ODEBRANEJ ZIEMI NIE DA SIĘ ZWRÓCIĆ

Radosław Górecki, Wojciech Kowalczuk
opublikowano: 1998-11-13 00:00

ODEBRANEJ ZIEMI NIE DA SIĘ ZWRÓCIĆ

Zamiast własności: Produkcja rolna wcale nie musi opierać się na własności ziemi. Gdy producent dzierżawi grunt, posiada więcej środków na zakup nowoczesnych maszyn i urządzeń, może więc efektywniej gospodarować — mówi Antoni Leopold z Kościelnego Komitetu Rolniczego.

Profesor Antoni Leopold jest przewodniczącym Kościelnego Komitetu Rolniczego. Były ziemianin, który utracił majątek wskutek reformy rolnej, jest jednak przeciwny reprywatyzacji. Uważa, że zwrot majątku w naturze spowodowałby zbyt wiele komplikacji. Wypłacanie rekompensat to, jego zdaniem, prosta droga do zahamowania rozwoju gospodarczego państwa.

„Puls BiznesuŐŐ: W jakim kierunku potoczy się Pana zdaniem rozwój polskiego rolnictwa? Czy będzie to specjalizacja małych gospodarstw, czy też tworzenie na powrót majątków ziemskich?

Antoni Leopold: Ja mam doświadczenie obszarnicze. Miałem szczęście gospodarować na swoim. Posiadałem w Sieradzkiem majątek o powierzchni 300 ha. Zostałem wysiedlony najpierw przez Niemców, potem przez Polaków.

Z obserwacji komunistycznej kolektywizacji, a później praktyk PGR-owskich wynika, że rolnictwo nie powinno się opierać na pracy najemnej. Tylko w nielicznych jego działach można gospodarować w ten sposób. Rolnictwo wymaga partnerskich stosunków pracy. Można prowadzić gospodarstwo wspólnie z sąsiadem lub w grupie, ale to nie jest kolektywizacja, w której stosunki pracy są oparte na zasadach pracy najemnej. W rolnictwie nie można określić stałej liczby godzin pracy. Tu decyduje sezon i nasilenie zajęć w ciągu dnia. Nie można stosować typowego kodeksu pracy. Padły na tym PGR-y. Czarno widzę także przyszłość jeszcze istniejących gospodarstw państwowych. Jeżeli w rolnictwie będziemy przestrzegać zasad kodeksu pracy, to musimy operować pojęciem godzin nadliczbowych. Narastają wtedy takie koszty pracy, że nie jesteśmy w stanie utrzymać gospodarstwa.

— Z tego, co Pan powiedział, wynika, że w Polsce nie ma szans na odrodzenie ziemiaństwa jako grupy ludzi gospodarujących zatrudniając najemnych pracowników?

— Z tym problem jestem związany emocjonalnie. Łączy się to ściśle ze sprawą reprywatyzacji. Uważam jednak, że obecnie musimy myśleć o przyszłości, a nie o odtwarzaniu przeszłości.

— Gdyby zaistniała taka możliwość, czy chciałby Pan jednak odzyskać swoje 300 ha w Sieradzkiem?

— Przede wszystkim nie zgodziłbym się na odebranie tej ziemi osobom, które przejęły ją i użytkowały w dobrej wierze. Uważam, że ci, którzy teraz pretendują do reprywatyzacji i słuchają np. pana wiceministra Łaszkiewicza, nie zdają sobie sprawy, co by ich czekało, gdyby mieli naprawdę gospodarować w odzyskanych majątkach. Ci ludzie nie mają o tym pojęcia. Taki przedwojenny gospodarz, jak ja, jest w tej chwili reliktem. Osoby kreujące się na ziemian żyją złudzeniami i sentymentami, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Osoby, które po 1989 r. spróbowały gospodarować, np. na warunkach dzierżawy w dawnych majątkach rodziny, spotkało rozczarowanie. Nie były do tego przygotowane.

— Mieli wyidealizowany obraz życia ziemiańskiego, który nie wytrzymał zderzenia z rzeczywistością i warunkami rynku?

— Młodzież ziemiańska już przed wojną zdawała sobie sprawę z tego, że ówczesne stosunki agrarne są reliktem przeszłości i nie dadzą się dłużej utrzymać. Przewidywano, że przyszłość to zmieni. I tak się przecież stało.

Po pierwszej wojnie światowej nastąpił okres głodu ziemi. Reforma rolna z 1925 r. sprawiła, że gospodarstwa zwane obszarniczymi musiały ewoluować w kierunku fermowych. Głód ziemi wygasł całkowicie po reformie komunistycznej.

Dlatego tak bardzo boję się sposobu działania ministerstwa skarbu, a w szczególności wiceministra Łaszkiewicza. Jest to człowiek, który nie powinien zostać wiceministrem. Reprezentuje on interesy wąskiej grupy osób, a nie Rzeczypospolitej. Uważam, że ustawa reprywatyzacyjna, która zakłada zwrot w naturze lub wypłacanie rekompensat proporcjonalnych do wartości utraconych w wyniku dekretów PKWN, majątków ziemskich i lasów, jest nierealistyczna, a może być i szkodliwa. Z jednej strony rozbudziła nadzieje wśród spadkobierców ziemian, a z drugiej zagraża gospodarce. Może ją obciążyć i zahamować jej rozwój.

Chodzi tu głównie o reprywatyzację. Uważam, że problem można rozwiązać w dwojaki sposób. Pierwszym, może być uznanie, że zawłaszczenie ziemi przez państwo jest zdarzeniem historycznym i nie ma drogi jego naprawy. Trzeba to jednak powiedzieć wprost. Błędem rządu Mazowieckiego było, że tego nie zrobił, jednakże był to jedyny rząd, kierujący się interesem Rzeczypospolitej.

Drugim rozwiązaniem mogłoby być wypłacenie rekompensat, czyli rozwiązanie kapitałowe jako element prywatyzacji. Zadośćuczynieniem za zawłaszczenie majątków ziemskich mogłoby być wypłacenie jednakowej kwoty rekompensaty związanej z utraceniem wraz z majątkiem, domu rodzinnego. W 1990 r., poproszony przez ówczesnego przewodniczącego komisji Senatu prof. Józefiaka o przedstawienie stanowiska w tej sprawie, proponowałem kwotę ryczałtową, równą przybliżonej wartości np. 50 lub 100 ha gruntów, a więc powierzchni, której posiadanie było podstawą całkowitego wywłaszczenia. Obecnie i to rozwiązanie wymaga oceny, czy nas stać na nie w sytuacji, w której majątek skarbowy powinien służyć celom pilnym i decydującym o przyszłości reform, choćby ubezpieczeń społecznych.

— W takim razie, jakie rozwiązanie Pan proponuje?

— Rozważenie wskazanego tu sposobu rekompensaty. Mam wrażenie, że jest to droga szalenie trudna. Weźmy chociażby problemy gruntów w Warszawie. Dlatego zastanawiam się, czy dla przyszłości Rzeczypospolitej nie byłoby lepiej, aby z całą powagą, z całym zrozumieniem sytuacji powiedzieć, że odwrotu od zdarzeń sprzed 60 lat już teraz nie ma. Proszę wziąć pod uwagę, że w Polsce mamy jeszcze problem części społeczeństwa, które przesiedlono zza Buga. Państwo zostało wtedy przesunięte fizycznie. Byli właściciele tamtych ziem nie mieli możliwości uzyskania rekompensaty na ziemiach zachodnich, ale za naiwne uważam oferowanie dzisiaj, również ich potomkom, prawa do zamiennych gruntów po byłych państwowych gospodarstwach rolnych.

— Czy zaryzykowałby więc Pan stwierdzenie, że zadośćuczynienie za odebrane majątki w postaci ich zwrotu lub rekompensaty byłoby po prostu nową rewolucją?

— W pewnym stopniu tak, ponieważ byłoby to obecnie związane z naruszeniem działających struktur gospodarczych i społecznych oraz odbierane jako postawa roszczeniowa jeszcze jednej grupy społecznej w stosunku do państwa. Wolałbym, aby w pamięci społeczeństwa ziemiaństwo i jego potomkowie, zapisali się jako grupa obywateli, która swą postawą przyczyniła się do rozwoju również Trzeciej Rzeczypospolitej.

— Jak Pan ocenia plany stworzenia cudzoziemcom możliwości już nie odzyskania, ale zakupu ziemi w Polsce?

— Przestrzeń kraju powinna być własnością jego obywateli. Historia uczy jednak, że bywa inaczej. W średniowieczu też nie było granic. Możliwości swobodnego przemieszczania i osiedlania się były czymś normalnym. Wolność powinna obejmować wszystkich ludzi, a granica państwowa powinna być rzeczą umowną. Więzią mocniejszą od granic jest kultura. Nie boję się tego, że nagle Niemcy rzucą się, aby wykupić ziemię w Polsce. Ludzie żyją przecież w swoich własnych małych społecznościach i tylko jednostki mają potrzebę zamieszkania gdzieś indziej. Poza tym warto przypomnieć, że mamy w kraju sporo ziemi źle użytkowanej, także gruntów rolnych, blisko 1,7 mln ha leży odłogiem. Dlaczego nie mielibyśmy się godzić na użytkowanie, choćby w postaci dzierżawy, części gruntów rolnych przez cudzoziemców.

— Liczy więc Pan raczej na łagodne przenikanie się kultur?

— Tak. Cudzoziemcy w Polsce będą prawdopodobnie lokować się w miejscach, które z jakichś powodów są dla nich atrakcyjne. Nie wierzę, że nagle obudzi się w społeczeństwie niemieckim tęsknota do ojcowizny i chęć zamieszkania na niej. Przyzwyczajenie do rodzimej kultury zapewne okaże się silniejsze od sentymentów. Spójrzmy na sytuację potomków ziemian. Nie jestem pewien, czy większość z nich chciałaby wrócić na ziemię przodków. Przeciwnie, ja w to po prostu nie wierzę.

Nie obawiam się wykupywania ziemi przez cudzoziemców. Jeśli nawet zechcą zamieszkać w Polsce, będzie to stosunkowo nieliczna grupa.