, którzy mają wyłożyć pieniądze na ryzykowną eskapadę, która może zakończyć się tragicznie i której szanse na sukces są niewielkie?
JB: Jesteśmy w stanie przedstawić bardzo przejrzystą i atrakcyjną biznesowo propozycję, spójną z celami biznesowymi naszego partnera. Jest w niej oczywiście element wymiany świadczeń, ale też bardzo waży element mierzenia efektów takich działań. Jeśli chodzi o efekty medialne, będzie nam pomagać Instytut Monitorowania Mediów. Chcemy, aby nasi partnerzy dokładnie wiedzieli, co zyskują.
- Co mogą zyskać poza logotypem na kurtce?
JB: Obecność na prelekcjach, festiwalach nie tylko w Polsce, na eventach, na stronie internetowej, w książce, filmie. Z firmami z branży outdoorowej możemy współpracować także na innych polach, przykładem jest projekt odzieżowy z HiMountain.
- To firmy związane z górami.
AB: Tak, to nasza podstawowa grupa. Nie chcę współpracować z każdą firmą, muszę się identyfikować jej produktami, usługami. Korzystam z odzieży HiMountain od lat. Wiem, że jest światowej jakości, bo wchodziłem w niej na ośmiotysięczniki. Mam parę pomysłów, jak ją jeszcze usprawnić.
- Większe pieniądze leżą w budżetach firm np. komunikacyjnych. Kiedy wystąpi pan w reklamie operatora komórkowego?
AB: Na razie nie muszę się nad tym zastanawiać. Jestem wspinaczem i na tym chcę się skupić. Popularność sama w sobie jest dla mnie bez wartości, a pieniądze są tylko środkiem do realizacji celu.
JB: Świat się nie kończy na wielkich spółkach z udziałem skarbu państwa, choć z nimi też zaczęliśmy rozmawiać. W gronie partnerów pierwszego wyboru są firmy nie tylko w Polsce, ale także w Słowacji, Czechach, Austrii, Szwajcarii, Walii i Stanach Zjednoczonych, do których wybiorę się w styczniu, kiedy Adam będzie się wspinał na K2.
- To też firmy związane z branżą?
JB: Tak. Wiemy, że tego typu firmy w Polsce nie mają zbyt dużo pieniędzy. Adam jest jednak znanym sportowcem na świecie, ma dopiero 31 lat, już osiągnął sukcesy, jest szanowany i rozpoznawany. Jego potencjał jest wykorzystany może w 15 proc.
AB: Kiedy zgłasza się do nas mała, średnia firma, działająca na przykład na rynku outdoorowym, to dla mnie – poza korzyściami finansowymi ze współpracy – istotne jest także to, że mogę promować interesujący projekt. Przykładem takiej sytuacji jest współpraca ze szwajcarskim start-upem z sektora nowych technologii, z którym podpisujemy umowę. Młodzi ludzie stworzyli Climbos, aplikację na Androida i iOS, zawierającą sprawdzone drogi wspinaczkowe na całym świecie. To doskonały pomysł, z którego sam będę korzystał. Taka współpraca sprawia, że czuję się komfortowo. Firmuję projekt, który po prostu jest fajny. W takie działania chciałbym się angażować.
JB: Założenie jest takie, aby w podróż zabrać nie tylko duże marki, ale też mniejsze, które nas wspierają. Współpracujemy z warszawskim Proclubem, który przekazał Adamowi profesjonalny sprzęt Canona do robienia zdjęć. Jest wiele takich firm, ale wybraliśmy właśnie tę. To rodzinna firma, która jest na rynku od ponad 20 lat.
AB: Cieszy mnie, że firma Imex, która wspierała mnie już na Kanczendzondze, teraz wspiera mnie również na K2. Zdecydowała się na to nie patrząc na perspektywę biznesową. Chciała, żebym mógł się wspinać. Po prostu. Cieszę się, że teraz, dzięki profesjonalizacji tej części mojej działalności, mogę jej się odwdzięczyć i dać coś od siebie.
- Kolejny raz słyszę, że cieszy pana pomaganie innym...
AB: Karma wraca, trzeba się w życiu dzielić dobrymi rzeczami. Miałem swoje trudności, wyrastałem poza środowiskiem wspinaczkowym, moja droga była długa i skomplikowana. Chciałbym, żeby inni mieli łatwiej. Popularność przyszła do mnie sama, wraz z sukcesami. Nie była celem. Jeśli już jest, chciałbym ją wykorzystać do robienia dobrych rzeczy. Jeżeli mogę ją wykorzystać, aby wesprzeć na przykład akcję charytatywną, to bardzo mnie to cieszy.
- Wspinanie to sport?
AB: Nie. Zdecydowanie więcej. Nie mam wątpliwości, że wspinanie mnie ukształtowało. W wieku 13 lat zacząłem wspinać się w skałkach, 15 lat w Tatrach, mając 16 lat zdobyłem pierwszy czterotysięcznik, właściwie trzy, w wieku 17 lat wszedłem na pierwszy siedmiotysięcznik. Oprócz wymiaru sportowego wspinanie nauczyło mnie wielu rzeczy, które mogę przenosić na poziom morza. Od poniedziałku do piątku chodziłem do szkoły, a w weekend wyjeżdżałem w skałki lub Tatry. Robiliśmy różne przejścia, łatwe, trudne, poważne. Czasami było bezpiecznie, czasami nie. Zawsze wiązało się to olbrzymimi emocjami. Kiedy w poniedziałek wracałem do szkoły, wreszcie miałem czas, by przeżyć jeszcze raz te wszystkie silne emocje. Widząc moich kolegów zestresowanych sprawdzianem z matematyki, nie rozumiałem ich. Szybko nauczyłem się, co jest w życiu najważniejsze – mamy być bezpieczni, mamy co jeść, pić i mamy bliskich wokół siebie. To rzeczy podstawowe. Cała reszta to bonus, za który powinniśmy być wdzięczni i który powinniśmy doceniać. Nie jestem w stanie zaakceptować sytuacji, w której ktoś się budzi i mówi – o Boże, kolejny dzień przede mną. Trzeba walczyć o siebie. Mam to dzięki wspinaniu. Między innymi to.
- A w samych górach, po kilkudziesięciu dniach na zboczu ośmiotysięcznika? Jest tam coś więcej poza ekstremalnym zmęczeniem i ryzykiem?
AB: Oczywiście, że tak. Dla mnie wspinanie to głęboko duchowe przeżycie. Atak szczytowy wymaga 20 godzin absolutnej koncentracji, co prowadzi do stanów wręcz mistycznych. Na ośmiotysięcznikach jest bardzo dużo wartości, międzyludzkich i estetycznych. No i niesamowite emocje. Jest strach, ale jest również niewysłowione szczęście.
- Rozumiem pasję, radość, spełnianie marzeń. Ale wspomniał pan o rodzinie, kochającej żonie, oczekiwanych narodzinach syna, odpowiedzialności finansowej. Dodając do tego świadome ryzykowanie własnym życiem, nie tworzy to spójnego obrazu.
AB: W górach ładuję swoje baterie. Staram się być dobrym, wyrozumiałym i cierpliwym człowiekiem, a to udaje mi się w większym stopniu, gdy wracam z gór. Wierzę że po powrocie wynagradzam rodzinie czas rozłąki, będąc w domu jestem tam w stu procentach. Mądrość mojej żony polega m.in. na tym, że wie o tym, że bez gór przestałbym być facetem, którego pokochała. Poza tym kwestia ryzyka też jest względna, przecież wsiadając za kółko każdorazowo ryzykujemy swoje życie. Czasami myślę, że bardziej byłem bliski śmierci podczas swoich trzech pierwszych sezonów w Tatrach niż teraz, kiedy realizuję ekstremalne projekty.
- Gdzie jest granica pomiędzy życiem na nizinach a egoizmem w górach? Czy szerzej - przy spełnianiu własnych marzeń?
AB: Myślę, że każdy musi sam wyznaczyć sobie tę granicę, uwzględniając zarówno własne potrzeby, jak też potrzeby i oczekiwania swoich bliskich. I wcale nie trzeba być himalaistą, aby stykać się na co dzień z tym problemem.
- K2 zimą to koniec marzeń himalaisty?
AB: Jeszcze nie narodził się wspinacz, który powiedziałby, że wspiął się na wszystkie drogi, na które chciałby. Możliwości tworzenia nowych przejść są nieograniczone. Nie zabraknie wyzwań. Chcę się jednak skupiać na najbliższym projekcie. Góry są wolnością. To także ważne w życiu, więc nie chcę składać jakichkolwiek zobowiązań. Na przykład, że zdobędę koronę Himalajów.
- To byłoby nudne.
AB: Wejście na 14 najwyższych ośmiotysięczników? Uważam się za sportowca wyczynowego. Koronę zdobyło dwadzieścia kilka osób, a dwudzieste któreś miejsce mnie nie interesuje.
- Czyli nudne. W sportowym himalaizmie można sobie wyobrazić większe osiągnięcie niż wejście zimą na K2?
AB: Chodzenie po górach nie jest bieganiem na 100 metrów, kiedy możemy porównać czasy. To też urok tego sportu, że nie możemy zmierzyć i porównać osiągnięć. Wejście na K2 jest wyzwaniem niesamowitym, niektórzy mówią, że to największe wyzwanie na pewno dekady. Zdobycie K2 byłoby na pewno zamknięciem pewnej ery w himalaizmie. Wyzwań jest jednak zdecydowanie więcej. Everest czeka na zdobycie zimą bez użycia tlenu, jest kilka wierzchołków ośmiotysięcznych, które zimą nie były zdobyte. Na południowej Kanczendzondze jest ściana Talung – nigdy nikogo tam jeszcze nie było. Taka eksploracja bardzo mnie kusi. Pomysłów więc nie zabraknie.
- 18 grudnia wylatuje pan z Warszawy.
AB: Lecimy do Kaszgaru. To zachodnie Chiny. 21 grudnia ruszamy jeepami na południe w góry Karakorum, po dwóch dniach dotrzemy na miejsce, z którego ruszy karawana. Do bazy, w której spędzimy pewnie około 50 dni, dojdziemy w ciągu pięciu, sześciu dni. I rozpoczniemy wchodzenie na górę. Oczywiście nie od razu na sam szczyt. Gdyby kogoś przeniesiono bez aklimatyzacji na 7500 metrów, to miały przed sobą około 10 minut życia – po 3 minutach straci przytomność, po 10 umrze. Człowiek ma jednak ogromne możliwości adaptacji. Dzięki aklimatyzacji, która polega na wielu przemianach fizjologicznych: zwiększeniu powierzchni oddechowej płuc, zwiększenie poziomu hemoglobiny itd., możemy przyzwyczaić się do dużej wysokości i do czasowego przetrwania na samej górze. Żeby zdobyć ośmiotysięcznik, musimy z bazy wychodzić 5, 6 razy. Wychodzić i wracać, wychodzić i wracać, zakładając po drodze obozy. Byłoby świetnie, gdyby ostateczny szturm na szczyt udało się przeprowadzić w styczniu. Potem warunki pogodowe się pogarszają i trzeba czekać do marca.
- Jakie będą warunki pogodowe?
AB: Średnia temperatura między minus 45 a minus 55 stopni, średnia prędkość wiatru 180 km na godzinę. Oczywiście w takich warunkach nie jesteśmy w stanie wejść na górę. Musimy czekać na okno pogodowe, kiedy siła wiatru spada do 30, maksimum 40 km na godzinę. Mogą być trzy takie dni, pięć, może nie być ich wcale. Dlatego wspinanie zimą jest takie niewdzięczne. Wymaga ogromnej pracy, a szanse na sukces są niewielkie.
- 10 procent?
AB: Kiedy jechaliśmy z Januszem Gołąbem dokonać pierwszego w historii zimowego wejścia na Gaszerbrum, dawano nam 5 proc. szans. Weszliśmy. Nie przywiązywałbym się więc do procentów. Tu realnie mamy jakieś 3 proc. szans. To dużo. Jesteśmy w stanie to wykorzystać.
- Zespół jest bardzo mocny.
AB: Bardzo. Wchodzimy we trzech. Denis Urubko jest moim zdaniem najlepszym obecnie himalaistą na świecie, Alex Txikon ma olbrzymie doświadczenie. Zdobył 10 ośmiotysięczników bez użycia tlenu. Moje CV przy tych osobach wygląda skromnie. To duża nobilitacja dla mnie, że Denis Urubko zaprosił mnie do udziału w tym projekcie.
- Pojawią się nowi sponsorzy, spoza kręgu firm outdoorowych, już na tej wyprawie?
JB: Negocjujemy taki kontakt. Jest to prawdopodobne.
AB: Partnerem spoza środowiska outdoorowego, który wspierał mnie już przy poprzednich wyprawach, jest firma Kreisel, produkująca chemię budowlaną. Również odbywało się to na zasadzie wsparcia przez sympatyka, prezesa firmy. Chciałbym teraz się odwdzięczyć. Czuję się trochę winny, ponieważ do tej pory moim partnerom biznesowym mało potrafiłem zaoferować w zamian za wsparcie. Cieszę się, że to właśnie się zmienia. Chciałbym, żeby sponsorzy odnosili wymierne
korzyści ze współpracy ze mną. To dla mnie bardziej komfortowe.
- Widziałby pan się w reklamie Kreisela?
AB: Tak, dlaczego nie? To firma z polskimi korzeniami, która robi światowej klasy produkty. To ważne dla mnie wartości. Dlaczego chcę współpracować z HiMountain? Dlatego, że to polska firma, która robi światowej klasy produkty.
- Patriotyzm gospodarczy?
AB: Tak. Z polską flagą na szczycie i orzełkiem na piersi. Jestem dumy z tego, że jestem Polakiem i jeśli mogę wesprzeć nasze firmy, to chętnie to zrobię. Chciałbym jednak, żeby relacje z firmami nie były definiowane tylko przez pieniądze. Współpracujemy z krakowską firmą Climbe, która szyje koszulki. U nas, w Polsce. To młodzi ludzie, polski design, fajny pomysł na wykreowanie marki, także się wspinają. Cieszę się, że mogę ich wesprzeć, a oni mnie.
- Ile kosztuje wyprawa Adama na K2?
JB: Około 80 tys. zł.