Najdłuższa oaza świata

Jacek Zalewski
opublikowano: 2006-06-23 00:00

Nil jest nie tylko najdłuższą na ziemi rzeką, ale przede wszystkim oazą, która pięć tysięcy lat temu zrodziła wspaniałą cywilizację.

Mierzony ze źródłową Kagerą w Ruandzie Nil liczy aż 6671 km. Płynąc po nim w Egipcie, czułem się zaskoczony szerokością, a raczej wąskością pasa żyznej ziemi na brzegach. Encyklopedie podają, że dolina Nilu na tym odcinku rozciąga się wszerz na kilka lub kilkanaście kilometrów. Ale w wielu miejscach przestrzeń do życia sięga najwyżej kilkaset metrów od brzegu, a zdarza się nawet, że pustynia styka się z rzeką. Dopiero takie obserwacje pozwalają w pełni docenić znaczenie wody w tej posępnej krainie.

Przede wszystkim grób

Wszystkim wiadomo: pięć tysięcy lat temu, gdy na obszarach dzisiejszej UE czy USA panowała epoka kamienia łupanego, nad Nilem istniało już zorganizowane państwo. Doczesne życie starożytnych Egipcjan było podporządkowane sprawom boskim i duchowym, co znajdowało odbicie w budownictwie. Domy mieszkalne i pałace wznosili z cegły mułowej i drewna, więc do dzisiaj nie został po nich nawet ślad; kamień rezerwowali dla wspaniałych świątyń i grobowców.

Inwestorami zabytków, które przetrwały, byli przede wszystkim egipscy władcy, ponieważ tylko oni dysponowali wystarczającymi środkami. Natychmiast po objęciu tronu faraon rozpoczynał budowę własnego grobowca, zapewniającego mu odpowiedni standard bytowania w nieśmiertelności, a czasem także jeszcze bardziej okazałej świątyni grobowej. Ponieważ życie ziemskie trwało wówczas generalnie krótko, władca często nie zdążył zamierzeń zrealizować.

Ale w Dolinie Królów, czyli starożytnych Tebach na zachodnim brzegu Nilu koło Luksoru, nie zauważa się rażących różnic w standardach pochówków faraonów — te „lepsze” grobowce są co najwyżej bardziej... schowane i kręte. W bilecie wstępu wliczona jest opłata za zwiedzanie trzech dowolnych spośród aktualnie dostępnych (turysta przeciętnie zostawia 2,8 g potu, więc groby są rotacyjnie zamykane i osuszane). Całkowicie komercyjnie, za odrębną wysoką opłatą, potraktowany został najsłynniejszy na świecie grobowiec Tutenchamona, odkryty dopiero w roku 1922 z prawie pełną zawartością — ale największe jego skarby znajdują się w kairskim muzeum.

Faraonowie cierpieli na trudności materiałowe, czego dowodem są dwa 19-metrowe Kolosy Memnona u wejścia do Doliny Królów. Obecną nazwę nadali im Grecy, bo naprawdę przedstawiają Amenhotepa III i kiedyś stały u wejścia do świątyni grobowej tego władcy — ponoć największej, jaką kiedykolwiek wziesiono w Egipcie. Stopniowo została ona jednak rozebrana na budulec przez późniejszych faraonów. Ostały się tylko kolosy, ale bez koron i oblicz. Notabene: egipskie świątynie pełne są dowodów, że zdzieranie twarzy bogów oraz dawniejszych władców było obyczajową normą. Najbardziej jaskrawy przykład to pośmiertne tępienie wizerunków królowej Hatszepsut przez nienawidzącego jej pasierba Totmesa III.

W tych okolicznościach zdumiewa stabilność ogromnego zespołu świątynnego w Karnaku koło Luksoru, w którym dominował bóg Amon, egipski odpowiednik greckiego Zeusa i rzymskiego Jowisza. Karnak wznoszony był przez lat… 1300! Kolejne pokolenia faraonów dostawiały własne świątynie, zmieniały starsze, ale cały zespół tworzy dzisiaj harmonijną całość, z imponującą aleją sfinksów. W czasach świetności przy jego obsłudze zatrudniano… 80 tys. ludzi — kapłanów, strażników, robotników, służących.

Kaskada i jej następstwa

Związanego z Nilem inwestycyjnego przeskoku do naszych czasów dokonujemy w Asuanie. Powyżej pierwszej katarakty, czyli kamienistego progu, wzniesiono tam dwie tamy, które zmieniły wpływ rzeki na życie Egiptu. Pierwsza powstała w latach 1898-1902 — czuwali nad tym brytyjscy inżynierowie. To klasyczna, betonowa konstrukcja o wysokości 54 m, długości 2 km; u podstawy ma szerokość 30 m, a na koronie — 11 m. Dzisiaj zwana Starą Tamą, w swoim czasie była największą zaporą wodną na świecie. Jadąc przez nią, widzi się system 180 śluz, otwieranych w okresie wylewu Nilu, a zamykanych w miarę opadania wód. Tama zwiększyła areał upraw w Egipcie o kilkanaście procent.

Kiedy w roku 1952 młodzi oficerowie pod wodzą Gamala Abdela Nasera obalili monarchię, jednym z pierwszych ich zamierzeń stała się budowa jeszcze większej zapory, która na zawsze uniezależniłaby Egipt od kaprysów wielkiej rzeki. Po nacjonalizacji — w roku 1956 — Kanału Sueskiego kapitał zachodni odwrócił się od Egiptu, ale w jego miejsce wszedł Związek Radziecki: za korzyści polityczne podjął się gigantycznej inwestycji. Sześć kilometrów powyżej Starej Tamy wzniesiono w latach 1960-71 Wielką Tamę — obiekt zupełnie innego typu. To konstrukcja ziemno-betonowa o wysokości 111 m i długości 3,4 km, mająca u podstawy szerokość aż 980 m, na koronie zaś — kilkadziesiąt metrów. Przebywając na niej, w ogóle nie odnosi się wrażenia, że to zapora. Jedyną wskazówką pozostaje widok potężnej elektrowni wodnej, do której nie wolno się zbliżać. No i różnica poziomów wody. Po stronie południowej zaczyna się Jezioro Nasera: największy na świecie sztuczny zbiornik, ciągnący się 500 km i wchodzący w głąb terytorium Sudanu.

Obie tamy doskonale się uzupełniają i tworzą kaskadę, która rzeczywiście ujarzmiła Nil. Egiptowi przestały grozić zarówno powodzie, jak i susze, ale ta stabilizacja ma także ciemną stronę. Żyzny muł ściągany przez rzekę od wieków z połowy Afryki osiada teraz na dnie Jeziora Nasera i w związku z tym w egipskim rolnictwie naturę musiała zastąpić chemia. Innym znakiem przerwania tradycji jest brak w egipskim Nilu krokodyli: po prostu nie mogą pokonać asuańskiej bariery. A przecież jeden z najbardziej popularnych w starożytności bogów, Sobek, przedstawiany był z głową krokodyla.

Wzniesienie Wielkiej Tamy miało również następstwa społeczne i kulturowe. W znacznej części uległa zagładzie pustynna cywilizacja nubijska. Z zalanych ziem przesiedlono około 800 tys. Nubijczyków — do Asuanu i okolic. Miałem okazję opływać głazy pierwszej katarakty feluką, czyli nilową żaglówką, pilotowaną właśnie przez Nubijczyka, Ahmeda — znana nam nostalgia, powiedzmy, lwowiaków za ich miastem nie może się nawet równać z sytuacją tamtego narodu. Ahmed urodził się już w Asuanie, ale bez przerwy nawiązywał do nubijskich korzeni na dnie sztucznego zbiornika.

Cenne zabytki Egiptu uniknęły zalania. W czasie budowy Wielkiej Tamy przeprowadzona została — pod wodzą UNESCO — niespotykana w dziejach operacja przeniesienia kilku obiektów na obszary położone wyżej. Jedną z uratowanych budowli jest świątynia Izydy z wysepki File koło Asuanu (egipski kult Izydy, zwanej Matką Wszystkich Bogów, wykazuje wiele podobieństw do kultu Maryi Dziewicy w chrześcijaństwie). Mury przeniesiono z zalewanej File na wyżej położoną, podobną wysepkę o nazwie Agilkia. Jeśli ktoś nie wie, na pewno nie pozna, że to „z odzysku”.

Najsłynniejszą i największą rekonstrukcją stało się jednak przeniesienie świątyni Abu Simbel, położonej 280 km za Asuanem i stanowiącej historyczną południową bramę do Egiptu. Jej najwspanialszy element stanowią cztery monumentalne, 21-metrowe posągi Ramzesa II. Całą wykutą w skale świątynię pocięto na 1050 bloków po blisko 30 ton każdy i precyzyjnie zmontowano ponownie na sztucznie usypanym wzgórzu. Jeśli ktoś nie wie, na pewno nie pozna...

Kiedyś faraon, dzisiaj szejk

Atrakcją z zupełnie innej półki, na której Egipt rywalizuje o prymat chyba tylko z Malediwami, jest fantastyczny świat raf koralowych Morza Czerwonego. W ostatnim ćwierćwieczu na tym wybrzeżu pojawiło się mnóstwo turystycznych inwestycji. Polakom doskonale znane są dwa centra, położone naprzeciw siebie nad Zatoką Sueską — Hurgada na brzegu afrykańskim oraz Szarm el-Szejk na skalistym Synaju. Podstawą ich rozwoju są lotniska, przyjmujące loty czarterowe. W warunkach egipskich to wyjątkowo ważne, albowiem transport kołowy jest nie tylko bardzo męczący, ale też utrudniony. Ze względu na stałe zagrożenie islamskim terroryzmem, przejazdy turystyczne odbywają się tylko w konwojach ubezpieczanych przez wojsko.

Na południe od Hurgady natrafiłem na inwestycję, która podobno ma przyćmić wszystko, co dotychczas istnieje nad Morzem Czerwonym. Dotychczasowa mała przystań Marsa Mubarak przeistacza się w Port Ghalib, pomyślany jako turystyczny raj na ziemi, wzorowany na Sun City z RPA. W piaskach pustyni, ale nad samym morzem, powstaje oaza luksusu za mniej więcej… 1,2 mld USD (to nie pomyłka). Pierwszym obiektem był — jakżeby inaczej — nowoczesny port lotniczy Marsa Alam. Wszystko wokół jest na razie ogromnym terenem budowy, a ukończone ma zostać do roku 2009. Ale marinę już wpisano pod numerem 159 do światowego rejestru brytyjskiej admiralicji i pierwsze jachty do niej zawijają.

Aż trudno nie zainteresować się, jakiegoż to współczesnego „faraona” stać na wpompowanie tak gigantycznej kwoty w pustynię, bynajmniej nie z myślą o życiu pozagrobowym, jak bywało w starożytności, lecz całkiem doczesnym. Nazwisko głównego inwestora zabrzmiało dosyć egzotycznie — Nasser Al-Kharafi. Rzut oka do internetu na najnowsze wydanie światowej listy miliarderów magazynu „Forbes” — i bingo! 62-letni Al-Kharafi z rodziną idzie w górę — obecnie dotarł już do 29 miejsca. Z zasobami oszacowanymi na 12,4 mld USD jest drugim w kolejności Arabem, a najbogatszym Kuwejtczykiem. Znaczy — naftowy szejk.

Oferta turystyczna dostępna w tym roku w Polsce jeszcze nie wspomina o żadnym tam Port Ghalib, chociaż na przykład Czesi już do niego latają. Zapewne jednak w katalogach na rok 2007 nowe połączenie już znajdzie się obok popularnej Hurgady i Szarm, bo w każdej dziedzinie dywersyfikacja okazuje się pożyteczna.