Minister wetuje projekt prezydenta

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2022-02-03 20:00

Tuż przed odlotem na igrzyska Andrzej Duda obwieścił wniesienie projektu nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym (SN). Podstawowa zmiana miałaby dotyczyć zlikwidowania Izby Dyscyplinarnej SN, którą zastąpiłaby Izba Odpowiedzialności Zawodowej SN.

Cała konstrukcja jest tak pogmatwana, że naprawdę do jej skomentowania idealnie pasuje ludowa mądrość o zamianie siekierki na kijek. Sensowne jest natomiast ratio legis, Andrzejowi Dudzie chodzi o wyrwanie wreszcie niemałej kasy należnej nam z Krajowego Planu Odbudowy (KPO). Widocznie uznał, że szkodliwe kunktatorstwo i bezdecyzyjność rządu prowadzi do trwałej utraty tych pieniędzy. Może podpisując budżet 2022 doczytał, że KPO został całkowicie pominięty w tegorocznym bilansie rozliczeń Polski z Unią Europejską. Wnosząc ratunkowy, w jego przekonaniu, projekt pominął jednak ważną okoliczność. Fatalnie skonstruowana – głównie ze względu na jej skład osobowy – neoizba SN to przecież tylko jeden z uznanych przez unijne instytucje symboli niepraworządności ekipy tzw. dobrej zmiany. Równie ważnym drugim jest sposób powołania oraz skład Krajowej Rady Sądownictwa, a tego wątku projekt w ogóle nie tyka.

Nagłaśnianie przez prezydenta samego faktu wniesienia do Sejmu projektu jest gestem pustym prawnie. Głowa państwa konstytucyjnie jest tylko jednym z pięciu podmiotów z inicjatywą ustawodawczą (pozostałe to Rada Ministrów, posłowie, Senat oraz obywatele w liczbie co najmniej 100 tys.) i projekty prezydenckie traktowane są zwyczajnie. Czasem bywają szybko uchwalane – przykładami z obecnej kadencji są Pałac Saski oraz Powstanie Wielkopolskie – ale również odrzucane oraz kierowane do sejmowej zamrażarki. Reprezentantem tej ostatniej kategorii jest projekt ustawy o zmianie ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Andrzej Duda wniósł tamten pomysł 30 października 2020 r. pod wpływem ogromnych protestów społecznych po wyroku Trybunału Konstytucyjnego i oczywiście bardzo to nagłośnił. Projekt otrzymał numer druku 727, został skierowany do pierwszego czytania w komisjach i… cisza. Wniosek z tego, że zapraszanie kamer ma sens wyłącznie na finalne podpisywanie ustaw – lub ogłaszanie wetowania – bo w takim momencie rzeczywiście sto procent decyzyjności ma głowa państwa.

Andrzej Duda w czwartek pokazał, co nadał do Sejmu – jednak nie ma pojęcia, czy w ogóle, kiedy i w jakim kształcie ten projekt wróci w formie ukończonej ustawy do podpisu. Fot. Przemysław Keler / KPRP

W stosunkach między prezydentem z PiS a klubem matki partii narodziła się jednak nowa świecka tradycja. W czwartek dosłownie po czterech godzinach minister Zbigniew Ziobro – chociaż ustami swojego przybocznego Marcina Warchoła – publicznie zdyskwalifikował projekt Andrzeja Dudy. Wypunktował jego wady: niczego nie rozwiązuje, nie zaspokaja żądań instytucji UE i wprowadza chaos. Pożalił się także, że projekt nie był w ogóle konsultowany z Ministerstwem Sprawiedliwości, do czego prezydent oczywiście nie jest zobowiązany. Między wierszami Zbigniew Ziobro przez pomocnika oznajmił zatem, że projekt nie otrzyma głosów Solidarnej Polski. Cała opozycja z definicji będzie przeciwko – bo naprawdę byłaby to zamiana siekierki na zły kijek – zatem ustawa nie ma w Sejmie szans na uchwalenie. Realnie projekt powtórzy więc ścieżkę wspomnianego wyżej dotyczącego przerywania ciąży. Przyczyną tak błyskawicznej i ostrej reakcji Zbigniewa Ziobry jest jego wieloletni konflikt z Andrzejem Dudą, kto będzie wprowadzał swoimi ludźmi tzw. dobrą zmianę w polskim sądownictwie. Taka była prawdziwa przyczyna pamiętnego zawetowania przez prezydenta ustaw sądowniczych w 2017 r. Wtedy minister personalnie dotkliwie przegrał, ale sam sobie przysiągł, że po raz pierwszy i ostatni.