Kucharski o kulisach rozmów z Lewandowskim

Grzegorz NawackiGrzegorz Nawacki
opublikowano: 2020-10-30 15:09

O tym, czy szantażował Roberta Lewandowskiego, oraz o kulisach ich relacji biznesowych i faulach prokuratury, mówi Cezary Kucharski.

Przeczytaj pierwszy wywiad z Cezarym Kucharskim po tym, jak prokuratura postawiła ma zarzut szantażu. Dowiesz się z niego:

  • czy szantażował Roberta Lewandowskiego i jak odnosi się do zarzutów prokuratury
  • jak komentuje ujawnione fragmenty nagrań
  • jakie były kulisy negocjacji Lewandowskiego i Kucharskiego
  • dlaczego Kucharski uważa, że prokuratura go sfaulowali

Co pan poczuł widząc rano funkcjonariuszy w drzwiach? Jak wyglądało zatrzymanie?

Cezary Kucharski: Każdy człowiek jest zaskoczony taką wizytą, choć niektórzy znajomi sugerowali, że taki może być scenariusz. Wiemy, w jakiej rzeczywistości żyjemy. Nieco po 6 rano zapukali funkcjonariusze policji, było ich aż sześcioro. Od razu wręczyli mi do podpisania jakieś dokumenty. Poprosiłem, żebyśmy poczekali na przyjazd adwokata. Funkcjonariusze byli profesjonalni i sympatyczni. W czasie tych kilku godzin nawet o piłce trochę pogadaliśmy. Mniej przyjemnie było w prokuraturze. Nie rozumiem, dlaczego zostałem zatrzymany. Po pierwsze - jestem niewinny, nigdy nikogo nie szantażowałem. Po drugie - za zarzuty, które mi postawiono, grozi grzywna, ograniczenie wolności lub pozbawienie wolności do lat trzech. Moi adwokaci twierdzą jednak, że do więzienia trafia tylko niewielki odsetek oskarżonych – ci, którzy grożą pozbawieniem życia lub uszkodzeniem ciała - a zdecydowana większość dostaje grzywnę. Gdybym został wezwany do prokuratury, oczywiście bym się stawił. Nie trzeba było robić tego teatru, najazdu na dom i biuro - wszystko w świetle kamer TVP. To, że taką sprawą zajęła się prokuratura regionalna, a nie rejonowa, też dużo mówi.

Skończyło się nocą w areszcie, choć ostatecznie wniosku o aresztowanie prokurator nie złożył.

Po złożeniu zeznań, zostałem zatrzymany na noc, choć powinienem wrócić do domu. Następnego dnia nie wykonano żadnych istotnych czynności - poranne spotkanie trwało raptem kilkanaście minut. Wręczono mi jedynie decyzję o nałożeniu poręczenia majątkowego i dozór policyjny. Dlaczego prokurator nie zrobił tego wieczorem poprzedniego dnia? Domyślam się, że fakt, iż jestem byłym posłem PO i grałem z premierem Tuskiem w piłkę, nie był bez znaczenia. Z jakiegoś powodu Lewandowski może liczyć na nadzwyczajne przywileje – kilkanaście dni po złożeniu zawiadomienia policja mnie zatrzymuje. Kiedy w styczniu złożyłem zawiadomienia w sprawie nieprawidłowości w składaniu sprawozdań finansowych przez naszą spółkę, prokurator nie wszczął postępowania, nawet nie przesłuchał stron. Dopiero sąd cofnął decyzję - nakazał prokuratorowi podjęcie śledztwa. Do dziś jednak nic się w tej sprawie nie wydarzyło. To prawda, że Robert jest jednym z najlepszych piłkarzy świata, dumą naszego narodu, ale nie zmienia to faktu, że jest zwykłym obywatelem, równym wobec prawa.

Żądał pan od Roberta Lewandowskiego 20 mln EUR, grożąc, że upubliczni nieprawidłowości podatkowe – jak zarzuca panu prokuratura?

Absurd! Nigdy nie szantażowałem Roberta Lewandowskiego. Sprawa ma szeroki kontekst, a przewijająca się kwota 20 mln EUR nie wzięła się z sufitu, tylko jest związana bezpośrednio z naszymi rozliczeniami i trwającymi lata negocjacjami. Wyrwanie jej z kontekstu, którym są prawa do wizerunku Roberta oraz treść porozumienia, zaakceptowanego przez jego pełnomocników, to jakiś absurd. Niestety tak to robi prokuratura. Nie chciałem od niego 20 mln EUR. W 2017 r. podjęliśmy decyzję o rozstaniu biznesowym. Mieliśmy wspólną działkę na Okęciu oraz spółkę, która zarządzała prawami marketingowymi. Odkupiłem od Lewandowskiego udziały działce, płacąc cenę rynkową. On w zamian za udziały w spółce komandytowej w lutym 2018 r. i moje wyjście zaproponował… 100 zł. Kwota była obraźliwa - gdy wnosiłem do spółki prawa do wizerunku Lewandowskiego do spółki, jego prawnik wspólnie z biegłymi wycenił je na 3,5 mln zł. Przez te wszystkie lata Robert stał się gwiazdą, zatem ich wartość wzrosła. Zacząłem więc przygotowania do rozstania. Zleciłem audyt firmie EY i wynająłem prawników. Audyt wykazał, że jest istotne ryzyko związane z tym, co działo się w spółce, a odpowiedzialność potencjalnie spoczywa na mnie oraz na Annie i Robercie Lewandowskich. Miałem pełne zaufanie do Kamila Gorzelnika, prawnika Roberta Lewandowskiego, który zajmował się opieką prawną, zbudowaniem tej struktury i rozliczeniami.

Pana wspólnik dostał te informacje?

Oczywiście. Konkluzje zostały przekazane jego pełnomocnikom z kancelarii prawnej Matczuk, Wieczorek i Wspólnicy, zaczęły się prace nad „wyprostowaniem” sytuacji. W sierpniu 2018 r. ruszyły rozmowy na temat formy i sposobu mojego wyjścia ze spółki, a w lipcu 2019 r. nasi prawnicy uzgodnili treść porozumienia. Wykropkowana była tylko wysokość zapłaty - prawnicy Roberta stwierdzili, że to już sami musimy ustalić między sobą. Umówili mnie na spotkanie z Robertem i we wrześniu 2019 r. poleciałem do Monachium. Rozmawialiśmy kilka godzin. To była trudna rozmowa. Już na samym początku usłyszałem, że „nic mi się nie należy”. Dowodziłem, że przecież wspólnie mamy spółkę, która ma wielomilionowe zyski oraz prawa do wizerunku światowej gwiazdy piłki nożnej. Rozmowa trwała kilka godzin, prowadziła ją osoba, która nagrywała i miała określony cel, a to wyrwany z kontekstu fragment. Przez wiele miesięcy negocjowaliśmy warunki mojego wyjścia ze spółki, a kwoty, o których rozmawialiśmy, dotyczyły negocjowanego porozumienia, co wynika wprost z ujawnionych fragmentów nagrań. To prawnicy Lewandowskiego projektowali klauzulę mojego wieloletniego obowiązku „milczenia”.

Prokuratura twierdzi, że ma nagranie, z którego wynika coś innego.

Szkoda, że prokurator nie był łaskaw mi go puścić lub choćby pokazać transkrypcji. W komunikacie, prokurator mówi, że się do tego nie odniosłem. Jak mogłem się odnieść do czegoś, czego nie słyszałem, ani nie czytałem? Dodam również, że Lewy nie poinformował mnie o nagrywaniu rozmowy. Nie wiedziałem o tym.

Podaliśmy sobie ręce i każdy wrócił do siebie, aby przemyśleć sprawę. W kolejnych miesiącach nasi prawnicy dalej wspólnie pracowali. W listopadzie 2019 r. Lewy zaproponował spotkanie, nie mogliśmy jednak zgrać terminu. Ostatecznie spotkaliśmy się w styczniu 2020 r. Robert zaprosił mnie na spotkanie do warszawskiej restauracji, by omówić warunki rozstania. Byłem przekonany, że tym razem usłyszę propozycję, która połączy wzajemne oczekiwania i rozbieżności. Na dzień dobry jednak znów usłyszałem, że nic mi się nie należy. Niezależnie od rozmów z Lewandowskim w czerwcu 2019 r., wypowiedziałem umowę spółki, a we wrześniu 2020 r. złożyłem do sądu pozew opiewający na 39 mln zł. Na tyle wartość moich udziałów oszacował profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, a metodologia wyceny była identyczna z tą, jaką kilka lat wcześniej zastosował Kamil Gorzelnik, gdy wnosiłem prawa do spółki.

Sporo jak na spółkę tej skali

Tak, ale pamiętajmy, że to są udziały w spółce, która ma wyłączne prawa do wizerunku Roberta Lewandowskiego. Ten - jako światowa gwiazda, porywająca serca milionów ludzi na świecie - podpisuje kontrakty warte miliony w skali roku. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Naprawdę robiłem wszystko, żebyśmy rozstali się polubownie. Robert jednak uważał, że nie należy mi się nic. Nawet jego prawnicy, pisząc ugodę, wiedzieli, że za te wspólne i - co tu dużo mówić - znakomite lata jednak coś mi się należy. Na początku, on wniósł swój talent piłkarski, a ja wniosłem wiarę w ten talent, a także moją ciężką pracę, by w tym ekstremalnie trudnym i wymagającym świecie Robert zdobył, ile się da. Dziś wszyscy widzimy efekty.

Nie ma pan sobie nic do zarzucenia podczas tych rozmów?

Nie. Prowadziliśmy zwyczajne negocjacje biznesowe. Proszę zauważyć, że zawiadomienie o rzekomym szantażu pojawiło się dopiero po tym, jak 11 wrześnie 2020 r. złożyłem pozew. Rozmowa odbyła się przecież ponad rok temu - we wrześniu 2019 r. Na logikę - skoro we wrześniu miałem szantażować, to dlaczego zaprosił mnie na kolejną rozmowę w styczniu? Czy pan zaprosiłby szantażystę? Zleciłby pan prawnikom wielomiesięczną, kosztowną pracę nad ugodą? Byliśmy wspólnikami i negocjowaliśmy warunki rozstania, ale na koniec Lewandowski uznał, że nie zapłaci mi nic. Teraz on i jego prawnicy, sobie znanymi metodami, wykorzystują aparat władzy do walki ze mną.