Minister kontra górnicy

Magdalena GraniszewskaMagdalena Graniszewska
opublikowano: 2020-04-21 22:00

Wicepremier nadzorujący m.in. górnictwo oczekuje, że związkowcy z PGG zgodzą się na 20-procentowe cięcie wynagrodzeń.

We wtorek z Jackiem Sasinem, wicepremierem i ministrem aktywów państwowych, spotkali się w Warszawie przedstawiciele 13 central związkowych działających w Polskiej Grupie Górniczej (PGG). Nadzorujący z ramienia rządu spółki górnicze minister nie miał oczekiwanych przez związkowców wieści.

Twardy gracz:
Twardy gracz:
Wicepremier Jacek Sasin, w odróżnieniu odpoprzednika odpowiedzialnego za górnictwo, nie idzie na łatweustępstwa dla górników.
Adam Chełstowski

— To nie było spotkanie negocjacyjne, lecz informacyjne. Przedstawiciele związków zawodowych mają do siebie wrócić i przemyśleć sprawę. Mamy nadzieję, że zweryfikują podejście — mówi Karol Manys, rzecznik Ministerstwa Aktywów Państwowych.

Spotkanie jest następstwem propozycji z zeszłej środy. Zarząd PGG, największej firmy węglowej w Unii Europejskiej, zaproponował, że obniży wynagrodzenia górników o 20 proc., ale wprowadzi dodatkowy dzień wolny od wydobycia, a jednocześnie będzie się ubiegał o wsparcie z tzw. tarczy antykryzysowej. Związki zawodowe propozycję odrzuciły, domagając się jednego dnia wolnego od wydobycia, ale z wynagrodzeniem za ten dzień na poziomie 60 proc. normalnej stawki. Z perspektywy dniówki oznaczałoby to de facto podwyżkę.

— Polskie górnictwo miało kłopoty jeszcze przed kryzysem związanym z koronawirusem. Wirus tylko pogorszył sytuację. Wicepremier jasno deklarował, że jest zdeterminowany, by ustabilizować sytuację w PGG, chcąc wyprowadzić firmę na prostą. Zarząd PGG przedstawił swoją propozycję, a związki swoją. Ta druga jest, naszym zdaniem, niewystarczająca — tłumaczy Karol Manys.

PGG zamknęła 2019 r. stratą netto 400 mln zł, a przez najbliższe trzy miesiące może stracić jeszcze 700 mln zł. Na tyle Tomasz Rogala, prezes PGG, szacuje możliwą stratę, spowodowaną m.in. epidemią i kryzysem, chyba że firma zacznie ciąć koszty. Kłopoty miał zresztą cały sektor, i to już przed epidemią. Polski węgiel leży głęboko, co w połączeniu z rosnącymi wynagrodzeniami górników przekłada się na wysoki jednostkowy koszt wydobycia. Węgiel z importu, zwłaszcza z Rosji, jest tańszy, więc rozpycha się na rynku. Ponadto zima była ciepła i obniżyła popyt. W efekcie polski węgiel zalega na placach, a na świeżo wydobywany nie tylko trudno znaleźć klienta, ale nawet miejsce na składowanie. W końcu lutego 2019 r. zapasy węgla wynosiły nieco ponad 2 mln ton, w końcu lutego 2020 r. — 7,1 mln ton.