Nie da się uciec od prawd rozwoju demograficznego
W ostatnim dniu tysiąclecia, Polska liczyła 38,644 mln ludności. Rok 2000 okazał się drugim kolejnym, w którym nastąpił ubytek — tym razem o 10 tys. — liczby ludności kraju (patrz diagram).
Rozwój demograficzny kraju określają dwie zmienne. Czynnikiem podstawowym jest przyrost naturalny, czyli nadwyżka liczby urodzeń nad liczbą zgonów. W roku 2000 wyniósł on nieco ponad 10 tys. osób. Czynnikiem uzupełniającym jest natomiast saldo długookresowych migracji zagranicznych. W Polsce pozostaje ono ujemne przez cały okres powojenny. Emigracyjnym szczytem były oczywiście lata osiemdziesiąte, ale i po roku 1990 liczba wyjeżdżających na stałe pozostaje trzykrotnie większa niż przybywających w celu osiedlenia się. W roku 2000 emigracyjny deficyt Polski wyniósł niemal 20 tys. osób.
Najnowsze dane GUS przytaczamy w nawiązaniu do problemu bezrobocia, poruszanego już w komentarzu wczorajszym. W latach 2001-2005 zajdą ważne zmiany demograficzne:
- nastąpi dalsze (o ponad 1 mln) zmniejszenie się liczby dzieci w wieku szkolnym;
- spadnie również (o ponad 300 tys.) liczba młodzieży w wieku licealnym;
- nieznacznie przyrośnie (o 120 tys.) liczba młodzieży studiującej, zakładającej rodziny, a także wchodzącej na rynek pracy;
- znacznie zwiększy się (o 1,4 mln) liczba ludności w wieku produkcyjnym;
- nieznacznie spadnie liczebność przedziału 18-44 lata, czyli tzw. wieku produkcyjnego mobilnego;
- bardzo wyraźnie zwiększy się (o 1,4 mln) liczba ludności powyżej 45 lat, czyli w tzw. wieku produkcyjnym niemobilnym;
- przyrośnie (o ponad 200 tys.) liczba osób w wieku emerytalnym.
Demograficzne perspektywy powinny stanowić podstawę wszelkich strategicznych decyzji. Jednak w rzeczywistości myślenie decydentów okazuje się zbyt krótkowzroczne. Przykładem jest tzw. ofensywa przeciw bezrobociu. Rząd liczy, że zmiany legislacyjne (jeśli w ogóle uda się je przeprowadzić) dadzą natychmiastowy efekt. Jeszcze ze trzy miesiące stopa bezrobocia musi rosnąć, ale gdyby tak w połowie roku choć jednorazowo spadła — byłoby idealnie. Nie chodzi o obronę założonego na grudzień wskaźnika 15,4, lecz o to, aby w końcówce kampanii wyborczej udało się rzucić elektoratowi jakąkolwiek dawkę optymizmu. Z kolei opozycja widzi rozwinięcie ofensywy inaczej — niezależnie od zmian prawnych, statystyka aż do września mogłaby być jak najgorsza, a drgnięcie stopy bezrobocia w dół nastąpiłoby w pierwszym komunikacie GUS po wyborach.
Zmienną rozstrzygającą będzie zapewne siła bezwładu. Po pierwsze — machiny legislacyjnej, a po drugie i ważniejsze — samego zjawiska bezrobocia. W każdym razie sondaże mówią, że układ rządzący obecnie ma małe szanse na kierowanie po wyborach ofensywą przeciw bezrobociu.
Demograficzne falowanie: Jeszcze przez kilka lat ludności Polski będzie ubywać. Odbicie nastąpi po roku 2005, a około roku 2015 powinniśmy osiągnąć 39 milionów.