Na początku roku rację mieli pesymiści

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2005-01-10 00:00

Bardzo mnie korci, by zapowiedzieć koniec hossy w Warszawie. I tylko styczeń mnie przed tym powstrzymuje.

Z Ameryki

Zakładałem, że przecena na giełdach zacznie się dopiero w drugim tygodniu stycznia, ale rynek okazał się niecierpliwy. Giełdy amerykańskie i GPW od początku roku ruszyły ostro w dół. Tydzień wystarczył, by S&P; powrócił do poziomu z początku grudnia, a NASDAQ – z końca listopada. Mówi się: jaki styczeń, taki koniec roku. A są też ekstremiści, którzy uważają, że jaki pierwszy tydzień stycznia, taki i cały miesiąc. Oczywiście, są liczne wyjątki od historycznych prawidłowości, ale z pewnością słaby start 2005 r. nie poprawił morale byków. Szczególnie, że kończące rok wzrosty miały miejsce na sesjach ze śladowym wolumenem, a teraz aktywność inwestorów znacznie wzrosła. Ale nadzieje na wzrosty są nadal olbrzymie. Niewielu jest „niedźwiedzich” analityków. Ostatnio Byron Wien z Morgan Stanley dołączył do grona tych nieszczęśników (do którego i ja się zaliczam). Stwierdził, że rynek w 2005 r. nie da zarobić (będzie „płaski”), bo stopy procentowe będą rosły, optymizm inwestorów jest nadmierny, dolar pozostanie słaby, konsumenci zadłużeni, co zrównoważy w miarę silne podstawy gospodarki. To wszystko prawda, ale nie sądzę, by w pozostałej części stycznia byki stały na straconej pozycji. Widziałem już „efekty stycznia” zaczynające się w drugim jego tygodniu.

Zdaniem wielu, wyprzedaż akcji wywołała publikacja protokołu z posiedzenia FOMC (komitet ds. polityki monetarnej USA) z 14 grudnia. Rzeczywiście wyraźnie stwierdzał on, że jeśli stopy procentowe nie będą podwyższane, to inflacja stanie się groźna, ale tak naprawdę stwierdzenie to niczego w polityce Fed nie zmienia. Wszyscy zakładali, że stopy będą podnoszone (w okolice 3,5 proc.), a z protokołu nie wynika, by miał to być proces szybszy niż dotychczas. Po raz pierwszy jednak Fed napisał, że na rynkach pojawiła się „nadmierna skłonność do podejmowania ryzyka”. Wskazał dużą aktywność na rynkach pierwotnych (IPO) i mnożące się fuzje firm, nadmierną łatwość udzielania kredytów oraz lokalne przejawy spekulacji na rynku nieruchomości. O tym i ja od dawna piszę, bo to nieomylnie sygnalizuje, że hossa na wielu rynkach się kończy. Inwestorzy jeszcze się tym za bardzo nie przejęli – zaczęliby myśleć dopiero, gdyby w lutym FOMC podniósł stopy o 50 pkt baz., a nie o standardowe 25. Tylko czy Alan Greenspan będzie tak odważny?

Jednak i bez tego komunikatu wynik tygodnia byłby podobny. Zarówno na rynku akcji, jak i walutowym pewność co do kierunku indeksów i kursów walut była w końcu zeszłego roku tak duża, że prawie niemożliwe było, by ten scenariusz został zrealizowany. Tak duża większość rzadko ma rację. Na rynku walutowym dzieła w piątek dopełnił John Snow, sekretarz skarbu USA, który po raz n-ty powiedział, że administracja amerykańska podtrzymuje politykę mocnego dolara i zrobi wiele, żeby zredukować deficyt budżetowy. To były takie same bajeczki, jak zwykle i nigdy rynek w nie nie wierzył, ale tym razem stały się wygodnym pretekstem do ucieczki z długich pozycji w euro. Po ciosach z tego tygodnia wspólna waluta długo się będzie leczyła, ale w nadchodzącym najbardziej prawdopodobne jest odbicie. Za duże jest wyprzedanie techniczne rynku, a poza tym w nadchodzącym tygodniu dowiemy się, jaki był deficyt budżetowy i w handlu zagranicznym. W dłuższym terminie jednak dolar powinien się wzmacniać – jak zwykle na początku roku,. Ostrzega przed tym na przykład odbicie ceny złota od górnego ograniczenia 23-letniego kanału trendu spadkowego.

Zapowiada się kolejny trudny tydzień z dużą ilością danych makro. Informacje o inflacji będą bardzo dokładnie obserwowane i mogą narobić sporo zamieszania, bo po publikacji protokołu z posiedzenia Fed inflacja znowu znalazła się w centrum uwagi. Umiarkowany wpływ na rynek będzie miała dynamika produkcji (ostatnio inwestorzy prawie na nią nie reagują). Dla rynku walutowego bardzo ważne będą dane o deficycie handlu zagranicznego i budżetowym oraz decyzje Banku Anglii i ECB. Im większe deficyty, tym gorzej dla dolara. Jeśli zaś chodzi o decyzje banków, to nikt nie oczekuje zmiany stóp, ale gdyby z komunikatu lub konferencji prasowej inwestorzy zrozumieli, że te niedługo spadną, euro wyraźnie straciłoby na wartości.

Zaczyna się już sezon raportów kwartalnych. Na razie nie będzie ich wiele, ale za to pojawią się te ważne dla rynku firm. Szczególnie ciekawe będą reakcje na wyniki i prognozy Apple i Intela. Właśnie te reakcje powinny nam dużo o rynku powiedzieć i ustawić kierunek indeksów na dłużej. Optymizm inwestorów do końca roku był tak duży, że byle rozczarowanie będzie wywoływało duże spadki indeksów. Jednak wyprzedanie oscylatorów na początku tygodnia powinno pomagać bykom. Oczywiście, o ile rynek akcji też nie wpadnie w panikę, bo wtedy żadne oscylatory się nie liczą.

Z Polski

Od dłuższego czasu pisałem, że pojawiają się sygnały ostrzegające o większej korekcie na rynku akcji i złotego. Szczególnie na indeksie WIG widać było wznoszący się klin, który bardzo często jest zapowiedzią spadków. Poza tym na oscylatorach widać było liczne dywergencje (nowe maksima indeksów nie były potwierdzone przez maksima oscylatorów). W końcu korekta nadeszła. Zawsze kiedyś nadchodzi – to nieuchronne. W dół prowadziły indeksy spółki surowcowe: KGHM i PKN. Cena miedzi wręcz zanurkowała, co może sygnalizować koniec hossy na tym rynku. Zanosi się na długą falę spadkową, a przecież notowania tego metalu zależą od koniunktury gospodarczej na świecie. Nie piszę jeszcze o końcu wzrostów, bo za dobrze zachowują się rynki Europy Centralnej (węgierski BUX i czeski PX50), gdzie ciągle jeszcze trwają ostatnie fale hossy. Poza tym i u nas trudno oczekiwać, by jeszcze w styczniu popyt nie spróbował zaatakować.

Złoty również osłabł, a obligacje staniały. W piątek pomógł obligacjom i naszej walucie raport Lehman Brothers zalecający kupno polskich obligacji pięcioletnich. Korekta na złotym nie powinna być zaskoczeniem. W WGI od dawna twierdziliśmy, że styczeń przyniesie osłabienie naszej waluty. Zbyt jednoznaczne (bardzo korzystne dla złotego) były prognozy olbrzymiej większości analityków, by tak się nie stało. Nie możemy jednak na razie mówić o niczym innym, jak o realizacji zysków, która wywołana została korektą kursu EUR/USD. Od dawna złoty idzie za nim, wzmacniając się do obu walut, kiedy euro rośnie do dolara i tracąc do nich, kiedy euro traci. Tym razem z dużą niechęcią tracił do euro, kiedy dolar się wzmacniał. Co nasza waluta będzie robiła w ciągu roku? Jedno jest pewne: kierunek notowań będzie się gwałtownie zmieniał. To bardzo trudny rok dla firm, które się nie zabezpieczają przed ryzykiem walutowym. Ponieważ złoty ostatnio tracił, można założyć, że część spekulacyjnych funduszy zagranicznych realizowała zyski na akcjach, obawiając się mocniejszej korekty na naszej walucie.

Niestety, nie mogę podpisać się pod tym, co Dariusza Rosati, były członek RPP, powiedział w TVN 24. Stwierdził, iż „jako ekonomista uważa, że złoty w 2005 r. będzie się wzmacniał”. Jako ekonomista.... Gdyby rzeczywiście wszyscy ekonomiści głosili takie same poglądy i na dodatek zazwyczaj mieli rację, to świat byłby piękny. Cóż, spróbujemy być innego zdania. Uważamy, że złoty będzie na koniec roku słabszy i spadnie do 4,28 zł za euro. Powody takiego osłabienia podawałem, ale widzę, że niewielu docenia problemy wynikające z polityki (podwójne wybory). Jeśli nie wystarcza brak możliwości stworzenia przez koalicję PO i PiS sensownego programu gospodarczego, to może zastanowi optymistów konieczność zmiany konstytucji (art. 227) dla wprowadzenia euro? Nie widzę w nowym Sejmie koniecznej większości dwóch trzecich głosów, która by tego chciała. Uważam, że wejście do ERM2, w którym to reżimie musimy przebywać przez dwa lata, zostanie odłożone na czas bliżej nieokreślony. Pytanie do ekonomistów: czy taka decyzja też nie wywoła osłabienia złotego? No, ale mówimy tu o osłabieniu raczej w drugiej połowie roku.

Nie cała zagranica sprzedawała akcje i złotego. Bardzo duże obroty na GPW sygnalizują, że pozbywały się ich te bardziej spekulacyjnie nastawione fundusze, zapewne amerykańskie, które przestraszyły się wzmocnienia dolara. W końcówce zeszłego roku była taka teoria, która mówiła, że właśnie Amerykanie u nas kupują. A oni tak szybko, jak kupują, to i sprzedają. Część zagranicznych funduszy zapewne również kupowała. Chyba, że znowu nasze OFE robią zakupy na szczycie hossy. Byłoby to dość stare rozwiązanie. Wydaje się jednak, że zagranica ciągle nas jeszcze lubi. Może to nieco dziwić, tak zresztą, jak i zachowanie indeksów giełdowych w Eurolandzie (dużo lepsze niż amerykańskich). Przyczyną niewątpliwie było osłabienie euro, co dało inwestorom nadzieję, że gospodarka ruszy szybciej do przodu.

Na GPW porównanie końcówki roku z technicznego punktu widzenia (wąski rynek i wzrosty) z obecnym spadkiem (z dużymi obrotami na szerokim rynku) wypada bardzo niekorzystnie dla byków. Poza tym na wykresach pojawiło się mnóstwo sygnałów sprzedaży. Ponieważ jesteśmy w fali piątej, to bardzo mnie korci, by zapowiedzieć koniec hossy i tylko styczeń mnie przed tym powstrzymuje. Oddam decyzję wykresom. Na WIG widać wyraźny ośmiomiesięczny klin wznoszący, który bardzo często zapowiada zmianę trendu. Jeśli jego dolne ograniczenie (25 650 pkt) zostanie na dużym obrocie przełamane, to ruszymy ku jego podstawie (22 500 pkt). To z całą pewnością będzie świadczyło o końcu hossy. Obowiązują sygnały sprzedaży i dopiero pokonanie ostatniego szczytu indeksu kazałyby myśleć o przedłużeniu ostatniej fali zwyżki.