Strasznie oberwało się kilka dni temu Mastercardowi od Maćka Samcika, dziennikarza „Gazety Wyborczej”, który na swoim blogu wyliczył cały katalog grzechów kartowego giganta i stwierdzi, że wkurza on wszystkich. Moim zdaniem najbardziej Visę, która w tekście o konkurencie wyszła na niemal charytatywną organizację non-profit. Ani mi Mastercard swat ani brat, ale biorę go w obronę, bo moim zdaniem obsadzenie go w roli czarnego luda w marnej farsie pt. „Obniżka interchange w służbie narodu” nie jest do końca sprawiedliwe, bo sporo za uszami ma Visa, banki, a bynajmniej nie popisał się też NBP, który na koniec prac nad obniżkami prowizji kartowych wysmażył prawnego gniota.

Zatem po kolei. Maciek Samcik pisze, że Mastercard tak długo trzymał wysoki interchange, aż doprowadził do buntu handlowców i ci w końcu wychodzili u polityków zmiany w sposobie liczenia prowizji kartowych od transakcji w terminalach sklepowych i bankomatach w taki sposób, że wywrócą cały rynek. Przypomnę, że w 2006 r. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zarzucił zmowę cenową w sprawie wspólnego podwyższania stawek interchange właśnie charytatywnej Visie i zrzeszonej w niej bankom (Visa Europe jest stowarzyszeniem w przeciwieństwie do Mastercarda Europe, który oddziałem spółki notowanej na nowojorskiej giełdzie). Sprawa jest w sądzie drugiej instancji.
Pisze dalej Maciek Samcik, że w 2009 r. Mastercard wprowadził karty kredytowe typu signia i world z prowizjami sięgającymi 2,2 proc.(i więcej), na które narzekają handlowcy, bo interchange zjada ich marże. Stawki rzeczywiście są wysokie, ale nie można nie zauważyć, że są to pierwsze w Polsce karty bankowe z sensownymi programami lojalnościowymi (nie licząc drogich miles&more Dinners Club).
Visa przez lata natłukła miliony kart kredytowych i debetowych i poza wyjątkami większość z nich poza prostą funkcją płatniczą nie daje klientowi specjalnych profitów. Mastercard ostatnio się wycwanił i kosztowny program reward podpina również pod zwykłe karty debetowe, ale na rynku wszystkich kart z wysokim interchange jest jednak wciąż bardzo mało. Nie sądzę też, żeby ich posiadacze płacili nimi nagminnie w małych punktach handlowych żeby wkurzyć sklepikarzy. Ja mam taką kartę i płacę nią tylko za duże zakupy. W małych sklepikach płacę kartami, które dają mi zwrot z tytułu moneyback. Sądzę, że wielu innych klientów banków robi podobnie.
Po obniżce interchange o bonusach możemy nie tylko zapomnieć, ale z całą pewnością za karty, teraz w zasadzie darmowe, przyjdzie nam płacić, tak jak to jest w większości krajów europejskich, podawanych za przykład i wzór jeśli chodzi o poziom prowizji.
Bez wątpienia, gdyby nie interchange Polska nie byłaby oazą innowacyjności na finansowej mapie świata! Ktoś powie, że rozwój finansuje polski handel? Częściowo tak, ale banki oraz ten obrzydliwy Mastercard wydają miliony na rozwój nowych technologii. Ktoś musi. Warto przypatrzeć się jak to wygląda np. w Szwajcarii, gdzie diabelski interchange na karty debetowe wynosi 0 proc. Dzięki niskiej stawce każdy Szwajcar ma w portfelu kilka kart. Co z tego, skoro pod względem innowacyjności – mam na myśli technologię, a nie instrumenty finansowe – branża utknęła. I uwaga – w Szwajcarii to sieci handlowe naciskają na banki by zajęły się płatnościami mobilnymi! U nas jest odwrotnie bo banki mają pieniądze z intechange m.in. na rozwój nowych technologii.
Ale wróćmy do mastercardowych przewin. Pisze redaktor Samcik, że tytan kartowy wprowadził w 2010 r. program Innovation form Poland (I4P), dodatkową prowizję nakładaną na agentów rozliczeniowych, liczoną jako procent od wolumenu transakcji kartowych: visowych i mastercardowych. Rzeczywiście doprowadził tym aquiererów do białej gorączki, bo opłata zjada część i tak skromnej marży (to chyba jedna z najmniej marżowych branż). Przypomnijmy jednak skąd oplata się wzięła. Otóż w 2010 r. Visa namówiła zrzeszone w niej banki do zainwestowania w program Big Idea. Zakładał on, że do 2015 r. liczba punktów akceptujących karty płatnicze wzrośnie do 400 tys. Po dwóch latach nie spotkałem nikogo kto chwaliłby program, a jego owoców nie widać nigdzie, począwszy od statystyk NBP, który monitoruje ile w kraju mamy terminali płatniczych. Ich liczba rośnie, ale nikt nie jest w stanie powiedzieć, jaki wpływ na to ma Big Idea. Przełomu liczbowego na pewno nie ma. W I kwartale 2010 r. kartą można było zapłacić w 177 tys. punktów handlowych. Do końca II kwartału ich liczba wzrosła do 229 tys.
Na koniec opowieści o Big Idei najlepszy kąsek – otóż program dotował rozbudowę sieci terminali z logo Visa. Oczywiście akceptują one karty Mastercard, ale całość pomyślana jest jako wielka kampania promocyjna Visy. To tak jakby „Rzeczpospolita” namówiła Izbę Wydawców Prasy na wyłożenie pieniędzy na kampanię wspierania czytelnictwa gazet, pod warunkiem, że w kioskach będzie dotowana sprzedaż „Rzepy”. Ciekawe co na to powiedziałaby „Wyborcza”.
Banki na program Visy wydały 200 mln zł. Mastercard uznał, że doszło do naruszenia równowagi konkurencyjnej, bo Visa na dopalaczu próbuje go wysekować z rynku. Nie bronię programu Innovation for Poland, który jak wszystkie inne opłaty narzucane przez organizacje kartowe mają arbitralny charakter, chcę tylko pokazać szerszy kontekst tamtych zdarzeń. Tu nie ma mowy o sentymentach, tylko o pieniądze.I jedna i druga strona wprowadza na rynek rozwiązania prawem kaduka.
Bez tła nie ma też sensu opowieść Maćka Samcika o tzw. wojnie bankomatowej. Chodzi o historię sprzed dwóch lat, kiedy Mastercard obniżył interchange na wypłatę gotówki, czym mocno rozsierdził operatorów bankomatów. Mechanizm działania tej prowizji jest następujący: operator bankomatu, np. Euronet, stawia maszynę do wypłaty pieniędzy. Klient banku A przychodzi pobrać gotówkę, wkłada kartę i odchodzi z kasą. Od tej transakcji bank A płaci prowizję operatorowi. Wysokość interchange, podobnie jak to jest w terminalach POS ustalają Visa i Mastercard, każda dla swoich kart. Oczywiście arbitralnie, nie pytając nikogo o zdanie. Większość pieniędzy z tego tytułu inkasuje operator, ale odpala też działkę, a jakże, organizacjom kartowym.
W 2010 r. interchange na bankomaty wynosił 3,5 zł od każdej transakcji. W rzeczywistości banki negocjowały od tej stawki spore upusty. Skąd wziął się problem? Otóż Euronet dogadał się z kilkoma bankami, żeby połączyć swoje systemy informatyczne i rozliczać transakcje kartowe, bez pośrednictwa organizacji kartowych, nie płacąc dodatkowych prowizji Visa i Mastercard. Inaczej mówiąc, chciał wystrychnąć Mastercarda na dudka. Po rynku chodziły słuchy, że Euronet bierze w ramach tego porozumienia 1,5 zł od transakcji. Mastercard wkurzony nie mniej niż handlowcy w tekście Maćka Samcika zagrał bardzo ostro: obniżył interchange dla swoich kart do 1,2 zł. Zszedł ze swojej marży, bo było to dla niego i tak bardziej opłacalne niż widmo wykoszenia z rynku przez operatora bankomatów. Po obniżce bankom przestała opłacać się współpraca z Euronetem i wróciły do dawnego systemu. Niedługo później Visa poszła w ślady Mastercarda i obniżyła interchange do 1,3 zł.
I ostatnia kwestia – sławne już porozumienie w NBP w sprawie obniżenia interchange, do którego nie doszło, bo jak uważa Maciek Samcik i wielu innych, storpedował je Mastercard. Znowu, nie można rozpatrywać sprawy bez kontekstu, a w tym przypadku jest ona taki, że kartowi operatorzy toczą ze sobą śmiertelną walkę. Nie usiadły do jednego stołu, ponieważ mają zupełnie różne interesy. Visa baaardzo długo lekceważyła Masterdcarda. Jeszcze w 2008 r. miała 70 proc. rynku, skupiała banki, na których przychylność mogła liczyć i wydawało się, że to ona rozdaje karty. Układ był taki, że członkowie Visy – banki, byli i są zarazem jej klientami, a kto kąsałby rękę, która karmi? I daje pracę, bo Visa Europe jest potężnym organizmem z tysiącami posadek, czy raczej synekur dla bankowców z całego kontynentu.
Słowem, Visa miała się przez lata jak pączek w maśle i reagowała co najwyżej na uwagi takich tytanów rynku jak PKO BP, czy BZ WBK. Mniejsze banki do dzisiaj przypominają, jak przez lata były traktowane przez nią per noga, bo na komitecie Visy, gdzie siłą głosu zależy od liczby wydanych kart miały niewiele do powiedzenia.
Sytuacja z czasem zmieniła się. Mastercard bardzo agresywnie wszedł na rynek. Polski management pokazał europejskiej centrali spółki jaki potencjał tkwi w Polsce, Waterloo (siedziba Mastercard Europe) wyłożył potężne pieniądze na promocję i dzisiaj udziały tej firmy przekraczają już 35,6 proc. (dane po II kwartale tego roku).
Każdy bank przyzna, nawet PKO BP, który ma w portfelu niemal same Visy, że Mastercard jest bardziej elastyczny i nowocześniejszy od konkurentki. Dlatego Visa zaczęła działać i interchange był znakomita okazją do poskromienia rywala. W dość nieczysty sposób. Na czym polegała istota porozumienia w NBP? Że interchange spada do 1,1 proc. u obydwu organizacji kartowych. Mastercard nie mógł się na to zgodzić. Dzisiaj wygrywa z Visa dzięki temu, że oferuje wyższy interchange od kart typu premium. W debetówkach idzie z Visą niemal łeb w łeb. Może dawać wyższe stawki, bo ma nowocześniejsze produkty niż Visa - z programami rabatowymi i lojalnościowymi, w które banki dość chętnie wchodzą. Visa ma niewiele do zaoferowania w segmencie kart premium, czyli najbardziej dochodowych kart. I ten rynek zaczął odpływać do Mastercarda. Pięć lat temu karty z tym logo miał niemal wyłącznie Pekao. Dzisiaj są prawie w każdym dużym banku (PKO BP również, choć w niewielkich ilościach). Nie bez powodu Alior wchodząc na rynek podpisał kontrakt z Mastercardem, a nie Visą.
Ustanowienie jednej stawki dla wszystkich wytrąca podstawowe narzędzie konkurencyjne z ręki Mastercarda. Konkurencja cenowa jest przecież esencją wolnego rynku. Ktoś powie, że skoro jego karty są tak nowoczesne i doskonałe, to banki nadal będę chętniej je wybierać niż produkty Visy. Po obniżce prowizji już takie nie będą, bo nie będzie pieniędzy na finansowanie programów rabatowych, albo będzie ich znacznie mniej.
Nie jest moim celem obrona Mastercarda. Moim zdaniem, szkoda że nie udała się kiedyś m isja utworzenia Polcardu, polskiego krajowego systemu kartowego, jaki mają Niemcy, czy Francuzi, którzy nie muszą kłaniać się ani Mastercardowi ani Visie. Przypisywanie jednak winy tylko jednej stronie, podczas gdy wszystkim chodzi o jedno – pieniądze, jest nie fair. Dziwną rolę w całym procesie odegrały jak dla mnie banki. Niby taki potężny sektor, a dał się wykołować sieciom handlowym jak dzieci. Obniżka interchange to ogromny sukces lobbystyczny Carrefoura, Tesco i innych gigantów sieciowych. Jeszcze nie tak dawno politycy spod znaku Samoobrony stawali je pod ścianą, oskarżając o transfer pieniędzy z Polski, inni politycy bronili tłamszonych przez nie dostawców i pracowników, a teraz, proszę – wywalczyli ustawę, dzięki której w kieszeniach zostanie im ładnych kilkaset milionów złotych. Z drugiej strony, nie ma dwóch zdań, że przy niskich marżach na jakich pracują, wysoki interchange zjada ich zyski.
Na zakończenie już i dla informacji Maćka Samcika, który pisze, że Visa jest spółdzielnią, formalnie non-profit, dodam że już niedługo tej charytatywnej działalności. Europejskie banki bliskie są decyzji o przekształceniu biznesu w spółkę (tak jak nie tak dawno zrobił to Mastercard). Podobno naciska na to Visa International, która pomimo mnóstwa procesów o stawki interchange, doskonale radzi sobie na nowojorskiej giełdzie (sądowe batalie prowadzi też Mastercard). Banki-członkowie europejskiej Visy mogłyby przy okazji transformacji zarobić trochę grosza, zbywając udziały w spółdzielni, a taki zastrzyk pieniądza w chudym 2013 r. na pewno im by się przydał.
Na koniec wreszcie jeszcze słowo o porozumienie NBP. Mało kto o tym mówi, ale pod końcowym dokumentem podpisało się tylko kilku z kilkudziesięciu uczestników rozmów o interchange. Nawet najwięksi zwolennicy obniżek uznali, że w tak wielu miejscach jest on sprzeczny z konstytucją, że ugoda w takim kształcie nie przejdzie. Fiasko inicjatywy, do którego doszło niezależnie od arogancji Mastercarda, pokazuje jak trudno uregulować ten rynek. Obawiam się, że nasi politycy, którzy, jak wynika z lektury dokumentów sejmowych nie bardzo wiedzą o co chodzi, uchwalą legislacyjnego gniota. Idę o zakład, że Mastercard, który jest świetnie zaprawiony w bojach z politykami w Brukseli i USA, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Szef europejskiego oddziału za dużo zainwestował w naszym kraju i raczej bez walki rynku nie odda. Czeka nas długa wojna o interchange. Zobaczymy czyje to będzie Waterloo.