Niespodziewana propozycja Jacka Sasina z PiS powołania obligatoryjnego związku metropolitalnego pod nazwą miasto stołeczne Warszawa z wybieranym przez wszystkie gminy burmistrzem stolicy rozpętała burzę.

Ostatecznie poseł zapowiedział przeprowadzenie konsultacji. Niemal jednocześnie pojawiły się jednak inne pomysły zmian ustrojowych w stolicy.
Więcej władzy dla miasta
Partia Polska Razem Zjednoczona Prawica (PRZP), której prezesem jest Jarosław Gowin, zaproponowała centralizację władzy w Warszawie. Miałoby to polegać m.in. na likwidacji rad dzielnic.
— Na razie to tylko propozycje, którymi chcemy otworzyć debatę o zmianach w ustroju Warszawy. Przede wszystkim zależy nam na wypracowaniu systemu, który usprawni funkcjonowanie miasta. Naszym zdaniem najlepsza byłaby większa centralizacja, czyli modernizacja formy zarządzania w dzielnicach i zdecydowane odejście od kształtu obecnych rad dzielnic, które dziś pełnią funkcję opiniodawczą. Decentralizacja i wzmocnienie dzielnic mogłyby spowodować problemy w realizacji zadań ogólnomiejskich — wyjaśnia Jacek Ozdoba, radny PRZP na warszawskim Mokotowie (klub radnych PiS).
Polska Razem proponuje również zmniejszenie liczby radnych i proporcjonalną reprezentację dzielnic w radzie miasta. Zakłada też aktywizację lokalnej społeczności (np. poprzez zwiększenie puli pieniędzy na budżety obywatelskie) w radach osiedli i w radach mieszkańców, które pełniłyby funkcję opiniodawczą.
Podział obowiązków
Odwrotne podejście, czyli wzmocnienie władz dzielnic, zaproponowali natomiast bezpartyjni warszawscy radni i lokalne stowarzyszenia w swojej koncepcji reformy samorządu warszawskiego i dużych miast (ponad 100 tys. mieszkańców).
— Proponujemy stworzenie nowej podstawowej jednostki samorządowej, czyli dzielnicy wielkomiejskiej, która miałaby stałe kompetencje, ale obowiązkowo przekazywałaby część zadań Warszawie jako ustawowemu związkowi dzielnic. Zależy nam przede wszystkim na zachowaniu zasady pomocniczości, czyli utrzymaniu mechanizmów, które chroniłyby mniejsze jednostki przed nadużyciami władzy większych jednostek. Obecna ustawa dla Warszawy tak naprawdę zakłada dobrą wolę prezydenta i radnych miasta wobec dzielnic. Przykładowo: Śródmieście miało dostać 13 mln zł na wykup boiska gimnazjum przy ul. Świętokrzyskiej, ale ostatecznie nie dano nam tych pieniędzy — opowiada Michał Sas, radny warszawskiego Śródmieścia.
Samorządowcy chcą, aby dzielnice były traktowane jak gminy. Burmistrz dzielnicy byłby wybierany na cztery lata w wyborach bezpośrednich, ale najwyżej na dwie kadencje.
— Poza decentralizacją postulujemy też wyraźne rozdzielenie kompetencji dzielnic i Warszawy. Na przykład Warszawa odpowiadałaby za studium uwarunkowań, a dzielnice za miejscowe plany, miastu podlegałyby szpitale, a dzielnicom przychodnie. Poprawiłoby to jakość zarządzania miastem — uważa Piotr Basiński, radny dzielnicy Białołęka i prezes Inicjatywy Mieszkańców Warszawy.
Niezależność finansowa
W koncepcji radnych inaczej wyglądają też budżety dzielnic.
— Niezależność finansową dzielnic można obecnie określić na 18 proc., bo taka część budżetów stanowią ich dochody własne. Chcemy, aby dzielnice traktować jak gminy, a miasto jak powiat przy rozdzielaniu PIT i CIT. Teraz ze 100 zł z PIT-u mieszkańca do samorządu miasta trafia 48 zł, a ze 100 zł z CIT-u około 8,5 zł. Proponujemy, aby z PIT-u 38 zł trafiało do dzielnic, a 10 zł do miasta, zaś z CIT-u odpowiednio: 7 zł i 1,5 zł. Dzielnice przekazywałyby miastu odpowiedni odsetek budżetu na zadania własne i fundusz redystrybucyjny, by biedniejsze dzielnice otrzymywały dodatkowe pieniądze. W tym modelu dzielnice nie byłyby zależne od decyzji miasta, a w dodatku mogłyby wnioskować o wsparcie unijne — mówi Piotr Basiński.
Projektodawcy proponują także nową ordynację wyborczą do rad dzielnic — tzw. pojedynczego głosu przechodniego, czyli możliwości wyboru kilku kandydatów: od najmniej do najbardziej pożądanego. Twierdzą jednak, że nawet bez zmiany ordynacji ich koncepcja dla Warszawy by się sprawdziła.
Fundusz dla dzielnic
Jeszcze inny pomysł na wzmocnienie dzielnic ma Rafał Szczepański, wiceprezes BBI Development, inicjator akcji Stop Janosikowe. Zakłada utworzenie funduszy dzielnicowych na wzór funduszy sołeckich, ale tylko w niektórych gminach. Decydowałby o tym co roku minister finansów, uwzględniając m.in. sytuację finansową gminy i zakres zadań, jaki przekazuje ona dzielnicom. O dofinansowanie z tego funduszu dzielnice starałyby się w formule konkursowej. Gmina dostawałaby z budżetu państwa dotację celową do 50 proc. wydatków na dofinansowanie dzielnic.
— Te dzielnice, od których ustawodawca oczekuje określonych efektów działań, powinny też mieć jasne prawa i możliwość sięgnięcia po dodatkowe pieniądze na ważne dla nich przedsięwzięcia. Budżety partycypacyjne wspierają działania w skali mikro, a fundusz pomagałby w realizacji inwestycji ważnych dla całej dzielnicy. Budżet państwa mógłby kierować pomoc do zaniedbanych przez lata dzielnic, jak choćby warszawska Praga Północ, gdzie wciąż wiele osób mieszka bez toalet i ciepłej wody. Dzięki funduszowi dysproporcje w rozwoju dzielnic można by pokonać szybciej — twierdzi Rafał Szczepański.
Dodaje, że trwają prace nad założeniami legislacyjnymi jego pomysłu, które będą konsultowane z organizacjami samorządowymi i po debacie powstanie projekt ustawy.