— i to jest główny powód relatywnie spokojnego przyjęcia triumfu populistycznej partii, która w pierwszym punkcie swojego programu umieściła wypowiedzenie porozumienia z UE regulującego pomoc dla Grecji. Dzięki błyskawicznemu zaprzysiężeniu nowy premier Aleksis Tsipras pojawi się już na najbliższym szczycie Rady Europejskiej 12 lutego. Zostanie tam przyjęty z dyplomatycznym zaciekawieniem, graniczącym jednak z chłodem.

Brukselska eurokracja pozostaje przy naiwnej nadziei, że zwycięzca wyborów dość szybko oprzytomnieje.
Wszyscy rozumieją, że kampanie wyborcze rządzą się swoimi prawami i nie istnieje ekonomiczne głupstwo, które nie nadawałoby się do zdobycia jakichś głosów. Ale pierwszy raz w dziejach UE zdarza się sytuacja, że partia rozgłaszająca takie abstrakcje przejęła w jednym z państw pełnię władzy. W tej sytuacji porozumienie między europejskimi pożyczkodawcami a obietnicami partii SYRIZA to naprawdę kwadratura koła. Aleksis Tsipras wielokrotnie oświadczał, że będzie nalegał na znaczne zmniejszenie greckiego długu, a partnerzy w Eurolandzie tyleż samo razy odpowiadali, że to po prostu niemożliwe.
Społeczeństwo greckie żąda jednocześnie: obniżenia podatków, podwyżek płac i emerytur oraz… pozostania w strefie euro. Powrotu do bezwartościowej przed 2002 r. drachmy nikt sobie nie wyobraża. Ale kompromis w tej sprawie wydaje się niemożliwy, ponieważ program oszczędnościowo-pomocowy, mający na celu uzdrowienie greckiej ekonomii i spłatę wielomiliardowego długu, jest nie do przyjęcia w zbiorowej mentalności Greków. Dlatego na horyzoncie coraz bardziej realnie pojawia się wyjście z Eurolandu, do którego Grecja została przyjęta ze względów czysto politycznych z całkowitym pogwałceniem twardych kryteriów z Maastricht.